Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13088 articles
Browse latest View live

Jest koszulka i medal ORLEN Warsaw Marathon

$
0
0

W tym roku w pakietach maratończycy znajdą czerwone koszulki techniczne asics wykonane w technologii Motion Dry, gospodarujące wilgocią i odprowadzające pot ze skóry. Innowacyjny i delikatny materiał Cyberdry, wraz z płaskimi szwami w strategicznych obszarach oraz krojem typu raglan, zmniejsza ryzyko otarć i zapewnia maksymalny komfort podczas biegu. 

Koszulki bedą w wersji dla kobiet i mężczyzn, znajdą się w pakietach PREMIUM i STANDARD. 

Z kolei medal imprezy prezentuje się tak:

ORLEN Warsaw Marathon przebiegnie ulicami stolicy 23 kwietnia.

red. / mat. pras.



Łódź: Rusza cykl przełajów o Puchar Dyrektora MOSiR Łódź

$
0
0

Za nieco ponad dwa tygodnie startuje kolejna edycja Cyklu Biegów Przełajowych o Puchar Dyrektora MOSiR Łódź oraz Mistrzostwa Łodzi Gimnazjalistów w Biegach Przełajowych 2017. Dorośli pobiegną na dystansach od 5 do 10 km, młodzież - od 1 do 2,5 km. 

Podobnie jak przed rokiem, na Cykl Biegów Przełajowych o Puchar Dyrektora MOSiR Łódź składają się 4 imprezy:

25 marca:
3. Wiosenny Cross (10 km), "Stawy Stefańskiego" 

8 kwietnia:
Chojeński Bieg na Stawach Jana (5 km), "Stawy Jana" 

6 maja:
Biegowy Przełaj na Młynku (5 km), Park na Młynku 

10 czerwca:
Biegowy Klasyk w Arturówku (10 km), "Arturówek" 

 
Cyklowi towarzyszyć bedą Mistrzostwa Łodzi Gimnazjalistów w Biegach Przełajowych, z dystansami od 1 km do 2,5 km.

- Zapraszam wszystkich biegaczy na start. Udział bezpłatny. Zapewniamy elektroniczny pomiar czasu, medale itp. - zaprasza Tomasz Królikowski z MOSiR Łódź.

Biegi Przełaje o Puchar Dyrektora MOSiR Łódź w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

red.


Gorzyce pobiegną o Puchar Leszka Bebło. W komplecie

$
0
0

Już za dwa tygodnie, 25 marca w Gorzycach odbędzie się premierowy Bieg o Puchar Leszka Bebło. Impreza wchodzi w skład cyklu Grand Prix w Widłach Wisły i Sanu – pisze Robert Pasieczny, Ambasador Festiwalu Biegów, współorganizator biegu.

Leszek Bebło to dwukrotny uczestnik Igrzysk Olimpijskich: Barcelona 1992 rok (20. miejsce na 111 zawodników, czas 2:16:38), Atlanta 1996 rok (17. miejsce na 124 zawodników, czas 2:17:04).

Zwyciężał też biegi maratońskie w Paryżu (1993) i w Reims (1992, 1995). Jest rekordzistą Polski w biegu godzinnym – 20 218 metrów (31 marca 1990, La Fleche) oraz ośmiokrotnym Mistrzem Polski na dystansach: 5000m (1989), 10 000m (1989, 1991 Bruksela), półmaratonu (1990), biegu przełajowego na 6 kilometrów (1989, 1992) i 12 kilometrów (1991, 2000). W 1989 roku zdobył złoty medal Halowych Mistrzostw Polski na 3000m.

Trasa biegu Gorzycach to w 40 proc asfalt, a 60 proc droga utwardzona. Gościem imprezy będzie Izabela Zatorska, wielokrotna medalistka MP i ME w biegach górskich.

Po niespełna dwóch tygodniach od uruchomienia zapisów na bieg, wyczerpała się pula pakietów startowych. - Na obecną chwilę limit miejsc został osiągnięty. Chętnych na udział jest 160 osób, a organizator- Klub Biegowy FARTLEK Gorzyce Okolice - ustalił limit na 120 osób.

Festiwal Biegów został patronem medialnym imprezy. 

Więcej informacji: TUTAJ 

Robert Pasieczny, Ambasador Festiwalu Biegów  

2. Półmaraton Stacja Golgota - „właśnie dla Ciebie”

$
0
0

Dużo biegasz, brałeś udział w wielu zawodach i wciąż szukasz czegoś nowego? Biegasz sporadycznie, ale nie boisz się poważniejszych wyzwań? Twoja waga dramatycznie prosi cię o zmianę trybu życia? Lubisz mistyczny klimat i sprawy wiary nie są ci obce? Chcesz się sprawdzić przed półmaratonem w Warszawie, Poznaniu, a może w czeskiej Pradze?

A może po prostu zwyczajnie chcesz spróbować...

2. Półmaraton Stacja Golgota w Ostrowie Wielkopolskim jest właśnie dla ciebie! Jeden z nielicznych nocnych półmaratonów w południowej Wielkopolsce (może jedyny, ale głowy nie damy). Niesamowity klimat nocnego biegu połączony z prawdziwym duchowym wyzwaniem.

Pobiegniemy 18 marca. Na jedno tempo, dostosowane do najsłabszego uczestnika (średnio 6:00-6:30 min./km). Grupa będzie się przemieszczać w sposób zwarty, ustawiona po cztery osoby. Co półtora kilometra jest krótka chwila postoju, przeznaczona na odczytanie rozważania. Od wybiegnięcia z terenu parafii pw. św. Pawła do powrotu upłynie około 3 godzin i 15 minut (od 18:30 – 21:45). Zapewniamy zabezpieczenie techniczne i medyczne.

Przebieg trasy: Kościół pw. św. Pawła – ul. Paderewskiego (rondo – skrzyżowanie z ul. Strzelecką) – ul. ks. Majorka – ul. Wylotowa – ul. Środkowa – ul. Olszynowa – Nowe Kamienice (skrzyżowanie Wtórek – Sadowie) – ul. Sadowska – teren leśny (ok. 7 km.) - klasztor ojców Pasjonistów – ul. Sadowska (skrzyżowanie Wtórek – Sadowie) – Nowe Kamienice – ul. Olszynowa – ul. Środkowa – ul. Wylotowa – ul. ks. Majorka (rondo – skrzyżowanie z ul. Strzelecką) – ul. Paderewskiego – Kościół pw. św. Pawła.

Przewyższenie trasy to +239/-230m. Trasa w dwóch trzecich asfaltowa, jednej trzeciej – dukt leśny. Jest też fragment z kostką.

Zapisy ruszyły. Zgłoszenia pod adresem swpawel.ostrow@gmail.com. Czekamy właśnie na Ciebie! Wpisowe to 20 zł, limit uczestników to 350 osób.

Każdy z uczestników otrzyma pamiątkowy medal i posiłek po biegu.

Do zobaczenia na linii startu!

2. Półmaraton Stacja Golgota w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

Ekipa Stacji Golgota


Kraków: Biegacze świętują Rok Wisły. Aż 5 nowych biegów!

$
0
0

Pięć biegów, a pierwszy już 26 marca. Krakowscy biegacze chcą uczcić Rok Wisły w przyjemny dla siebie sposób... biegając. Wzdłuż rzeki pokonają dystans maratoński, ponieważ trasy biegów dadzą w sumie 42,2 kilometra.

– Zamierzamy połączyć aktywność biegową ze spotkaniem, na którym opowiemy krakowskie historie o Wiśle oraz jej najbliższym otoczeniu. Zawsze przed biegiem będzie krótka pogadanka z historii. Na trasie biegu ciekawsze, omówione punkty będą opisane – wyjaśnia Roman Piątek, jeden z organizatorów.

„Z Lajkonikiem wzdłuż Wisły” to kolejny cykl Biegów z Dystansem organizowany przez Ryszarda Machlowskiego i Romana Piątka przy współpracy z Krakowskim Klubem Biegacza „Dystans”. W jego ramach odbędzie się pięć biegów wzdłuż Wisły – ma to związek z ogłoszonym przez sejm w ubiegłym roku Rokiem Wisły, który wypada właśnie na rok 2017. To 550. rocznica pierwszego spływu flisackiego na Wiśle.

Cztery biegi będą miały dystans 10 kilometrów, a piąty, bieg (bieg niespodzianka) - 2,2 kilometra. To w sumie 42,2 kilometra, czyli dystans pełnego maratonu. Najwytrwalsi, którzy ukończą wszystkie biegi, mogą liczyć na piękną nagrodę – skompletowanie kolorowego medalu z wizerunkiem Lajkonika.

Tradycyjnie wszystkie biegi będą odbywały się w formule koleżeńskiej. To znaczy, że czas każdego zawodnika będzie mierzony ręcznie. To jednak nie jedyne cechy Biegów z Dystansem organizowanych przez tak zwaną ekipę R&R. – Spontaniczność, kameralność, atmosfera oraz to, że oczekujemy na ostatniego. Nie ma ograniczeń co do sprawności fizycznej ich uczestników – wymienia Roman Piątek.

Pierwszy bieg cyklu odbędzie się 26 marca o godzinie 10:00. Zawodnicy wystartują z parku Bulwary na krakowskim Dąbiu i bulwarami wzdłuż Wisły pobiegną na metę w Pychowicach. Nagrodzone zostaną trójki najlepszych kobiet i mężczyzn. Opłata startowa za jeden bieg to 15zł, karnet za 5 spotkań biegowych to 60 zł.

Kolejne terminy biegów organizatorzy będą podawać na bieżąco (mają nie kolidować z innymi wydarzeniami.

Z Lajkonikiem wzdłuż Wisły w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

JP


Z kijami na Dzień Kobiet. Maszerowały Młociny [ZDJĘCIA]

$
0
0

W miniony weekend na warszawskich Młocinach odbył się rekreacyjny marsz Nordic Walking z okazji Dnia Kobiet. Stawiło się 50 kobitek i mężczyzn, gotowych na sportowo uczcić ten wyjątkowy dzień. Pogoda rozpieszczała - było ciepło i słonecznie. Humory dopisywały.

Rozgrzewkę przed marszem poprowadził Mistrz Polski Nordic Walking Krzysztof Człapski.

– Trasa wiodła częściowo przez las, w którym pokonywaliśmy wzniesienia. Zrobiliśmy też kilka przerw na ćwiczenia – relacjonuje Krzysztof.

Druga część trasy wiodła urokliwym nasypem wzdłuż Wisły. Można było podziwiać rozlewiska wiślańskiego starorzecza oraz czy owoce „'działalności” nadwiślańsich bobrów.

Instruktorzy czuwali nad techniką uczestników marszu. Osoby, które zaprezentowały najwyższe umiejętności oraz największe zaangażowanie, zostały nagrodzone pucharami. Byli to Elżbieta Krasnodębska i Mirosław Walawko.

