Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13088 articles
Browse latest View live

Charytatywnie dla chorych dzieci podczas DFBG

$
0
0

Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich odbędzie się w ten weekend. Dochód z najkrótszego dystansu trafi na potrzeby dzieci z Zakładu Leczniczo-Opiekuńczego w Piszkowicach

Internetowe zapisy na DFBG są już zamknięte, ale – jak zapewniają organizatorzy - na większość dystansów można się będzie jeszcze zapisać w biurze zawodów w Lądku Zdroju.

- Biegi górskie cieszą się niesłabnącą popularnością – uważa Piotr Hercog, dyrektor festiwalu oraz sędzia główny. - W tym roku również zapowiada się, że frekwencja na starcie będzie większa niż w latach ubiegłych. Bardzo nas cieszy, że ten trend utrzymuje się w Polsce i coraz więcej ludzi jest aktywna fizycznie.

DFBG, który zaplanowano na najbliższy weekend, to m.in. najdłuższy oficjalny dystansu biegowy w Polsce - 240 km. Do tego sześć innych biegów: 130 km, 110 km, 68 km, 45 km, 21 km i 10 km. Ten ostatni - Trojak Trail - ma dodatkowy charaktery charytatywny.

- Co roku w naszych biegach startują ludzie reprezentujący wiele klubów, grup biegowych czy po prostu biegnących dla kogoś - w wyższym celu - wspomina Piotr Hercog. - Pięknie jest pomagać poprzez realizacje pasji. Od lat dochód z wpisowego za niedzielny 10-kilometrowy bieg górski przeznaczony jest dla Zakładu Leczniczo-Opiekuńczego w Piszkowicach, którego podopiecznymi są dzieci niepełnosprawne z głębokim i umiarkowanym upośledzeniem intelektualnym i fizycznym.

W placówce przebywa 49 dzieci, większość z nich jest stale leżąca, bez kontaktu z otoczeniem i wymagająca całodobowej opieki. Wszystkie objęte są opieką rewalidacyjną i kompleksową opieką medyczną i rehabilitacyjną.

Od lat też na festiwalu można spotkać Henrykę Szczepanowską, poświęconą pracy z podopiecznymi placówki. Z tej współpracy na przestrzeni lat zrodziła się piękna tradycja. - W Trojak trail startują zarówno doświadczeni biegacze, jak i amatorzy. W końcu 10 kilometrów przebiegnie każdy z nas, a podbiegi o łącznej wartości 405 metrów tylko dodają górskiego charakteru – podkreśla Piotr Hercog.

W tym roku wśród startujących gości spotkamy m.in. prof. Alicję Chybicką, Henryka Szosta, maratończyka i olimpijczyka, Piotra Pustelnika, himalaistę i zdobywcę 14 ośmiotysięczników, Pau Bartoló, biegacza górskiego teamu BUFF i Pawła Mateńczuka – pseudonim Naval, który w pełnym rynsztunku bojowym pobiegnie dla dzieci z Piszkowic.

W trakcie imprezy (w niedzielę od godz. 13) na scenie odbędzie się licytacja. W tym roku poprowadzi ją Zbigniew Piotrowicz - prezesa Uzdrowisk Lądek-Długopole w Lądku Zdroju. Znajdą się na niej m.in. złoty medal siatkarskich mistrzostw świata z 2014 roku z dedykacją Prezesa FIVB - Światowej Federacji Siatkówki, piłka do siatkówki i do koszykówki z autografami olimpijczyków, koszulka z autografem Renaty Mauer, a także wiele innych.

Podczas DFBG to także inne atrakcje: zwiedzanie Lądka Zdroju z przewodnikiem (sobota, godz. 120), zawody biegowe dla dzieci na 100, 200 i 400 metrów (niedziela, godz. 12.30) a także sobotni (17-20.30) blok z spotkań z gośćmi specjalnymi. Na koniec koncert zespołu Danny Boy Experience.

informacja prasowa



Bieg Rolnika powiększony o półmaraton i marsz

$
0
0

Półmaraton, bieg na 10 km i marsz nordic walking w ramach 3. Biegu Rolnika będą imprezami towarzyszącymi świętu Gminy Zbrosławice „Dramatalia 2017”.

Organizatorzy zaplanowali wiele atrakcji: Gminna Wystawa Koron Żniwnych, wesołe miasteczko dla dzieci, plener plastyczny, zwiedzanie zbrosławickiego bunkra Regelbau 116A, darmowy przejazd traktorem dla dzieci, turniej gry w boule, Festiwal Gier Zapomnianych, pokazy sztuk rycerskich, wystawa śląskiego fotografa Ra2nski’ego. Podczas pikniku zagrają zespół Universe, blues-rockowa grupa śląska Korek, a gwiazdą będzie formacja „Raz, Dwa, Trzy”.

W niedzielę 3 września odbędzie się III Bieg Rolnika, którego start zaplanowano na godz. 12 w Kamieńcu przy ul. Gliwickiej 6 (teren Zespołu Szkół Ogólnokształcących im. Jana Pawła II). W tym roku organizatorzy przygotowali oprócz znanej z poprzednich edycji trasy 10 -kilometrowej, marsz Nordic Walking i Półmaraton Rolnika.

Trasy o zróżnicowanej skali trudności wiodą w większości przez tereny rolne, pola uprawne, pastwiska, częściowo wzdłuż lasu. - Wszystkim uczestnikom zalecamy wziąć nakrycie głowy, mały plecak z wodą lub bidon. Na trasie będą czekały punkty z wodą, punkt żywieniowy (półmaraton), oraz kurtyny wodne jeśli temperatura będzie bardzo wysoka – zapewniają organizatorzy.

Zapisy elektroniczne na biegi i marsz trwają do 28 sierpnia pod adresem (KLIKNIJ) 

Informacja prasowa


PŚ Skyrunning Extreme – zbiegi jak dla kozic

$
0
0

Puchar Świata Skyrunning Extreme to nowa formuła zawodów, rozgrywana dopiero po raz drugi. Z reguły to biegi na dystansie około 50 km z dużymi przewyższeniami.

PŚ Skyrunning Extreme po raz pierwszy zawitał do Gran Paradiso National Park we Włoszech. Zawodnicy rywalizowali na trasie rozgrywanego od 2008 roku Royal Ultra Sky Marathon. Organizatorzy zamiast ekspozycji i trudności technicznych zaplanowali dla zawodników co prawda przepiękną trasę, ale z bardzo trudnymi i nieprzyjemnymi zbiegami. Właściwie trudno dla niej znaleźć porównywalną w Tatrach. Kultowy zbieg z Kasprowego Wierchu długości około 7 km, na którym  rozgrywano mistrzostwa Polski w skyrunningu, po to co było we Włoszech wydaje się wyasfaltowaną ścieżką.

Skyrunning to bardzo dynamicznie rozwijająca się konkurencja, a formuła Extreme szybko znajduje entuzjastów. Na trasie biegu stanęli przedstawiciele 27 krajów. Byli zawodnicy z Ekwadoru, Nepalu, Brazylii, USA, Maroka, Szwecji czy Norwegii. Wśród faworytów wymieniano Brytyjczyków, Hiszpanów, Włochów i Francuzów.

W zawodach wystartowało czterech Polaków: mieszkająca na stale we Włoszech Katarzyna Kuźmińska, Natalia Tomasiak i Olga Łyjak. Był też Konrad Rawlik, mieszkający w Wielkiej Brytanii, partner Jasmin Paris – zwyciężczyni Pucharu Świata Skyrunning Extreme z 2016. Pod jej nieobecność (Jasmin jest w ciąży) zajął 12 miejsce.

Natalia Tomasiak od początku biegła na miarę możliwości - bardzo mocno pod górę, ale traciła na zbiegach. Przed punktem odżywczym na 15 km lekko podkręciła kostkę, wyprzedziły ją trzy zawodniczki i spadła na 11. Miejsce. Wtedy pojawiła się chwila zawahania czy biec dalej. Nie dała za wygraną i przez większość trasy była w okolicach 10. miejsca z niewielką stratą do 5-6 pozycji. W okolicy 40-43 km przesunęła się na siódmą lokatę. Niektóre zawodniczki nie wytrzymywały trudów biegu i rezygnowały.

Tomasiak do mety miała jeszcze około 10-12 km, ale niestety czekały ją dwa zbiegi i tylko jeden podbieg. A kostka wciąż dawała znać o sobie. Ostatecznie skończyło się marszem na ostatnim zbiegu o długości 4,5 km (900 metrów w dół) i spadkiem o kilka pozycji.