– Marsz zakończyliśmy ogniskiem i zasłużonym posiłkiem. Dziękujemy za wspólną zabawę – podsumowuje Krzysztof Człapski.

red. / org


Tragedia na Baikal Ice Marathon. Zmarł biegacz

$
0
0

W Polsce 13. Baikal Ice Marathon zostanie zapamiętany przede wszystkim jako bieg zakończony rekordem trasy i zwycięstwem Polaka – Martosza Mazerskiego. Polacy byli tu licznie reprezentowani - wśród 200 uczestników z 32 krajów, pobiegło ok. 15 rodaków. Cieniem na tegorocznym biegu kładzie się tragedia 35-letniego Rosjanina.

Alexander Stakhanov, doświadczony biegacz, stracił przytomność i upadł 3 km przed metą. Prawdopodobnie zmarł natychmiast, mimo to lekarze podjęli próbę reanimacji, która nie zakończyła się sukcesem.

Przeprowadzona autopsja wykazała, że zgon zawodnika z Moskwy nastąpił z powodu nagłego zatrzymania akcji serca. Nie wiadomo, dlaczego do tego doszło. Pogoda nie była ekstremalna. Bieg odbywał się w słońcu i w temperaturze ok. minus 8 stopni Celsjusza. Organizatorzy dbają o punkty z gorącą wodą i przekąskami. Na miejscu jest też serwis medyczny, a wszyscy uczestnicy muszą przedstawić ważne zaświadczenie lekarskie. Także sama trasa, w tym roku nie nastręczała problemów z grudami śniegu.

Baikal Ice Marathon był rozgrywany jako część Międzynarodowego Festiwalu „Zimniada”. Śmierć Alexandra Stakhanova, to już druga tragedia, jaka miała miejsce podczas tego wydarzenia. Wcześniej rozgrywano zawody wspinaczkowe, które zakończyły się śmiercią kobiety. Rosyjska zawodniczka spadła z klifu. Zmarła w drodze do szpitala.

W sprawie śmierci 27-latki trwa jeszcze śledztwo, ale według agencji TASS, organizatorzy dopełnili wszystkich wymogów bezpieczeństwa i w jednym i w drugim przypadku.

IB

źródło

fot. Archiwum


Ruszyły zapisy na 39. PZU Maraton Warszawski

$
0
0

Wystartowały zapisy do 39. PZU Maratonu Warszawskiego. Bieg zaplanowano tradycyjnie na ostatnią niedzielę września.

Tradycyjnie można rejestrować się na dwa sposoby - wykupując pakiet startowy lub uczestnicząc w akcji charytatywnej #BiegamDobrze.

Do wyboru jest kilka pakietów. Do 31 sierpnia wersja podstawowa (bez koszulki) kosztuje 100 zł. O 19 zł droższy jest pakiet z pamiątkowa koszulką bawełnianą. W cenie 149 zł jest pakiet z koszulką techniczną. Na kolekcjonerów czeka też pakiet z koszulką bawełnianą i techniczną, w cenie 168 zł.

Od 1 do 20 września obowiązywać będzie drugi próg cenowy. Najdroższe będzie zgłoszenie w biurze zawodów - najtańszy pakiet kosztować będzie wtedy aż 200 zł.

Po raz trzeci można wziąć w charytatywnej akcji #BiegamDobrze. W zeszłym roku z tej drogi skorzystało 370 osób, które uzbierały wspólnie 190 000 złotych. W tym roku można pobiec dla: WWF, Amnesty International, Fundacji Spartanie Dzieciom, Fundacji Synapsis, Fundacji Wcześniak, Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, UNICEF, Polskiej Akcji Humanitarnej i Rak’n’Roll. Żeby otrzymać specjalny numer startowy, do 31 sierpnia trzeba zgromadzić minimum 300 zł.

39. PZU Maratonu Warszawskiego odbędzie się 24 września. Start o godzinie 9. W zeszłym roku zmagania ukończyły 5 924 osoby. Zwyciężyli Kenijczyk Ezekiel Omullo z wynikiem 2:08:55 oraz Gladys Kibiwott z Bahrajnu z rezultatem 2:36:32. Rekord frekwencji Maratonu Warszawskiego padł w 2013 roku i wynosi 8 506 uczestników.

39. PZU Maraton Warszawski w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

RZ

fot. Archiwum mat. pras.



Legendy nie płaczą – 2. Legends Trail okiem wolontariusza

$
0
0

Piątek 3 marca, godz. 22:00. Jadę krętą ardeńską drogą. Clint i Nelleke dawno uciekli gdzieś do przodu. Znają mnie, to wiedzieli, że sobie poradzę. GPS-a nawet nie odpaliłem, bo mam go w głowie. Zza kierownicy furgonu wszystko widać z wysoka. Dawno temu jeździłem nawet większym sprzętem, ale to było w poprzednim życiu. Chwilę niepewności miałem tylko kiedy zawiadujący logistyką Joop zapytał, czy bym nie poprowadził Forda Transita z przepakami. Zdecydowałem się od razu. Po kilkunastu minutach za kółkiem czułem się już na swoim miejscu. Przez najbliższe, zlewające się w jedno dni i noce zaprzyjaźnię się z Big Bad Boyem na dobre.

* * * * *

Legends Trail to jedyna w swoim rodzaju nieoznakowana 250-kilometrowa wyrypa w belgijskich Ardenach, ukształtowaniem terenu i ilością błota przypominających nasz Beskid Niski. Od zeszłego roku organizują ją dwaj belgijscy zapaleńcy, Stef Schuermans i Tim de Vriendt. Stefa znam od dawna, z bałkańskiego wspinania i biegania w Polsce. Zanim wrócił do ojczyzny, spędził kilka lat w naszym kraju. Rok temu wbrew sobie dałem mu się nawet namówić na udział w tym zabójczym wyzwaniu. Organizm jednak podświadomie wybrał mniejsze zło i niedługo przed startem postanowił skręcić kostkę. Pojechałem jako wolontariusz. TAK BYŁO wtedy.

Teraz też nie mogło mnie zabraknąć i znów zjawiłem się w tej samej roli. Tak samo nie czułem się gotowy na taki długi dystans, no i nie chciałem się wyniszczyć przed wszystkimi startami planowanymi na ten rok – Runmageddonem Ultra, Rzeźnikiem i kilkoma innymi, o których w swoim czasie. Kiedyś krótsza o całą setkę Łemkowyna, którą w 2014 ukończyłem tylko siłą woli, załatwiła mnie praktycznie na pół roku. Że byłem wtedy zajechany już na starcie, to inna sprawa...

* * * * *

Konfederacja Ardeńska

Peleton napieraczy wyruszył z Achouffe o 18:00. Niedługo po ich starcie wysłałem stamtąd pierwszy raport i zdjęcia (TUTAJ). Przejeżdżając przez wieś Maboge nad rzeką l'Ourthe zauważam kilkoro z nich na drodze i pozdrawiam błyskiem świateł. Do bazy w Hotton (Checkpoint 1) na 63 km pierwsi dotrą przed trzecią rano, ale my mamy ją otworzyć i przygotować około jedenastej. Wcześniej odbywa się tam jakaś impreza.

W Hotton niby wiem gdzie jechać, ale skręcam nie tu gdzie trzeba i tracę trochę czasu. Może to zmęczenie, bo wczoraj przejechałem 1200 km, po drodze tak jak przed rokiem zabierając z Drezna Chloe i Neila, też wolontariuszy. Baza jest tam gdzie poprzednio, poza centrum miasteczka, w miejscowym klubie piłkarskim. Nelleke i Clint już na mnie czekają, a ostatni goście opuszczają budynek. Impreza była w klimatach country czy też kowbojskich pomieszanych z symboliką amerykańskiego Południa. Flagi Konfederacji wiszą tam zresztą cały czas, rok temu też były. Pasują tam jak pięść do oka, a dla znającego amerykańską kulturę Clinta wyglądają co najmniej dziwnie. Dlatego nadaje tej bazie nazwę Checkpoint Redneck. A może miejscowi planują secesję od Belgii? W dzisiejszym świecie wszystko jest możliwe...

Rozładowujemy Transita i wnosimy przepaki po schodach na górę. Przepisowo mają być do 20 kg, ale niektóre ważą dużo więcej. Zabieram po dwa, a jak się trafi plecak to i trzy na raz. Przynajmniej taki trening się przyda, bo większość weekendu spędzę za kółkiem. Niekwestionowanym mistrzem wagi ciężkiej zostaje Theo, nasz belgijski znajomy z Zamieci. Ten biegacz drobnej postury przygotował sobie plastikową skrzynię o wadze grubo ponad 40 kg, do której sam by się pewnie zmieścił. Może jest w niej jego bliźniak, z którym wymieniają się w każdej bazie i jeden napiera, a drugi śpi?

W międzyczasie przyjeżdża załoga punktu i jedna z drużyn zabezpieczenia trasy. Wspólnie przestawiamy stoły i krzesła i urządzamy bazę na przyjęcie zawodników. Udaje mi się półtorej godziny przekimać na glebie, a pierwsza piątka napieraczy dociera na miejsce: Holender Teun Geurts-Schoenemakers i Belgowie Joris Jacobs, Benny Keuppens, Ivo Steyaert i Dirk van Spitaels. Ten ostatni niestety postanawia się wycofać. Jak opowiada, nad rzeką l'Ourthe fiknął kozła o 360 stopni i zatrzymał się metr przed wodą, naciągając ścięgno w udzie. Później jeszcze kilka razy przyglebił, pogarszając sprawę. Nie chce się do reszty załatwić, więc podejmuje jedyną rozsądną decyzję.

Dirka znam z zeszłego roku, kiedy zajął trzecie miejsce. Nad ranem dłuższą chwilę gadamy o planach na ten rok, w tym o Wielkim Biegu, na którym znów się spotkamy. Obaj wciąż nie możemy uwierzyć, że się na niego dostaliśmy.

Pierwsza noc wykosiła więcej zawodników. Niektórzy zeszli z trasy już po drodze do jedynki. Jednym z ostatnich do niej docierających jest Amerykanin Buzz, który przychodzi już za dnia i idzie się przespać z decyzją na zewnątrz. Po godzinnej drzemce postanawia odpuścić i wspierać swoją żonę Sarah, która wyrównuje zeszłoroczne rachunki. Buzz to świetny facet z dużym dystansem do siebie, który zupełnie się nie przejmował wcześniejszym darciem łacha, że zostanie obiegany przez własną małżonkę.

W międzyczasie z Clintem i innymi pomocnymi wolontariuszami znieśliśmy i załadowaliśmy wszystkie wory na pakę furgonu. Czas je przerzucić na następną bazę. CP2 jest tym razem nie w Comblain-Fairon, lecz w domu kultury w małej miejscowości Oneux na 118 km. Jedzie ze mną wolontariuszka Karmen z Chorwacji. Jej chłopak, Francuz Alexandre, bierze udział w zawodach. Znam ich oboje z lipcowego chorwackiego biegu Velebit Ultra Trail. Alex napiera ze szczęśliwym dla niego numerem 44. Bardzo się ucieszył, kiedy opowiedziałem mu o Dziadach i że z taką liczbą ma wielkie szanse zostać bohaterem Legends Trail.