W tym czasie coraz lepiej radziła sobie Olga Łyjak. Niesiona euforią po wyprzedzaniu kolejnych zawodniczek awansowała na 12. miejsce i skończyła kilka minut tuż przed Natalią Tomasiak.

Olga Łyjak przyznała, że trudno byłoby jej tej trasę pobiec szybciej. Jednak ten bieg obudził apetyt do jeszcze cięższej pracy. Celem Natalii Tomasiak była walka o miejsca 6-10 i był na wyciągnięcie ręki. Przeszkodziły problemy z kostką i zapewne start w Stubai Ulta Trail na dystansie 63 km dwa tygodnie wcześniej. - Trzeba też przyznać, że pierwsze pięć zawodniczek były poza zasięgiem. O ile czasy podejść były porównywalne, to zbiegów już nie – uważa Przemysław Ząbecki, community manager marek Salomon/Suunto. – Trasa była bardzo trudna, wystarczy spojrzeć na czasy zwycięzców. Dla przykładu Hiszpan Cristofer Clemente pokonał niedzielny dystans w niespełna siedem godzin. Kiedy pięć tygodni temu sięgał po srebro na MŚ w trailu podobny dystans 50 km z przewyższeniem 2700 m pokonał w 4 godziny i 24 minuty.

Zawodnicy komplementowali organizację imprezy, w którą zaangażowane były służby, wolonatariusze, a pomagali nawet turyści. Nad głowami biegaczy latały dwa helikoptery filmujące zmagania. - Człowiek miał wrażenie, że uczestniczy w lokalnym święcie, a nie zawodach sportowych. A kwestia czystości? Na trasie biegu nie zobaczyłem żadnego papierka. Wszystkie żele, batoniki, muszą być podpisane i sprawdzone przez organizatorów przed startem. Znaleziony opakowanie po żelu grozi dyskwalifikacją -  podkreśla Ząbecki. - Jeden minus to dysproporcja między rzeczywistym dystansem biegu, a tym podanym w opisie o kilka km. 

Wyniki 

Mężczyźni

1.Bahadur Gurung - Nepal 6:42.24

2.Jonnson Andre – Szwecja 6:51.37

3.Aurel Pere – Hiszpania 6:52.48

Kobiety

1. Maite Maiora – Hiszpania 8:05.28

2. Katie Schide– USA 8:37.02

3. Jekatarina Mitajewa Rosja 8:48.23

10.Olga Łyjak – 10:07.20

11.Natalia Tomasiak 10:14.10

20.Katarzyna Kuźmińska 11:01.08

red


Przejażdżka trasą BMW Półmaratonu Praskiego [WIDEO]

$
0
0

Jak pokonać trasę 4. Półmaratonu Praskiego w niecałe trzy minuty? Wystarczy komputer i jeden klik. Organizatorzy imprezy przygotowali film prezentujący trasę biegu. Warszawa nocą robi wrażenie.

Bieg zaplanowano na 2 września. Start i meta będzie się na oświetlonych Błoniach stadionu PGE Narodowego. Jest to mała zmiana w porównaniu z ubiegłoroczną edycją, gdy biegacze ruszali z al. Zielenieckiej i finiszowali w Parku Skaryszewskim. Trasa półmaratonu prowadzi ul. Grochowską, dalej w kierunku ronda Wiatraczna i klimatyczną Saską Kępą na Gocław. Następnie uczestnicy wbiegają na Wał Miedzeszyński. Na wysokości ul. Kadetów biegną szeroką i płaską prostą do Wybrzeża Szczecińskiego.

Impreza zmieniła porę rozgrywania o 12 godzin. Początek zaplanowany jest na godzinę 20:30, a nie jak poprzednio 8:30 rano. Uczestnicy będą mogli dzięki temu biec w lepszych warunkach atmosferycznych, ale też zobaczyć uroki miasta nocą.

Jak do tej pory chęć udziału w 4. BMW Półmaratonie Praskim zgłosiło ponad 6000 osób, z czego 5000 w biegu głównym. Dodatkowo rozgrywany jest też bieg 4F Piątka Praska, który wystartuje o godz. 21. Zapisy trwają do 1 września. Limit uczestników - 8000 osób.