My i Sy

Do prowadzenia szafy już się przyzwyczaiłem. Jedyny kłopot, który się nagle pojawił, to buczący dźwięk po włączeniu świateł. Sprawdziłem zamknięcie wszystkich drzwi, nie wiem od czego to jest. Dzień wstał ładny, światła w Belgii nie są obowiązkowe, więc póki co jedziemy bez nich. Po drodze mijamy wsie o nazwach genialnych w swojej prostocie – My i Sy. Trafiamy do Oneux bez problemu. Z wjechaniem tyłem w podwórze z zastawionej samochodami ciasnej uliczki też sobie daję radę. Teraz jeszcze się udało przewieźć wszystkie przepaki na raz. Później, kiedy stawka będzie już rozciągnięta, nie będzie to możliwe.

Prowadząca czwórka dociera w niewielkich odstępach jeszcze przed południem, z Holendrem na czele. Następna grupka Belgów nadchodzi półtorej godziny po nich, a kolejni napieracze po następnych dwóch godzinach. W tej ostatniej grupce jest najszybsza z dziewczyn, zeszłoroczna zwyciężczyni Paula Ijzerman z Holandii. Ekipa medyczna się nimi zajmuje. Najwięcej roboty mają z ich już mocno zajechanymi stopami. Paula dzielnie poddaje się zabiegowi przekłucia pęcherza na dużym palcu stopy. – Legendy nie płaczą – mówię, robiąc jej zdjęcie. – Tak jest – zgadza się ze mną, sycząc z bólu – mogą wrzeszczeć i bluzgać, ale nigdy nie płaczą!

W załodze lekarsko-pielęgniarskiej jest Geert Dewit, który rok temu zdobył zaszczytny tytuł Legendy. Wśród ubiegłorocznych finiszerów są też inni wolontariusze, m.in. Peter Swager, a także znany mi z Zamieci Hans Coolen, który dojedzie później wieczorem. Ciągnie wilka do lasu, nawet jak się nie dało tym razem samemu wystartować...

Korzystając z wyglądającego zza chmur słońca wychodzę naprzeciw zawodnikom zrobić im trochę zdjęć. Posiadacz najcięższego przepaku Theo Leroy od początku napiera wraz ze swoim starym kumplem Pascalem Poulainem, również Belgiem. Cieszę się widząc, że dobry humor ich nie opuszcza. Pomału, ale pewnie – to ich zasada. Łapię godzinę drzemki na materacu. Przyglądam się rozciągniętym na trasie kropkom przesuwającym się na ekranie laptopa i rozkminiam, jak ogarnąć przerzut worów do CP3.

Na szczęście nie jestem z tym sam i przepaki najszybszej czwórki pojechały już z kimś innym – chyba zabrali je Clint i Nelleke. Ekipa logistyczna został w tym roku wydzielona, co znacznie usprawnia pracę całej obsługi biegu. Poprzednio robiłem w zabezpieczeniu trasy, teraz jestem transportowcem. Może dlatego, że przed rokiem w zimowych warunkach polscy kierowcy zdobyli szczególne uznanie kierowników zawodów. Zawsze fajnie spróbować czegoś nowego.

Prognoza na drugą noc jest paskudna. Późnym popołudniem napieracze opuszczają bazę już w rzęsistym deszczu. Wyruszam jeszcze za dnia, by zmieścić wszystkie pozostałe przepaki w dwóch kursach, a jednocześnie by wszyscy mieli je w trójce w odpowiednim czasie. Przynajmniej dokuczliwe buczenie po włączeniu świateł ustało. – Ostrożnie na tych górskich drogach w deszczu! – woła za mną współorganizator Tim. – Spoko, zawsze uważam, szczególnie w wozie którego jeszcze dobrze nie znam...

Za górami, za lasami

Stromy zjazd wąską drogą do rzeki. Kręta droga nad brzegiem. Miasteczko Aywaille, gdzie rok temu staliśmy z Arendem i Dieterem na moście jako jedna z drużyn zabezpieczenia i kupiliśmy pizzę dla wykończonych napieraczy. Z Remouchamps stromo pod górę. Robi się już ciemno. Wycieraczki ledwo nadążają ze zbieraniem wody. Skręcam w małą górską dróżkę i zjeżdżam do ukrytej za górami, za lasami trzeciej bazy w schronisku Ferme de Comptoir na 151 km. Jakimś cudem bez niczyjej pomocy parkuję tyłem między samochodami, by łatwiej wyładować wory. Może w poprzednim życiu prowadziłem tira?

W bazie serdecznie mnie wita jej koordynator Patrick, który poprzednio też zawiadywał CP3, tyle że w pobliskim La Reid. Ivo, Teun i Benny już wyruszyli. Joris jako jedyny z wielkiej czwórki komaruje jeszcze na górze na pryczy. Piątka Belgów i Holender, którzy przyszli dużo po nich, wyruszają nawet przed nim. Zdobywca drugiego miejsca poprzedniej edycji najwyraźniej postawił na dłuższy odpoczynek. Zobaczymy, czy to posunięcie mu się opłaci.

Znowu gapię się w kropki na ekranie. Około dziewiątej wieczorem uznaję, że czas na drugi kurs do dwójki i z powrotem. Deszcz nie ustaje, na termometrze ledwo powyżej zera i wieje zimny wiatr. Jadąc górskimi dróżkami przez ardeńską noc, myślę o wszystkich biednych napieraczach na szlaku Legends Trail.

Kiedy wchodzę do bazy w Oneux, ostatni z nich właśnie ją opuszczają. Zabieram wszystkie pozostałe przepaki i wracam do CP3. Drużyny zabezpieczenia mają pełne ręce roboty ze zwożeniem zombiaków z trasy. Tak jak poprzednio, druga noc jest pod tym względem najgorsza. Cieszę się na widok mojego kumpla Hansa. Trochę mniej na wieści, które przynosi – właśnie zwiózł ubiegłoroczną zwyciężczynię Paulę, którą załatwiło wychłodzenie.

Paula siedzi w bazie zawinięta w koce i dochodzi do siebie. Jutro, podobnie jak Dave, Tang i niektórzy inni, którym nie udało się ukończyć, dołączy do wolontariuszy. Bo Legendy przecież nie płaczą.

Alex imię jego czterdzieści i cztery też ma już dość i dzwoni do Karmen, która jest ze mną w trójce. Ta oddaje telefon Stefowi, który też tu jest z nami i przekazuje krążącemu gdzieś w pobliżu samochodem Clintowi, by go znalazł i tu przywiózł. Język mi się już plącze ze zmęczenia i przeskakiwania z angielskiego na chorwacki i nieudolnych prób dukania po niderlandzku. Ale jakoś nie chce mi się spać, bo dużo się dzieje.

Jedni przemoczeni i wyziębieni zawodnicy wchodzą, posilają się i powierzają swoje stopy medykom. Inni po przespaniu się ponownie wyruszają na nocną poniewierkę. Niektórych kawałek odprowadzam i robię im zdjęcia. Przybywają jedyne pozostałe w grze dziewczyny, wspomniana wcześniej Amerykanka Sarah Johnson i Holenderka Willemijn Jongens. Towarzyszy im rodak tej ostatniej, Tom Endstra. Ta trójka napiera wspólnie od CP2 i wszystko wskazuje, że ukończy bieg razem.

Pochłaniam kilka porcji ryżu z warzywami i kurczakiem i po czwartej nad ranem wrzucam wory na pakę. Znowu stękam z wysiłku przygnieciony ciężarem skrzyni Theo. A jej właściciel wraz ze swoim przyjacielem Pascalem właśnie przed chwilą ruszyli pomału, ale pewnie w kierunku czwórki...


O chlebie i wodzie

Upierdliwy buczek znowu się włączył. Bez świateł nie pojadę, więc zagłuszam go podkręconym na maksa radiem. Długi i stromy zjazd przez las. Na dole w Stoumont dostrzegam schodzące z drogi trzy światełka. Pozdrawiam je światłami i trąbieniem. Później zobaczę, że to pewnie byli Belgowie Andre, Jurgen i Nico, napierający na miejscach 6-8. Myślami jestem z nimi.

Piąta rano. W Grand-Halleux skręt w boczną dróżkę i stromo w górę do CP4 w Farnières. Dla naszych dzielnych zawodników to już 202 km. Załoga bazy pomaga mi rozładować przepaki. Nie zważając na głośne rozmowy, zasypiam jak kłoda na materacu na półtorej godziny. Dłużej się nie da, bo czas na drugi kurs.

W międzyczasie Joris z kretesem przegonił wszystkich, którzy wyszli przed nim z Ferme de Comptoir i na powrót złapał prowadzącą trójkę. Wyszedł 20 minut po nich, tuż przed moim wyjazdem. Chłopak ma coś do udowodnienia. Poprzednio był drugi, w pięknym sportowym geście oddając zwycięstwo Michaelowi Frenzowi. Był od niego znacznie szybszy, lecz niemiecki weteran cały czas nawigował i bez niego młody Belg nie osiągnąłby takiego wyniku.

Specjalny bufet przygotowali przyjaciele dla Holendra Maartena Schöna, który rozprawia się z zeszłoroczną porażką. Na drzwiach wisi kartka „CP4 nie dla Maartena”. Przed nimi stoi krzesło ze szklanką wody i herbatnikiem i drugą karteczką „CP4 dla Maartena”.

Hans, który w międzyczasie też zjechał na czwórkę, pyta mnie chyba z dziesięć razy, czy jestem jeszcze w stanie prowadzić. Zapewniam go jedenaście razy, że tak, lecz z radością przystaję na towarzystwo tego gaduły na kurs do trójki i z powrotem. Przynajmniej będę miał pewność, że nie przykimam za kółkiem.

Po drodze wita nas wspaniały wschód słońca spomiędzy chmur. Może zawodnicy po parszywej nocy złapią chociaż kilka godzin lepszej pogody. Na górze trwa już zwijanie punktu. Ostatni czterej napieracze właśnie zbierają się do wyjścia. Łapiemy po dwie ogromne porcje żarcia na śniadanie, chwilę gadamy ze Stefem, Patrickiem i innymi wolontariuszami, ładujemy przepaki i jedziemy do czwórki. Po drodze zatrzymujemy się w wypoczynkowej miejscowości o uroczej nazwie Coo. Hans pokazuje mi słynny wodospad i opowiada biegowe historie ze wspólnymi znajomymi w rolach głównych.

Na CP4 jesteśmy po dziewiątej. Załoga bazy z Markiem i Neilem na czele zajmuje się zawodnikami. Łykam herbatę i piwko i udaje się na górę. Czas na dłuższy sen dla własnego bezpieczeństwa. Zdejmuję tylko buty, uwalam się na pryczę i zasypiam na całe pięć godzin.

Budzę się przed trzecią po południu. W międzyczasie ktoś próbował się do mnie dodzwonić z bazy głównej. Już sam nie wiem, czy odruchowo wyłączyłem dźwięk przed zaśnięciem, czy po prostu spałem tak twardo, że nie słyszałem. Oddzwaniam – chcieli się tylko upewnić, czy wszystko w porządku. Przepaki wielkiej czwórki już dawno ktoś zawiózł na metę. Dowiaduję się, że Teun Geurts-Schoenemakers i Ivo Steyaert już tam dotarli, ścigając się do końca, z czasami 44h13 i 44h26. Od zeszłorocznego zwycięzcy szybciej o niewiarygodne 13 godzin. Na ostatnim etapie daje im to średnią około 8 km/h, kiedy mieli już dwusetkę w nogach! Joris Jacobs i Benny Keuppens cisną wspólnie na trzecie miejsce jakieś dwie godziny za nimi i lada chwila mają ukończyć.

Maartenowi załoga punktu nie dała wyruszyć o chlebie i wodzie i zajmuje się nim szczególnie serdecznie. Największe zainteresowanie wzbudza jednak Hiszpan Joel, który opuszcza czwórkę uzbrojony w... parasol, bo deszcz właśnie znów zaczął padać. Uprzedzając fakty, wszyscy którzy stąd wyjdą, dotrą do końca. A ja wreszcie korzystam z prysznica, posilam się, ustalam które przepaki są do zabrania i ruszam z transportem na metę.


Déjà vu

Na autostradę wjeżdżam w Baraque de Fraiture. To najwyższy punkt trasy, około 650 m npm, gdzie stoi namiot lotnego punktu CP4.1. Tu w zeszłym roku zasypał nas śnieg. Teraz o przednią szybę głośno bębni deszcz. Na metę w Mormont przyjeżdżam tuż przed dobiegnięciem piątego zawodnika, Frédéricka Hardenne z Belgii, i robię mu kilka zdjęć. Rodzina czeka na niego z wielką „szampańską” butlą miejscowego piwa, a Stef i Tim z medalem i kolejnym czteropakiem La Chouffe z pamiątkowym pokalem. Wielka czwórka tymczasem śpi w bazie snem sprawiedliwych.

Żarełko dają mi osobiście szefowe kuchni Ania, Fré, Anissa i Vicky. Bez nich byśmy wszyscy marnie zginęli z głodu. Z dużą pomocą innych wolontariuszy pichcą dniami i nocami, a ekipa logistyczna rozwozi ich wyroby na wszystkie bazy. Z pełnym brzuchem wyruszam na ostatni kurs.

Zrobiło się już ciemno. Kiedy wjeżdżam autostradą na wzniesienie Baraque de Fraiture, deszcz przechodzi w mokry śnieg, który od razu się topi. W CP4 ta sama ostatnia czwórka przygotowuje się do ruszenia. Walijczyk Allan w swoim stylu marudzi na jakość herbaty, wzbudzając powszechną wesołość nawet wśród niezwykle cierpliwie obsługujących go wolontariuszy. Od początku jest jednym z zamykających stawkę, ale ciśnie niestrudzenie do przodu. Nie dalej jak w styczniu ukończył 431-kilometrowy The Spine Race w północnej Anglii. Czy on się odnawia napierając?

Po ich wyjściu zwijamy punkt, zabieramy przepaki i cały sprzęt i wszystkimi samochodami wracamy na metę. Z odrobiną żalu oddaję kluczyk do Big Bad Boya. Już się z nim zżyłem. Zgłaszamy się z Neilem na ochotnika, by wspomóc załogę namiotu CP4.1. Za kółkiem skodzinki czuję się dziwnie nisko. Po dojechaniu na miejsce najpierw idziemy w las nie tą drogą, kierując się na zeszłoroczną miejscówkę. Teraz punkt stoi pół kilometra obok, podświetlony kolorowymi lampkami jak choinka. Kilkoro wolontariuszy już tam czeka z gorącą zupą, herbatą i kawą.

Przed północą z ciemności i śniegu z deszczem wyłania się Allan. Jak zwykle z humorem narzeka na kawę i herbatę i opowiada o halunach. Przez długi czas wydawało mu się, że po lasach oprowadza go klient z pracy i nazywał upierdliwego gościa wszystkimi możliwymi epitetami. Niedługo po nim nadciągają trzej Holendrzy: najpierw Rinus, a potem zamykający stawkę Harold i Dennis, już tak średnio łapiący kontakt z rzeczywistością. Po ich odejściu, już po pierwszej w nocy zgrabiałymi łapami zwijamy namiot w coraz mocniej zacinającym śniegu. Takie małe déjà vu z ubiegłego roku.

W bazie głównej nikt nie śpi, wszyscy wpatrują się w kropki na ekranie. Zawodnicy dobiegają pojedynczo albo grupkami. Najgłośniejsze powitanie czeka na obie dziewczyny – Sarah i Willemijn – które przybywają wraz z Tomem. Na Sarah oczywiście czeka Buzz, który wspierał ją na wszystkich punktach. Przed nimi dotarli niezmordowani Theo i Pascal, a jeszcze wcześniej Ryan Wood – pierwszy Brytyjczyk, który ukończył Legends Trail. Właśnie dlatego szczególnie serdecznie powitał go kierownik zabezpieczenia Stu Westfield. Ryan najpierw wszedł do sali jadalnej od... drugiej strony, myśląc że na mecie trzeba dotknąć dmuchanego krasnala – maskotkę browaru La Chouffe. Salwa śmiechu wyprowadziła go z błędu i posłusznie obszedł budynek dookoła, trafiając na właściwą metę.

Kładę się spać po piątej rano, lecz o ósmej znów się budzę. Allan i Rinus już są i moczą nogi w wiadrach z wodą, jedząc pizzę i sącząc piwko. Walijczyk niestrudzenie zabawia towarzystwo opowieściami z trasy. Za chwilę jako ostatni z 29 finiszerów dobiegają całkowicie wykończeni Harold i Dennis, którzy po drodze mieli jeszcze duże kłopoty nawigacyjne. Druga edycja Legends Trail, legendarnej ardeńskiej wyrypy, dobiegła końca.

Ukończyła równo połowa startujących. To lepiej, niż zeszłoroczne 15 na 47. Może dzięki bardziej sprzyjającym warunkom, a może też z powodu znacznie lepszego przygotowania zawodników. Z niektórymi z najlepszych udało mi się porozmawiać – można to przeczytać TUTAJ.

Pełne wyniki wraz z mapą trasy można zobaczyć TUTAJ.

A tu dzięki ekipie medialnej – Astrid Claessen i Joostowi Muldersowi – do obejrzenia pięcioczęściowy film z Legends Trail 2017 - TUTAJ

* * * * *

Tim i Stef mówią, że nie chcą przekraczać limitu 100 zawodników. W organizację biegu zaangażowany był zespół ponad 80 osób. Nie będzie przesadą stwierdzić, że uczestnicy, organizatorzy i wolontariusze tworzą jedną międzynarodową rodzinę. Już dwa razy było mi dane być w centrum wydarzeń i od środka widzieć napieraczy w ich walce, kryzysach, zwycięstwach i porażkach. Czy kiedyś sam spróbuję sił w tej rzeźni? Jeśli wcześniej uda mi się wypełnić swoje cele na „krótszych” dystansach, to tego nie wykluczam.

Kamil Weinberg


Wieliczka sprawdziła formę w Teście Coopera [ZDJĘCIA]

$
0
0

Po raz drugi na terenie Małopolskiej Areny Lekkoatletycznej w Wieliczce odbył się Test Coopera dla Wszystkich, wydarzenie, w czasie którego każdy mógł sprawdzić swoją formę i wytrzymałość przed rozpoczynającym się sezonem biegowym.

Test Coopera polega na przebiegnięciu w ciągu 12 minut jak najdłuższego dystansu. Pozwala to na określenie wytrzymałości i wydolności organizmu w danym momencie.

– To druga taka próba organizowana dla wszystkich biegaczy na początek sezonu biegowego. Dla większości biegaczy początek marca to już taki moment po okresie przygotowawczym, już trochę pobiegali i chcą wiedzieć na jakim etapie przygotowań są. Za chwilę będą chcieli gdzieś wystartować, więc to jest sprawdzian dla nich – powiedział nam Marek Burda ze Stowarzyszenia Niepołomice Biegają, która wspólnie z krakowskim „Dystansem” i Solnym Miastem zorganizowała to wydarzenie.

– To również forma zabawy, integracji tego środowiska biegowego. Na terenie powiatu krakowskiego i okolic jest wiele grup biegowych z którymi współpracujemy, jest Rozbiegane Solne Miasto, Niepołomice Biegają, Krakowski Klub Biegacza „Dystans”, ITMBW z Krakowa... dzięki takim wydarzeniom mamy okazję do spotkania i wspólnej zabawy – dodał Marek Burda.

Jak głosiła nazwa zawodów – test był dla wszystkich i to za darmo. Do tego każdy, kto przebiegł swoje 12 minut otrzymał certyfikat ukończenia sprawdzianu. Grupy biegaczy były wypuszczane na bieżnię co 20 minut, był to czas przeznaczony na bieg i zmierzenie dystansu każdej osoby.

– Byłem przygotowany, biegałem całą zimę bez względu na pogodę na zewnątrz. I uważam, że jak na mój wiek, czyli 54 lata, to mój wynik, 2680 metrów, był bardzo dobry. Jestem tutaj pierwszy raz, wcześniej sprawdzałem formę na krakowskim AWF-ie, i uważam, że tutaj w Wieliczce atmosfera jest super – powiedział nam po swoim teście Andrzej Radwan z grupy „I Ty Możesz Być Wielki” z Krakowa. – Będę dążył do tego, żeby jak najlepiej wypaść już w niedzielę na Biegu Myślenickim i za tydzień w trakcie Półmaratonu Marzanny – dodał biegacz.

– Ostatni raz w Teście Coopera brałem udział kilka lat temu, jeszcze w liceum, więc chciałem sprawdzić czy ciągłe bieganie na coś się zdało i forma wzrosła – opowiadał po biegu Paweł Urbański ze stowarzyszenia Rozbiegane Dobczyce. - Ze swojego wyniku jestem zadowolony, udało mi się przebiec 2870 metrów, chociaż myślę, że mógłbym pobiec lepiej. Doceniam świetną organizację, a do tego do szybszego biegu motywowała mnie muzyka – powiedział Urbański.

Po każdej turze biegowej odbywało się losowanie fantów. To najwięcej uwagi wzbudziło wśród dzieci, które również podjęły się 12-minutowego wyzwania i to z bardzo dobrymi wynikami. W loterii do wygrania były na przykład bilety na basen, a starsi biegacze nie pogardzili termoaktywnymi kominami. Poza losowaniem dla biegaczy zostało również przygotowane stoisko, gdzie mogli dokonać pomiarów masy i składu ciała.

– Każdy uczestnik może się dowiedzieć ile procent tkanki tłuszczowej ma w organizmie, ile masy mięśniowej i kostnej – mówił nam Marek Burda. – Dzięki temu można dobrać i dostosować dietę i treningi, żeby osiągać jeszcze lepsze rezultaty, ponieważ jeśli ktoś chce biegać na poważnie, to musi brać takie rzeczy pod uwagę – dodał.

Zwrócił również uwagę na to, że takie inicjatywy tylko przyciągają nowe twarze, a zainteresowanie bieganiem wzrasta już nawet wśród dzieci. – Zauważam, że coraz więcej osób pojawia się w środowisku biegowym, nawet w samej naszej grupie jest coraz więcej nowych twarzy. Ale to jest też spowodowane tym, że powstają takie obiekty, jak ta Arena w Wieliczce, gdzie można przyjść i na spokojnie pobiegać, odbywają się tu również zajęcia lekkoatletyczne dla dzieci – powiedział Burda.