RZ


Lublin rekordowo rozpoczął letnią edycję City Trail

$
0
0

Prawie 500 biegaczy wystartowało w zawodach nad Zalewem Zembrzyckim. Wygrali Artur Kern i Joanna Wasilewska.

City Trail ma nietypową formułę, bo impreza odbywa się w dni powszednie. Poza Lublinem, zawody zaplanowano w Warszawie, Olsztynie, Gdańsku, Bydgoszczy, Szczecinie, Poznaniu, Wrocławiu, Katowicach i Łodzi.

W edycji lubleskiej zwycięstwo na 5-kilometrowej trasie odnieśli Artur Kern i Joanna Wasilewska. Oboje doskonale znają cykl i ścieżki City Trail, na których jest rozgrywany – od kilku lat są niepokonani w sezonie jesienno-zimowym.

- To właśnie w godzinach popołudniowych zazwyczaj biegam, więc pora rozgrywania biegu jest dla mnie komfortowa. Inna sprawa, że start w zawodach po całym dniu w pracy i podróży, bo z Hrubieszowa, gdzie mieszkam do Lublina mam 120 km, nie jest łatwy. Mimo to wynik [15 minut i 52 sekundy – przyp. red.] jest zadowalający. Niewiele zabrakło do rekordu trasy, a muszę powiedzieć, że w zasadzie już po 500-metrach moi rywale odpuścili walkę i biegłem sam – mówił Artur Kern, aktualny rekordzista Polski na 5000 m w hali, halowy mistrz Polski na 3000 m z 2016 roku.

Drugie miejsce zajął Michał Piróg (16.11), a trzecie – Adam Świrgoń (16.11).

Problemów z wygraną nie miała również Joanna Wasilewska, która na metę wbiegła w czasie 18 minut i 59 sekund. Druga była Magdalena Zych (19.23), a trzecia – Monika Kosz (19.32).

- Ostatnio nie jestem w pełnym treningu ze względu na kłopoty ze ścięgnem Achillesa. Trochę biegam, trochę jeżdżę na rowerze, ale jak widać to wystarczyło, by wygrać – mówiła Joana Wasilewskam.

Biegi City Trail on Tour są kierowane do osób na każdym poziomie zaawansowania i w każdym wieku. Wśród startujących nie brakuje ambitnych amatorów, dla których ważne jest poprawianie własnych rekordów. – Biegałam w pięciu biegach serii jesienno-zimowej, więc znam trasę. Mimo że startuję w maratonach, to bardzo lubię przełajowe „piątki” – zapewniała Małgorzata Grzenia. – Jak już startuję, to zawsze staram się pobiec jak najlepiej. Dzisiaj udało się nawet wywalczyć miejsce na podium w kategorii wiekowej.

W ramach zawodów odbyły się także biegi dla dzieci i młodzieży. Najmłodsi uczestnicy startowali na dystansach 300 m, 600 m, 1 km i 2 km. W pięciu kategoriach wiekowych wzięło udział blisko 100 młodych biegaczy i biegaczek.

Informacja prasowa


Opowieść pirenejskiego muła – Mític Trail w Andorze [ZDJĘCIA]

$
0
0

Ordino, 7 lipca, 22:00. Rozpoczyna się krótka letnia noc, dopiero robi się ciemno. Strzelają sztuczne ognie, z głośników płynie efektowna aria operowa. Wąską uliczkę starego andorskiego miasteczka wypełnia ściśnięty tłum ponad 400 napieraczy, gotowych do okrążenia naokoło maleńkiego pirenejskiego księstwa. Przed nimi do pokonania 112 kilometrów w poziomie i 9700 metrów w górę. Mają na to 46 godzin. Czy to dużo?

Relacja Kamila Weinberga

Pic de Comapedrosa, 8 lipca, 3:00. Już kilka miesięcy przed biegiem sprawdziłem, że na najwyższy szczyt Andory wejdziemy przy pełni księżyca. Teraz właśnie przebił się przez chmury i razem z naszymi czołówkami próbuje oświetlać diabelnie strome podejście po osypującym się piargu. Prawie 900 m w górę na 3 km.

Po kilkukilometrowej rozbiegówce asfaltem i szlakami w dolinie, wbiliśmy się na pierwsze podejście na ponad 2100 metrów. W pewnej chwili zauważyłem brak numeru startowego. Musiałem źle zapiąć pasek. Miałem farta. Odwróciłem się i usłyszałem, a potem zobaczyłem dziewczynę wołającą moje imię. Susana z Andory odczytała je z leżącego na ścieżce numeru. Serdecznie jej podziękowałem. Później mieliśmy się spotkać jeszcze kilka razy.