Test Coopera dla Wszystkich to część cyklu przygotowań do Półmaratonu Wielickiego.

JP



 

Podziemne bieganie w Bochni "na żywo" [ZDJĘCIA]

$
0
0

W Kopalni Soli Bochnia rozpoczął się 12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy. W składach 65 drużyn są nasi przedstawiciele. Atmosferę imprezy będzie nam przybliżał Mirek Bortel, Ambasador Festiwalu Biegów. 

8:45

Mirek Bortel: Poranek bez wschodu słońca, bez chmur na niebie, a 307 stopni w Bochni. Te stopnie to schody które będziemy mieli do pokonania aby dojść na punkt strefy zmian. Ruszamy punktualnie o 10:00 - 212 metrów pod ziemią 

Ostatnie pakiety startowe odebrane, ostatnie uzgodnienia taktyki. Na trasie jeszcze pusto, tylko rozstawione głośniki, poustawiane paliki, które wyznaczają trasę. 

Na godzinę 9.30 organizatorzy wyznaczyli odprawę techniczną z dokładnym opisem trasy, której długość to 2420 metrów. Trasa to agrafka, którą można również spotkać podczas kryteriów kolarskich. 
 
65 czteroosobowych drużyn zostanie rozstawionych w 5 strefach czasowych tak aby na starcie nie było zbytniego ścisku. Potem już tylko wielkie ściganie. Pot i sól, na całego. 

Około 12 kolejna relacja i pierwsze wyniki.  


12:30

Mirek Bortel: Bieganie bieganie! Przed godz. 10 uczestników przywitał szef bocheńskiej kopalni. Ustawiliśmy się w strefie startu, a po syrenie ruszyliśmy przed siebie. Każdy ma jeden cel - przebiec jak najwięcej kilometrów. 

Najstarsza uczestniczką biegu jest 73-letnia Danuta, która dzielnie pokonała już swoje okrążenia i teraz biegną kolejne osoby z drużyny. 

Mamy już czołówkę, która walczy o poprawianie rekordu trasy - 213 km. Zawodnicy którzy kończą swoje biegi ustawiają się przy monitorach i obserwują jak im idzie, ile mają okrążęń, ile tracą do poprzedników. 

Bieg jest typowo interwałowy, trasa lekko pofałdowana i wąska, a mijający się biegacze prawie ocierają się o siebie. Ale rywalizacja jest fair play. 

Przerwy w biegu spędzamy na masażach. Każdy czeka na swoją kolej. Nie przeszkadza wiatr, deszcz. Ale temperatura to ok. 15 stopni i wzrasta. Dzięki biegaczom. 


17:32

Mirek Bortel: Biegamy, my ciągle biegamy!

Minęła już połowa czasu przeznaczonego na pokonanie wielokrotność rundy. Zbliżamy się do 5 000 przebiegniętych kilometrów. Kilometrów potu, soli... Skurcze już łapią, ale nikt się nie poddaje!

Marek Ground, Ambasador festiwalu Biegów podczas swojej kolejki dopinguje okrzykami "siła siła",  pokazując że nikt nie może się poddać!  

Ciekawostka - historia sztafety, która dzisiaj odbywa się oficjalnie po raz trzynasty, jest trochę dłuższa. Bieganie w bocheńskiej kopalni rozpoczęło się od bicia Rekordu Guinnessa w kategorii "Najgłębszy półmaraton ziemi". W ten sposób zrodziła idea biegu sztafetowego, którego pomysłodawcą jest Stanisław Orlicki. Pomysł spotkał się z aprobatą i... będzie miał kontynuację póki starczy sił biegaczom!

Nie poddajemy się! 


Wyniki na żywo: TUTAJ

W zeszłym roku najlepsza okazała się drużyna Igloo Bochnia, która uzyskała rezultat 196 634,00 metrów, czyli 81 okrążeń. Rekord trasy padł w 2013 roku kiedy to drużyna Meble Kler uzyskała wynik 213 502 metrów, czyli 88 okrążeń. W drużynie tej biegli m.in. Marcin Świerc i Andrzej Lachowski.

Niebawem kolejny meldunek Mirka.

red.   


2. Półmaraton Miękinia już 9 kwietnia. Rusza Runner's World Super Bieg

$
0
0

Na asfaltowych drogach gościnnej podwrocławskiej gminy Miękinia już 9 kwietnia odbędzie się druga edycja Półmaratonu Miękinia wraz z biegiem na 10 km – Dziesiątką Miękinia.

- Ten wiosenny półmaraton to idealna okazja do pierwszych startów – zawodnicy i zawodniczki pragnący zweryfikować swoją formę po zimowych treningach mają do dyspozycji półmaraton (atest) i bieg na dystansie 10 km – zachęcają organizatorzy cyklu Runner's World Super Bieg, który otwiera impreza w Miękini. W programie cyklu jest w sumie 9 wydarzeń.

Trasa półmaratonu jest szybka, malownicza i prowadzi przez kilka miejscowości. Poprowadzona jest na jednej dużej pętli, ze startem i metą w Miękini.

W ubiegłym roku połówkę wygrał Maciej Chmura z Wrocławia, dychę - Jacek Sobas z Kędzierzyna-Koźla.

Oba biegi startują w niedzielę o godz. 11:00 ze sportowego kompleksu przy ul. Sportowej w Miękini. Rywalizacja będzie się toczyć w klasyfikacji open, wśród pań i panów, w kategoriach wiekowych i w klasyfikacji drużynowej.

Zapisy wciąż trwają, a opłata startowa wynosi 50 zł. Do 70 zł wzrośnie na 10 dni przed startem i tyle również będzie wynosić w dniu startu.

Biuro zawodów zaprasza do Miękini już w sobotę 8 kwietnia w godzinach 17:00 – 20:00. W dniu startu zapisać się będzie można od godz. 8:00.

W przeddzień biegu w Miękini gościć będzie Bike Maraton – największy w Polsce cykl maratonów MTB. Kolarska sobota i biegowa niedziela to Aktywny Weekend w gminie Miękinia.

Zapisy, szczegóły i informacje: http://superbieg.pl

mat. pras.


Na ORLEN Marathon z daleka? Skorzystaj z bezpłatnego noclegu

$
0
0

Z myślą o uczestnikach maratonu organizatorzy przygotowali bezpłatne noclegi w hali sportowej, znajdującej się niedaleko stref startu i mety ORLEN Warsaw Marathon.

Rezerwacji miejsc można dokonać TYLKO poprzez stronę internetową ORLEN Warsaw Marathon. Logując się na swoje konto należy ponownie edytować formularz zgłoszeniowy i zaznaczyć nocleg na hali. Na wskazany w formularzu zgłoszeniowym adres e-mail zostanie wysłana informacja o zarezerwowanym noclegu. W panelu zawodnika pojawi się potwierdzenie rezerwacji w PDF do wydruku. 

Oferta skierowana jest TYLKO do zawodników startujących na dystansie maratonu, którzy opłacili wpisowe (lub zostali z niego zwolnieni).

Dodatkowe informacje na temat noclegu można uzyskać w zakładce DLA BIEGACZY na stronie internetowej ORLEN Warsaw Marathon oraz pod adresem: info@orlenmarathon.pl.

mat. pras.


Kwiaty, nagrody... GP Warszawy na Dzień Kobiet [ZDJĘCIA]

$
0
0

Drugiemu etapowi Grand Prix Warszawy towarzyszyła atmosfera Dnia Kobiet. Żeby tradycji stało się zadość, każda z biegaczek otrzymała na mecie tulipana oraz upominek. Dodatkowo nagradzano pierwsze sześć uczestniczek.

W sobotni ranek stołeczni amatorzy biegania w naturze zawitali na warszawski Ursynów, by zmierzyć się na 10-kilometrowej trasie prowadzącej w Lesie Kabackim. Start i meta jak zawsze znajdowały się w okolicach stacji technicznej metra. Trasa składa się z jednej pętli. Warunki pogodowe do rywalizacji były bardzo dobre. Co prawda obawiano się, że grunt może być błotnisty, ale skończyło się na strachu.

Jako pierwsze na trasę ruszyły biegaczki. Dziesięć minut później wystartowali panowie. Nie był to wyjątek z okazji święta pań, bo takimi falami startuje się tu już od pewnego czasu.

Jako pierwsza metę przekroczyła Barbara Matusik z czasem 41:12. Chwilę po niej finiszowała Marta Kaźmierczak. Trzecia była Sylwia Bondara - ubiegłoroczna zwyciężczyni cyklu.

– Biegło mi się zaskakująco dobrze jak na tę porę roku. Chyba na 4. kilometrze wyszłam na prowadzenie. Trudno mi powiedzieć dokładnie który to był moment, bo bardziej pilnowałam zegarka niż rywalek – relacjonowała zwyciężczyni. – Obawiałam się, że na trasie będzie sporo błota. W zeszłym tygodniu utknęłam tu z dziećmi po kolana. Tym razem jednak było dobrze. To było udane przetarcie przed półmaratonem w Warszawie. Miło też było dostać kwiatek na mecie. Może tak powinno być zawsze! –dodała.

Wśród mężczyzn najlepszy okazał się Sebastian Polak, który uzyskał wynik 33:26. Popularny „Słonik” na mecie zjawił się tuż za trzecią z kobiet. Drugie miejsce wywalczył Brytyjczyk Alex Hobley, a trzecie Robert Zając.

– Czułem się bardzo dobrze od samego rana. Pogoda była dla mnie idealna, było trochę chłodno, ale nie wiało i nie padało. Biegliśmy początkową w czwórkę, ale ja czułem jeszcze lekki zapas. Na 2. kilometrze był delikatny podbieg i spróbowałem wykorzystać ten moment. Zrobiłem kilka susów i odskoczyłem na kilka metrów. Nie wiem jak daleko za mną byli za mną koledzy, bo nie odwracam się nigdy. Na 6. kilometrze pomyślałem czy aby nie zaatakowałem za szybko, ale starałem się ufać doświadczeniu – podsumował zwycięzca biegu.

W zawodach wzięło łącznie blisko 300 osób. Służby ratownicze miały sporo pracy i ledwo nadążały z... wręczaniem kwiatów na mecie.

Kolejny etap Grand Prix Warszawy rozegrany zostanie 8 kwietnia. Do klasyfikacji końcowej liczonych jest 6 z 8 najlepszych występów każdego zawodnika.

RZ



 

Polski biegacz zmarł w Wielkiej Brytanii. Pomagają rodzinie

$
0
0

Czesław Dudek był początkującym zawodnikiem. 10-kilometrowy Weybridge Sport miał być jego pierwszym startem w zorganizowanym biegu. Niestety, 37-letni stolarz, mieszkający z rodziną w Feltham, nie dobiegł do mety. Trwa zbiórka funduszy dla rodziny zmarłego 5 marca biegacza.

Polak upadł ok. 400 metrów przed metą. Pomoc nadeszła szybko, jednak nie udało się go uratować. Zmarł w drodze do szpitala. Reanimacja odbywała się na oczach rodziny, która czekała na niego w strefie mety. Żona i 7-letnia córka są wstrząśnięte tym tragicznym zajściem.

W mediach społecznościowych, uczestnicy biegu, nie przestają komentować sprawy. Ktoś próbował złapać upadającego biegacza, ktoś inny wzywał medyków, wielu z finiszujących wtedy biegaczy nadal nie może zapomnieć o tragedii Polaka. Dlatego, gdy znajoma Czesława Dudka, Ilo Bieńkowska założyła zbiórkę na jednym z serwisów crowdfundingowych, w ciągu 5 dni odpowiedziało na nią 548 osób. Zebrali ponad 13 tys. funtów. Pieniądze trafią do rodziny biegacza, która - jak napisała Bieńkowska- została w tragicznej sytuacji.

“Żadne pieniądze nie przywrócą życia Czesławowi, ale, miejmy nadzieję, że pomogą rodzinie, zrobić to wszystko, co muszą teraz zrobić”.

Stronę zbiórki https://www.gofundme.com/for-the-family-of-czeslaw-dudek, udostępniają biegacze w Wielkiej Brytanii i w Polsce. Informacje o niej znalazły się również na stronie organizatora, który w oświadczeniu złożył kondolencje rodzinie i bliskim, zapewniając, że jest w bezpośrednim kontakcie z rodziną i prosząc o zachowanie prawa do prywatności bliskich biegacza.

IB



Leśne Run Wiosna w jesiennej scenerii, ale z medalem 3D

$
0
0

Tegoroczna edycja śląskiej imprezy Leśne Run wystartowała wyjątkowo wcześnie, bo przed połową marca. Choć miała w nazwie słowo „wiosna”, sceneria bardziej przypominała jesienną. Na szczęście pogoda dopisała i na starcie stanęło sporo zawodników. Za to na mecie czekał na nich pierwszy element medalowej układanki, tym razem w 3D.

W minionym roku uczestnicy czteroetapowego Leśnego Run otrzymali medale-puzzle składające się na wizerunek drzewa podczas czterech pór roku. Tym razem puzzle są większe i organizatorzy zdradzają, że ułożą się w trójwymiarową całość. Brakujące elementy będzie można otrzymać na koniec – wszak Leśne Run ma cztery etapy, w których można zdobyć cztery medale ozdobione wizerunkami kolejnych pór roku.

Stali bywalcy Leśnego nie przyjeżdżają tu jednak dla medali: - Od początku jestem z Leśnym Run, już czwarty sezon – przyznaje Dawid Wilk. – Z kilku powodów: trasa jest bardzo atrakcyjna i zróżnicowana, atmosfera miła, organizacja wspaniała, biega tu wielu moich znajomych… no i mam tu blisko. Dzisiaj się biegało super, bo pogoda dopisała. Udało mi się wywalczyć drugie miejsce open i zrobić nową życiówkę na tej trasie. Jestem bardzo zadowolony.

Dawid Wilk dotarł do mety jako drugi na dystansie 5 km, za Aleksandrem Ziębą, który zwyciężył z czasem 17:54. Wśród pań najlepsza okazała się Agata Hilaszek, która wbiegając na linie mety z czasem 20:58, swoje rywalki zostawiła w tyle o niemal 4 minuty.

Na dłuższym dystansie 10 km triumfował Norbert Jachymczyk z czasem 36:08. Wśród pań zwyciężyła Sabina Biniek, która uzyskała wynik 50:58.

Chociaż Leśne Run przyciąga stałych bywalców, nie brakuje też osób, które na starcie w Kąpielisku Leśnym pojawiły się pierwszy raz i zachwyciły atmosferą biegu: – Trasa dobra, na koniec było trochę błota, ale dało się przeżyć. Udało mi się zająć drugie miejsce w swojej kategorii. Startuję tu pierwszy raz, chociaż po tych lasach biegam trzydzieści lat – mówił ze śmiechem Darek Flis. – Zdecydowałem się w ostatnim momencie i nie żałuję. Naprawdę miły bieg. Polecam. Zwłaszcza z dzieciakami można fajnie spędzić dzień. Pomysłowy jest też medal. Chciałoby się zrobić wszystkie biegi, żeby go skompletować, ale z tego, co widzę, będę w pracy i się nie uda. Szkoda…

Kompletowanie medalu i punktów do klasyfikacji generalnej planuje większość uczestników. Dla sporej części to także okazja do walki drużynowej, bo organizatorzy Leśnego Run każdorazowo honorują najliczniejszą grupę. Tym razem byli to Night Runners. W czerwcu, podczas letniej edycji, okaże się czy weszli na ambicje jakiejś drużynie i ktoś odważy się pobić ich rekord frekwencji. Z pewnością sprawdzimy to sami.

KM


Bieg na Szczyt Rondo I – międzynarodowo, ale pod polskie dyktando! "Nie da się wyprzedzać na klatce" [ZDJĘCIA]

$
0
0

Przewyższenie wynoszące 142 metry, 38 piętra, 836 schodów i 76 nawrotów. Oto co czekało na uczestników siódmego Biegu Na Szczyt Rondo 1 w Warszawie. Wystartowało blisko pół tysiąca osób. Wydarzenie miało cel charytatywny.

Impreza cieszy się coraz większym uznaniem wśród miłośników biegania wszelakiego. Od lat ściąga najlepszych towerrunnerów z Polski, Niemiec, Włoch, Czech czy Słowacji. W ubiegłym roku w wieżowcu Rondo 1 rozegrano mistrzostwa Europy. Tym razem bieg był zaliczany do punktacji Towerrunning Tour 2017, a sprawdzić się chcieli m.in. amatorzy biegów ulicznych czy górskich ultramaratonów, z medalistami mistrzostw kraju na czele.

W tym roku zawodom dodano wyjątkowej oprawy, zmieniając porę rozgrywania wydarzenia. Zmęczeni uczestnicy z 37 piętra budynku mogli zobaczyć nocną panorę miasta. Finały wystartowały po godzinie 20.

Najważniejsze... eliminacje

Tegoroczna edycja Biegu Na Szczyt zapowiadana była jako wielki rewanż Piotrem Łobodzińskiego na Christianie Riedlu. W 2016 roku, podczas wspomnianych Mistrzostw Europy, górą był właśnie Niemiec, a nasz mistrz musiał zadowolić się srebrnym medalem.

Tym razem Łobodziński nie dał szans rywalom. Pierwszą serię ukończył z czasem 3:34.09 i nad drugim w kolejności Słowakiem Tomasem Celko miał 4 sekundy przewagi. Dodatkową sekundę zyskał nad trzecim Christianem Riedlem. Polak nie był jednak zadowolony ze swojego biegu.

– Ciężko powiedzieć czego zabrakło. Chyba każdy pobiegł trochę wolniej i poniżej swoich możliwości. Może to przez porę startu? Ale z drugiej strony wszyscy lekkoatleci startują na mityngach wieczorami. Chociaż, może Adam Kszczot biegałby szybciej na zawodach o 10 rano a nie o 20 – mówił Łobodziński już po finale.

Ten rozgrywano w formule pościgowej. Tu Łobodziński powiększył swoją przewagę do 12 sekund nad Słowakiem i do 17 sekund nad trzecim Niemcem. Na siódmym miejscu uplasował się Karol Galicz, a 10. był Mateusz Marunowski. Pozostałe miejsca w czołowej dziesiątce wypełnili obcokrajowcy.

– Na pewno na tym poziomie wygranie eliminacji oznacza też wygranie biegu. Jeśli zawodnicy mają zbliżone umiejętności, to nie da się ich wyprzedzić na klatce. Jeśli Tomas i Chrisitan by mnie doszli, to bym ich blokował – przyznał szczerze Piotr Łobodziński, odkrywając nieco kuchni światowego towerruningu.

Wygrała, ale...

Wśród pań tak jak przed rokiem zwyciężyła Anna Ficner - aktualna Mistrzyni Europy. Zawodniczka ze Złotoryi wygraną zapewniła sobie już w pierwszym biegu eliminacyjnym, w którym uzyskała czas 4:40.70. Nad drugą po pierwszej serii Dominiką Stelmach miała 25 sekund przewagi. Trzecia była Czeszka Zuzana Krchova ze stratą 29 sekund.

Seria finałowa nie przyniosła większych zmian w klasyfikacji. Anna Ficner powiększyła swoją przewagę do 34 sekund nad drugą w kolejności Stelmach i do 40 sekund nad Krchovą. Na wysokim czwartym miejscu uplasowała się Ewelina Pisarek, która startowała w biegu... amatorów. Uzyskany tam czas dał jej przepustkę do dziesięcioosobowego finał. Podobnie było w przypadku Sylwii Bondary, która zajęła szóstą lokatę. Na siódmym miejscu uplasowała się Dominika Ulfik-Wiśniewska.

– Biegło mi się zdecydowanie ciężej niż przed rokiem. Wszystko przez to, że zrobiłam mniej treningów. Rozchorowałam się i wypadły mi dwa tygodnie. Później jeszcze dochodziłam do siebie. Było więc gorzej niż rok temu, ale cieszę się z wygranej. Nie mam co narzekać. Drugi bieg spokojnie kontrolowałam. Oczywiście to jest sport i nigdy nie wiadomo co się zdarzy. Dlatego zawsze trzeba walczyć do końca – powiedziała Anna Ficner.

Na rezerwie

Na szczyt Rondo I pobiegli też strażacy. Pożarnicy, startujący w dwuosobowych zespołach dzielnie zdobywali kolejne piętra. Podczas ich zmagań na klatce schodowej słychać było wręcz samego Lorda Vadera, dyszącego spod charakterystycznej maski. Nie były jednak Gwiezdne Wojny, tylko wytężona praca aparatów tlenowych.

– Przyjechaliśmy tu z Gdańska. Często startujemy w podobnych imprezach, choć ja akurat startowałem pierwszy raz w Rondo 1. Przeżycie nie do opisania. Czuć nerwy, ale są one mobilizujące. Ważne jest dobre przygotowanie sprzętu specjalnego, począwszy od spodni – mówił na mecie Fabian Turzyński z drużyny Lotos Straż 3.

– To jest pewnie z 25 kg, które ciągniemy ze sobą.Mamy w butli 300 barów powietrza. W pracy strażaka wystarczy na 15 minut. Tu podczas wysiłku wykorzystałem 245 bar. Podczas akcji musiałbym się już wycofywać, bo to rezerwa. Najtrudniejszy moment miałem, gdzieś w 3/4 drogi, ale wolontariusze wspierali nas dopingiem. Dla nas to też dobry trening. Musimy dbać o tężyznę fizyczną. Służymy przecież drugiemu człowiekowi – wskazał nasz rozmówca.

Pomagali

Po raz siódmy przychód z opłat startowych przekazany został na rzecz Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Podopieczni stowarzyszenia również pokonali kilka pięter i wbiegli na metę Biegu Na Szczyt Rondo 1.

Rondo 1 jest siódmym najwyższym wieżowcem w Polsce (wysokość całkowita 192 metry). Wybudowany został w 2006 roku. Kosztował 200 mln euro. Wznosi się przy Rondzie ONZ, na granicy Śródmieścia i Woli.