Cały prowadzący głównie wąskimi ścieżkami początek był tłoczny. Gdzie się dało, na nielicznych zbiegach próbowałem się przesuwać do przodu. Pierwszy bufet w schronisku ogarnąłem szybciutko, pochłaniając miskę zupy, trochę przekąsek i kilka kubków coli.

Teraz podchodzimy na Jej Wysokość Comapedrosę „drogą japońską”, jak ją nazwaliśmy kilka dni wcześniej z Olgą. Na nią skręcili widziani przez nas wcześniej turyści z Kraju Kwitnącej Wiśni, kiedy podchodziliśmy w kierunku Medecorby, Entravessady i grani Cresta dels Malhiverns. Przyjechaliśmy tu razem, by potrenować przed naszym wielkim październikowym wyzwaniem, które mamy pokonać jako drużyna.

Ale to materiał na inną opowieść, teraz jest tu i teraz, czyli Mític. Może te wspomniane treningi dały jakąś aklimatyzację. A na razie rypiemy po osypujących się piargach, skałach, czasem po śniegu. Stromo jak tylko może być. Nic dziwnego, że ta droga normalnie tak rzadko chodzona, bo po prostu jest parszywa. – Rock! – krzyczę w dół po strąceniu nogą kamienia, by ostrzec tych pode mną. – And roll! – odpowiada jakiś Katalończyk. Obaj wybuchamy śmiechem. Time to rock'n'roll!

W końcu wyłazimy na przełęcz i razem z grupką jego rodaków wspólnie pokonujemy ostatnie metry na pik. Znam parę brzydkich słów po hiszpańsku z czasów gry w piłkę w międzynarodowej drużynie, więc korzystam z nich dla wyrażenia swoich uczuć. Po katalońsku pewnie jest jakoś podobnie, bo mnie kumają. Na szczycie stoi... kobziarz i gra jakąś rzewną melodię.

Czeka nas zbieg „drogą bułgarską”. Tędy schodził Nikoła z Sofii, którego spotkaliśmy tu z Olgą. Teraz właśnie ciśnie Rondę, czyli dystans 170 km. Jeszcze go kilka razy spotkam. Na zbiegu wchodzę w tryb Kiliana Jorneta. Mimo ciemności i osypującego się piargu wyprzedzam kogo się da, czasem na granicy ryzyka. Kilianowanie pewnie będzie mnie kosztować trochę sił, ale gdzie mogę nadrobić, jak nie tu?

Bufet w Refugi Coma Pedrosa. Spotykamy się z zawodnikami Celestrail, więc jest gęsto. Do makaronu z tuńczykiem kolejka, ale jestem głodny. Wciągam michę i wychodzę w ciemność. Teraz pozornie łatwy odcinek, na którym po raz dziesiąty i piętnasty przywalam paluchem lewej stopy w jakieś bajbory. Bluzgi przeszywają nocne powietrze. Mític jak wytrawny kickbokser okopuje to samo miejsce na nodze przeciwnika, aż ten nie będzie w stanie na niej ustać. Ale jeszcze nie zna mojej wytrzymałości na ból.

Zbiegamy na graniczną przełęcz Port de Cabus, gdzie dochodzi asfaltowa droga. Stąd do Coll de la Botella na profilu widać równy, łagodny zbieg. Tyle że w Andorze nie ma czegoś takiego, jak „równo i łagodnie”. Trasa prowadzi pastwiskami, na ogół bez ścieżek, podłożem jak na kartoflisku. I ciągle stromo w dół i w górę. Nic dziwnego, że ten bieg, a raczej wyrypa, na swoich 112 kilosach zbiera prawie dychę do góry. Wszędzie krowie łajno. – Mierda de vaca loca! – nucę pod nosem utworzoną naprędce przeróbkę Ricky'ego Martina.

Rozjaśnia się. Drogę przebiega nam stadko kilkunastu kozic. Po ostatnim podejściu tego piekielnego odcinka wreszcie bufet na Botelli. Znowu kolejka, tym razem do zupy. Zaczepia mnie Michał z Celestraila, zobaczył moją koszulkę z Grani Tatr. Wcześniej spotkał Maćka, mojego łódzkiego kumpla. Obaj skończą swój dystans. Maciek będzie na mnie czekał na mecie w Ordino.