Klasyfikacje mężczyzn:
1. ŁOBODZINSKI Piotr (POL)
2. CELKO Tomas (SVK)
3. RIEDL Christian (GER)

Klasyfikacja kobiet
1. FICNER Anna (POL)
2. STELMACH Dominika (POL)
3. KRCHOVA Zuzana (CZE)

Pełne wyniki: TUTAJ

Niebawem więcej zdjęć.

RZ


Mój las od innej strony – BnO podczas Rajdu Łódź

$
0
0

Jakoś tak się uchowałem, że nie brałem jeszcze udziału w biegu na orientację. Mapa i kompas nie są mi obce, bo dużo się włóczyłem po dzikich i nieznanych górach. Jednak biegać w ten sposób jeszcze mi się nie zdarzyło. Okazja nadarzyła się w sobotę 11 marca, kiedy AR Team Polska wraz z łódzkim Orientusiem zorganizowały Rajd Łódź i towarzyszący bieg na orientację. Zawody były w Lesie Łagiewnickim, podobno największym w Europie miejskim kompleksie leśnym. Tak się składa, że to jeden z moich mateczników treningowych. Z takiej możliwości musiałem skorzystać – pisze Kamil Weinberg.

W rajdzie przygodowym, składającym się z odcinków rowerowych, biegowych na orientację oraz na rolkach, jak również zadań specjalnych, wystartowało osiem dwuosobowych zespołów. Oprócz Lasu Łagiewnickiego odbywa się on także na wschód od niego na Wzniesieniach Łódzkich, a także w Zgierzu i bliżej centrum Łodzi, m.in. w Parku Julianowskim. W chwili pisania relacji rajd jeszcze trwa.

Formuła naszego biegu to scorelauf, czyli podbijanie punktów w dowolnej kolejności. O miejscu w klasyfikacji decyduje ilość zdobytych punktów, a następnie czas. Zawodnicy sami decydują, jaką trasę wybiorą i które z punktów ewentualnie ominą (kliknij mapę by powiększyć). W niektórych scorelaufach punkty kontrolne (PK) mają różne wartości w zależności od odległości od bazy i czasem jest praktycznie niemożliwe podbić wszystkie w limicie czasu. Za spóźnienia naliczane są kary czasowe. Na niektórych zawodach zdarzają się punkty stowarzyszone, umieszczone na podpuchę w pobliżu tego właściwego. Potwierdzenie takiego PK ma odpowiednio niższą wartość.

Tutaj zasady są możliwie najprostsze. Wszystkie lampiony są warte tyle samo. Trasa w optymalnym wariancie podobno ma około 25 km. Do bycia sklasyfikowanym wystarczy potwierdzenie 16 z 31 punktów. Pięciogodzinny limit daje szansę złapania ich wszystkich nawet dla takiego żółtodzioba, jak ja. Z różnych przyczyn przez ostatnie trzy tygodnie praktycznie nie biegałem. Nastawiam się więc na spokojny bieg i naukę nowej dla mnie dyscypliny.

Rajdowcy wyruszyli godzinę temu. Kilka minut przed jedenastą stajemy na starcie przed Centrum Zarządzania Szlakiem Konnym przy ul. Wycieczkowej. Przed nami leżą na ziemi odwrócone mapy. Kiedy starter Łukasz Charuba z Orientusia odlicza do zera, dopiero możemy je podnieść, w krótkiej chwili zaplanować przelot i ruszyć na trasę.

Las Łagiewnicki można podzielić na trzy części, rozdzielone ułożonymi w literę T ulicami Wycieczkową i Okólną. Na zachód od Wycieczkowej leży Arturówek, gdzie odbywa się najwięcej łódzkich imprez biegowych. Tę część wbrew pozorom mam najmniej obieganą, częściej trenując w bardziej pagórkowatych pozostałych dwóch – dlatego zostawiam ją sobie na koniec. Bez wahania przekraczam więc Wycieczkową i pierwsze kroki kieruję na wschód.

Wybieram przelot, który dopiero potem stwierdzę, że nie był optymalny. „Główna” leśna droga na kierunek ESE. PK15 łapiemy wspólnie z zawodnikiem z Krakowa, zbaczając z niej na południe. Tak samo już samodzielnie podbijam kartę na szesnastce i siedemnastce, wykorzystując główną jako przelotówkę. Przy PK18 na północ od niej siedzi jeden z organizatorów z AR Team z rowerem. Chociaż jestem żółtodziobem w BnO, znajomość terenu jest moim atutem. No i jak wspomniałem, z mapą i kompasem też jestem za pan brat. Póki co punkty wchodzą zadziwiająco łatwo.

Lekki i przyjemny początek chyba uśpił moją czujność, bo tu robię największy błąd dzisiejszego dnia. Jakoś zupełnie zapominam o oddalonym PK14, który mógłbym prostym przelotem zaatakować od południa z osiemnastki. Podświadomie jak magnes ściąga mnie teren moich treningowych górek – Starej Żwirowni i Skoczni – gdzie są zaznaczone PK 13 i 12. Frunąc moją stałą treningową ścieżką przelatuję Żwirownię i ze skrzyżowania na azymut szybko łapię nieco schowaną trzynastkę.

Na Skocznię podbiegam pod prąd mojej treningowej trasy i długo rozglądam się za lampionem. Skurczybyki schowali go w dołku. Szybka lekcja BnO. Ta zabawa zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Dopiero teraz widzę, że na dole mapy przy numerach PK są znaczki określające rodzaj położenia punktu. Nie wszystkie od razu rozkminiam, ale chyba większość oznacza tego czy innego rodzaju dołek, czy też ukrycie. A więc to będzie raczej reguła, niż wyjątek...

Po drodze spotykam jedną rajdową załogę na rowerach i wielu uczestników naszego biegu. Na prostym przelocie na północ na PK10 przypominam sobie zapomnianą czternastkę i myślę, czy warto do niej mocno nadłożyć drogi, czy też ją pominąć. Jakbym ją wcześniej zaliczył, wszystko byłoby teraz proste. Dobra, pomyśli się później, na razie dziesiątka i jedenastka. W poszukiwaniu tej pierwszej niepotrzebnie przeskakuję smródkę. Znaczy Łagiewniczankę, czy też Brzozę, czy może źródłowy odcinek Bzury. Ciągle tu biegam, a nigdy nie wiem, taki ze mnie geograf za dychę. Dychę w końcu podbijam, znaczy PK10, wraz z dwoma współzawodnikami, którzy nabiegli z drugiej strony.


Do PK11 dalej na wschód, najpierw wzdłuż smródki, potem ścieżkami i kawałek w bok w chaszcze. Jednak decyduję się na długi przelot do oddalonej czternastki, choćby dla samej przygody, bo jest umieszczona na bagnie. Nie ma sensu przebijać się na skuśkę przez młodniki, więc obiegam je dobrze znaną trasą Półmaratonu Szakala. Tylko później lecę na wschód, zamiast jak na jesiennej połówce odbijać na NNE na Szpaczą Górę.

Znajduję bagno, którego wcześniej nie znałem, chociaż tyle razy biegałem w pobliżu. Leśną ciszę rozdziera ryk silników. To kilku motocrossowców pruje ścieżką. Jakiś mój spotkany współzawodnik na nich bluzga, ale ci pewnie go nawet nie słyszą. Co zrobić, nawet jakby wezwać policję, to i tak już dawno uciekną. Obiegam mokradło, dłuższą chwilę skaczę z kępy na kępę i w końcu namierzam PK14. Ponownie spotykam na nim Sabinę Giełzak, znaną zawodniczkę rajdów przygodowych i biegów górskich, która zajmie dziś drugie miejsce wśród kobiet. Miałem przyjemność ją poznać na niedawnym listopadowym Piekle Czantorii.

No to licząc powrót, ze trzy kilosy niepotrzebnie dołożone. Czas wracać najszybciej jak się da, czyli ścieżką na północ i w lewo asfaltem Okólnej. Przebiegam obok kultowego wśród browerzystów baru Modrzewiak. Może piwotonik? Nie teraz, ścigamy się. Dosyć szybko namierzam PK5 w lesie na północ od ulicy i lecę pod prąd mojej treningowej trasy, ogólnie na NE. Kierunek Parowy Szakala, czyli PK4. To tzw. górny trójkąt, najbardziej górzysta część Łagiewnik, którą znam jak własną kieszeń.

Już z daleka widzę najpierw zgromadzenie biegaczy, a potem lampiona. Można i tak łapać punkty. Dalej znów znajome treningowe ścieżki. Na trójkę nabiegamy z przeciwnych stron z Michałem, znajomym z łagiewnickich zawodów. Dwójkę też łapiemy razem i podążamy na zachód. Po dłuższym przelocie, w poszukiwaniu PK1 wspólnymi siłami dłuższy czas czeszemy chaszcze we trzech, z jeszcze jednym spotkanym biegaczem. Oczywiście jest skitrany w głębokim dole.

Siódemka ewidentnie ścieżką na południe, a szóstka na szagę na azymut. Wciąga mnie nawigowanie na poziomice i poszukiwanie coraz odważniejszych chaszczowych wariantów i zupełnie zapominam, że znam tu większość znakomicie przebieżnych ścieżek. Dlatego nieco wstrząśnięty i zmieszany, głupio tracę czas na odnalezienie PK8. Tak się poznaje swój własny las od nieco innej strony. No dobra, 17 punktów zaliczone, a czasu minęła mniej niż połowa. Zaraz, czy mniej niż połowa? W każdym razie teraz tak myślę.

Wprost na azymut przecinam Okólną na południe, podbiegam na znaną do bólu górkę przy Kapliczkach i łatwo namierzam PK9. To tyle dobrze znanego obszaru. Na zachód od Wycieczkowej będziemy rzeźbić. Jak na żółtodzioba, dwudziestkę i dziewiętnastkę łapię jednak po profesorsku. Na ustalony azymut 260 przez krzory, pod dokładnym kątem przecinając parów i widoczne na mapie ścieżki. Tylko na znalezienie samych lampionów tracę czas, bo są zakitrane w chaszczach, wykrotach, czy też za wyrwanymi pniakami. Tak się płaci frycowe. Rasowy orientalista pewnie by je odnalazł dziesięć razy szybciej.

PK 21, 22, 23 i 24 to lawirowanie ścieżkami i krzakami. Muszę przyznać, że mapa Orientusia w skali 1:15000 znakomicie spełnia swoje zadanie. „Grubość” zaznaczonych ścieżek doskonale odpowiada ich widoczności w rzeczywistości. Niektórych z tych najcieńszych normalnie bym pewnie nie zauważył, ale jak ustalę wariant z ich pomocą, to widzę ich ślad w terenie.

No to by było na tyle gęsto rozmieszczonych lampionów. Czas lecieć na południe na właściwy Arturówek i ostatnie siedem daleko rozstrzelonych punktów. Długo biegnę Wycieczkową, mijając bazę zawodów. Skręt na SW i długie poszukiwanie PK26, wciśniętego w jakąś norę. Spada kilka kropel deszczu. Warianty rozkminiam na bieżąco, jak to zupełny żółtodziób. Asfalt jest najszybszy, więc wracam na Wycieczkową.