Razem z Michałem wspólnie lecimy kilka w miarę płaskich kilometrów. Płasko na Míticu? Co się stało? Na następnej przełęczy nasze trasy się rozchodzą, a mnie Mític stawia do pionu. Dosłownie. Czas wyrypać na ponad 2400 metrów na Bony de la Pica.

Raz szybciej, raz wolniej, zrywami. Na wierzchołku sadzam tyłek na kilka minut, gawędząc z wolontariuszami spisującymi numery. Kilkoro współzawodników przechodzi dalej. I tak ich niedługo dopadnę na zbiegu.

Zbieg ma być najdłuższy na całej trasie – 7 km na pierwszy przepak w La Marginedzie, położony 1400 m niżej, z jakimiś hopkami po drodze. Początek mega stromy i techniczny, a hopki oczywiście pojawiają się też w miejscach, gdzie ich nie ma na profilu. Kilka łańcuchów na skałach, ale da się zejść nie korzystając z nich. Słońce coraz wyżej, robi się upalnie i duszno, jak przed burzą. Kolana wyją z bólu, hopki dają wytchnienie, i znowu na łeb na szyję w dół. Przeliczam, że w tym tempie zakręcę się koło czasu marzeń, czyli 30 godzin.

Stromo do samego końca, wypadam na szosę i łapię zgona. Jest 10:16 rano, ponad 12 godzin na trasie. Ten diabelski etap na 44 km miał jakieś 4000 m do góry i jeszcze więcej w dół. Jakby porównać, to chyba był trudniejszy, niż podobny odcinek Els 2900, po którym musiałem się wycofać półtora roku temu.



Wchodzę po schodach do ogromnej hali centrum sportowego. To jedna z dwóch na naszym dystansie tzw. baz życia (base de vida), z opieką lekarską i możliwością przespania się. Od razu pochłaniam kawały arbuza, piję hektolitry coli, biorę miskę ryżu z dodatkami i mój przepakowy worek i idę na drugi koniec hali uwalić się na materac. Limit jest do 14:00. Zwątpienie miałem tylko przez chwilę. Wiem że mam czas i wiem że napieram dalej. Już nie na założony wynik, tylko w trybie przetrwania. W trybie muła, inaczej mówiąc. A na razie trzeba po prostu dłuższą chwilę poleżeć, nie myśląc o niczym.

Z Olgą próbowaliśmy się zdzwonić i zesemesować, ale wiadomości po Andorze latają jakimiś okrężnymi drogami i dochodzą z dużym opóźnieniem. Mniej więcej wiedziała, kiedy tu będę. Potem się okaże, że była tu jednocześnie ze mną, ale nie mogła mnie znaleźć w tej wielkiej hali, kiedy leżałem trupem na glebie. Nie powiem, żeby mi to dodało motywacji, ale żadna strona tu nie zawiniła, czasem po prostu tak bywa.

Wychodzimy razem z Alanem, Francuzem spotkanym wcześniej tuż przed bazą. Najpierw krótki zbieg do rzeki, potem już tylko pod górę. Udaje nam się wejść w dobre, równe tempo. Chmurzy się, przechodzą przelotne deszczyki, w oddali straszy burza. Przed nami najdłuższe podejście tego biegu, na prawie 2600 metrów npm – przełęcz Coll Bou Mort. Ścieżka idzie stromo zakosami przez liściasty las, czasem kogoś wyprzedzamy. Wychodzimy na otwartą przestrzeń. Deszcze są coraz dłuższe, aż w końcu przechodzą w ciągłą ulewę i gradobicie, zacinane silnym, wychładzającym wiatrem. Zakładamy przeciwdeszczowe kurtki.

Na hali wyrasta przed nami kamienny schron. Wolontariusze kierują nas do środka. Jeden mały pokoik już zapchany napieraczami, więc wchodzimy do drugiego. Wszystkie miejsca siedzące na pryczach już zajęte, wchodzą następni zawodnicy, jesteśmy ściśnięci jak śledzie w beczce. Dziewczyna z obsługi mówi coś na przemian po katalońsku i francusku, czasem łaskawie dodając coś po angielsku. Okazuje się, że jesteśmy tu zatrzymani na czas burzy, a czas oczekiwania będzie odliczony od naszych wyników.