W bok między zabudowaniami. Wschodni staw jako najlepszy punkt orientacyjny. Trzydziestka znów w jakiejś dziurze. Miałem lecieć na PK31, ale zmieniam zdanie, postanawiając najpierw zgarnąć 29 i 28. Wcześniej coś mi się ubrdało w łepetynie, że limit to sześć godzin. Współzawodnik biegnie z naprzeciwka i rozwiewa moje wątpliwości – jest pięć. A ja sobie truchtałem plażowym tempem, nawijałem ze spotkanymi znajomymi i cykałem fotki jak turysta. Mam mniej niż godzinę. Zapas siły był, nie wiem ile bym urwał od tego czasu, pewnie dużo. No to teraz trzeba naprawdę zap...

Lampiony są oczywiście w dziurach, w dodatku schowanych w chaszczach. Nadrabiam na przelotach ścieżkami, chociaż kilometry w nogach coraz bardziej bolą. Spotykam Krzyśka, starego wyjadacza orientacyjnych setek. Już wraca, zostały mu tylko dwa punkty prosto po drodze. PK31 jest najdalej na południe. Znowu chaszczowanie, jakiś wykrot i cenne minuty w plecy. Na szczęście droga do PK7 to prosta jak w mordę strzelił linia wysokiego napięcia. Co z tego, że do punktu w bok przez bagno – wchodzi jak przecinak, skacząc z kępy na kępę. Czas nieubłaganie ucieka. Przez krzory lecę chwilami chyba z 5 minut na km, a ścieżkami jeszcze szybciej.

Do zachodniego stawu w Arturówku znajduję piękny skrót leśnymi ścieżkami. Tuż za nim doganiam znajomego Marcina. Tu mi wychodzi akcja dnia. Pomarańczowego lampiona PK25 – mojego ostatniego – dostrzegam ze ścieżki z co najmniej 150 metrów, jak wytrawny grzybiarz dorodnego prawdziwka. Cisnąc do niego na szagę moczę buty w bagnie, ale to już bez znaczenia. Marcin zostaje z tyłu, bo ma jeszcze do złapania PK26, który ja już wcześniej podbiłem.

Od kilkunastu minut jestem pewny, że mi się uda. Lecę znanym skrótem na Wycieczkową, wpadam na parking i przebiegam przez bramę mety. Żeby się odhaczyć, trzeba jeszcze wejść do budynku. Medal na szyję. Czas 4h43 i 24. miejsce na 31 startujących szału nie robi. Ale jak na debiut nie jest źle, szczególnie że tu startowali praktycznie sami orientaliści. Podbiłem wszystkie punkty w limicie czasu, i o to chodziło. Nie wszystkim się to udało. W nogi weszło co najmniej 33 km, a może i 35. Niezły trening z wymuszoną przez własną głupotę szybszą końcówką. I o to też chodziło.

Najszybsi byli ex aequo Bartłomiej i Tomasz Grabowscy (2:38:40) i Maciej Dubaj (2:44:30) oraz Barbara Pawłowska (3h00:20), Sabina Ławniczak (3:15:16) i Barbara Szmyt (3:"34:13). Pełne wyniki BnO można zobaczyć TUTAJ.

Prezes UKS Orientuś Łukasz Charuba opowiedział nieco o organizacji zawodów. Z tego co wiemy, jest to pierwszy w ogóle rajd przygodowy w Łagiewnikach. Jego klub wsparł AR Team Polska w przygotowaniu łagiewnickich etapów rajdu, a także samego biegu na orientację. Jednym z najbardziej zaangażowanych w organizację całej imprezy jest Maciej Marcjanek – członek zarówno Orientusia, jak i AR Team Polska. Ci ostatni to entuzjaści rajdów przygodowych rozsiani po całym kraju. Natomiast dla Orientusiów biegi na orientację w Lesie Łagiewnickim są chlebem powszednim.

A dla mnie to była świetna zabawa. Trochę męcząca po przerwie od biegania, ale przecież lubię się złachać. No i wymagająca odrobiny myślenia. Trzeba mi jeszcze kilku treningów dla przypomnienia sobie pracy z mapą i kompasem, szczególnie w nie do końca znanym terenie. Przydadzą się na pewien bieg w tym roku.

Kamil Weinberg


Roma-Osta: Polacy w „10”. Bieg widmo Mach i Łapińskiej

$
0
0

W niedzielę już po raz 43. rozegrano półmaraton Rzym-Ostia. W czołówce biegu nie zabrakło Polaków. Henryk Szost zajął ósmą pozycję, a Izabela Trzaskalska była szósta wśród kobiet. Nieplanowany start, przynajmniej wg organizatorów, zaliczyły Angelika Mach i Anna Łapińska.

W rywalizacji mężczyzn od samego początku uformowała się kilkuosobowa grupa, która odskoczyła rywalom. Wśród niej był Etiopczyk Guye Adola legitymujący się najlepszym rekordem życiowym w całej stawce (59:21). Pierwszych siedmiu zawodników pokonało 5 km w 13:48. Henryk Szost był wówczas jedenasty, z międzyczasem 14:54. Na czternastym miejscu plasował się Błażej Brzeziński z czasem 15:07.

Do 15. kilometra prowadził Kenijczyk Justus Kangogo z międzyczasem 41:52. Tuż za nim trzymał się wspomniany Guye Adola. Według organizatora i wyników online, na trzeciej pozycji biegła... Angelika Mach. Polka miała pobiec w Rzymie, ale ostatecznie wybrała start tydzień wcześniej w Półmaratonie Wiązowskim, gdzie wygrała. Najwyraźniej numer startowy Polki musiał trafić do zawodników z Afryki.

Wysoka pozycja i osiągane rezultaty ucieszyły biegaczkę, która w internecie śledziła swoje rzekome rezultaty. Owszem, była w tym czasie w Ostii, na obozie przygotowawczym, ale w zupełnie innym zakątku. „Może jeszcze zdążę na dekorację” - pisała nam biegaczka, świetnie się bawiąc przy monitorze.

Na ostatnim międzyczasie Henryk Szost zajmował ósme miejsce z wynikiem 45:33. Niestety przed 15 km z trasy zszedł Błażej Brzeziński (10 km w 31:17)

Ostatecznie półmaraton zwyciężył Etiopczyk Guye Adola, z nowym rekordem życiowym 59:18. Drugie miejsce zajął prowadzący przez większość dystansu Justus Kangogo, który również ustanowił najlepszy czas w karierze - 59:31. Trzeci na mecie był rodak Peter Kwemoi, który uzyskał wynik 1:00:13. Henryk Szost uplasował się na dziewiątym miejscu z rezultatem 1:04:51. Dla rekordzisty Polski w maratonie był to pierwszy start w „połówce” od 2011 roku.

Na wysokim 26. miejscu uplasował się Adam Konieczny (1:09:05).

Wśród kobiet po pięciu kilometrach na prowadzeniu były dwie Polki - Angelika Mach i Anna Łapińska. Ponownie dał znać o sobie błąd organizatorów, czy też firmy pomiarowej. W rzeczywistości aż sześć zawodniczek uzyskało międzyczas 15:50. Wśród nich były faworytki Kenijka Gladys Cherono - mistrzyni świata w półmaratonie z 2014 roku i Etiopka Aselefech Mergia - brązowa medalistka mistrzostw świata w maratonie. Świetnie radziła sobie Izabela Trzasklska - zwyciężczyni ubiegłorocznego Cracovia Półmaratonu Królewskiego – która na tym etapie norowała międzyczas 16:20 i siódmą pozycję. 7 pozycję.

Na 15. kilometrze Polka udowodniła formę. Mimo trudnych warunków i mocnego wiatru, biegła swoim tempem i utrzymywała wysoką lokatę. Na ostatnim punkcie kontrolnym miała międzyczas 50:42. „Dychę” pokonała w 33:16. Tym czasem z walką o wygraną do ostatnich metrów nie chciała czekać Gladys Cherono, która miała czas 47:29 i już 7 sekund przewagi nad swoją rodaczką Angelą Tanui. Wspominana Etiopka Mergia była piąta.

Jako pierwsza metę minęła Gladys Cherono z czasem 1:07:02, tym samym przerywając dwuletnią passę zwycięstw Etiopek. Druga na metę wbiegła jej rodaczka Angela Tanui z czasem 1:07:43 Trzecia była Aselefech Mergia z wynikiem 1:08:46. Izabela Trzaskalska zameldowała się na szóstym pozycji z rezultatem 1:12:02, jako najlepsza Europejka.

W wietrznych warunkach, na drodze prowadzącej z Rzymu do antycznej portowej Ostii, rywalizowało ponad 12 tysięcy osób. Wśród zgłoszonych było 55 Polaków.

RZ


Paraolimpijczyk wygrał Barcelona Marathon!

$
0
0

Jonah Kipkemoi Chesum nie był na liście faworytów, na dodatek maraton w Barcelonie był jego debiutem na królewskim dystansie. Kenijczyk biegał wcześniej półmaratony, ale przede wszystkim jest paraolimpijczykiem.

Podczas paraolimpiady w Londynie w 2012 r., startując w kategorii osób z niewykształconą, zniekształconą bądź amputowaną ręką (kat. T46, jako dziecko Chesum został poparzony w pożarze), zajął siódme miejsce w finale biegu na 1500m i szóste na 800m. Tamtym startem był rozczarowany. Start w Barcelonie był dla niego z kolei wielkim zaskoczeniem!

„To był mój pierwszy maraton. Nie spodziewałem się takiego wyniku i jestem nim całkowicie zaskoczony” - powiedział na mecie Kipkemoi Chesum, który niespodziewanie wygrał bieg z czasem 2:08:57. Tym bardziej, że pełnił tu rolę zająca. Po przekroczeniu mety zapewniał, że jest przede wszystkim paraolimpijczykiem i nie wie w jakim biegu komercyjnym wystartuje w najbliższym czasie.

Pozostałe miejsca na podium także należały do Kenijczyków. Jako drugi, z czasem 2:09:24 linię mety przekroczył Jacob Cheshari Kirui. Trzeci był Justus Kiprotich (2:11:39), który na tej samej pozycji zakończył w końcówce poprzedniego roku maraton w Eldoret.

Bieg pań, które w tym roku stanowiły 20 proc wszystkich startujących, został zdominowany przez Etiopki. Najszybszą z nich okazała się Helen Bekele, która przekroczyła linię mety z czasem 2:25:04 ustanowiła nowy rekord trasy. Dotychczasowy najszybszy rezultat w Barcelona Marathon należał od 2012 r. do Kenijki Emily Chepkomi Samoei (2:26:52).

Organizatorzy spodziewali się rekordu w rywalizacji pań, ale autora ewentualnego sukcesu upatrywali w Kenijkach. Tymczasem rekord, drugie i trzecie miejsce należało do Etiopek. Za zwyciężczynią przybiegły Meselech Tsegaye Beyene 2:26:44 i Robi Aberash Fayesa 2:27:44.

Niebawem o występie Polaków.

IB  

fot. Zurich Maraton Barcelona twitter


Viewing all 13088 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>