W końcu włażę na górną pryczę obok jakiegoś innego biegacza. Za oknem szaleje ulewa i wichura. Wolontariuszka oczekuje na wiadomość, czy bieg ma być w ogóle kontynuowany, czy przerwany. Po ponad godzinie od mojego przyjścia dostajemy wolną rękę. Można napierać dalej albo się wycofać. Większość z nas rusza na ostatni kawałek pod górę do przełęczy. Motywacja do ciśnięcia na czas jeszcze bardziej mi spada, ale ani przez chwilę nie myślę o zejściu z trasy.

Zaraz za przełamaniem szybko zbiegamy do bufetu w schronisku Claror. Siedzę w nim za długo, obżerając się makaronem, serem, wędlinami i owocami. To już 55 km, czyli półmetek. Stąd do Refugi d'Illa teoretycznie łatwo, przynajmniej według profilu. Takie andorskie równo, znaczy góra-dół. Jeszcze jedna fala ulewy, przeciwdeszczowa kurtka i gacie idą w ruch, a potem już tylko słońce, silny wiatr i piękne pirenejskie widoki. Do nowo zbudowanego schroniska z bufetem docieram coraz bardziej zmęczony. W 2015 na Els 2900 był tu tylko niezagospodarowany kamienny schron.

Zmęczenie nieuchronnie przekłada się na czas siedzenia. Tu się spotykamy z zawodnikami z Ronda dels Cims. Jednym z nich jest wspomniany znajomy Nikoła. Wraz z drugim Bułgarem Iwanem mają już prawie 120 kilosów w nogach, a przed sobą jeszcze ponad 50. Wyglądają świeżo. Widać, że spokojnie to skończą. Rozmowa w mieszanym słowiańskim narzeczu wprawia nas w dobry nastrój. Zupełnie niespodziewanie dogoniłem też Ioana, rumuńskiego sąsiada z pola namiotowego w Ordino. Cisnął z ambitnym planem na 24 godziny, ale najwyraźniej trasa go zjadła.

W wieczornym słońcu wraz z Carlosem z Hiszpanii robimy ostatnie podejście tego etapu, wysoko na wierzchołek Collada Pessons, położony ponad 2800 m npm. Zbieg z niego jest techniczny, ale nie tak trudny, jak zapowiadali na odprawie. Obaj dobrze zbiegamy, więc na łagodniejszej dolnej części wyprzedzamy grupkę współzawodników.

Kolejne 5 km to niekończące się górskie pojezierze. Wśród jeziorek, jak na Andorę prawie płasko, ale po wielkich wapiennych głazach. Nie da się tu szybko biec. Koszmarny odcinek. Ale to nieważne, i tak już od dawna napieram w trybie muła. Swoim równym tempem, odpoczywając kiedy trzeba i nie myśląc o nawarstwiającym się zmęczeniu.

Wreszcie lotny pomiar czasu. Z niego już tylko w dół po łąkach i przez las na drugi przepak w Bordes d'Envalira na 77 km trasy i 2000 metrów npm. Znów biegniemy razem ze znajomym Francuzem Alanem. Zapalamy czołówki. Ucieka mi na prostych, ale doganiam go na stromych, technicznych kawałkach. Tuż przed 23:00 dobiegamy do drugiej bazy życia. Za nami już ponad doba napierania.

Alan postanawia się przekomarować w ogrzewanym namiocie. Ja planuję niecałą godzinę odpoczynku z porządnym żarciem przed drugą nocą i zmianą butów i skarpet, które zostawiłem sobie na przepaku. Po dzisiejszych ulewach okazuje się to zbawiennym posunięciem. Znów spotykam Ioana, który tutaj rezygnuje, podobnie jak spotkany kilka godzin wcześniej Czech Zdeňek.

Co ten Mític robi z ludźmi? Mamy kilo czasu, limit się tutaj kończy o szóstej rano, ale nie on jest decydującym czynnikiem. Ta trasa wyciska z nas ostatnie soki. Mnóstwo zawodników najwyraźniej przeceniło swoje siły. Nie spodziewali się, że ta „trochę ponad setka” może być taka ciężka. Wskazywał na to już sam limit 46 h, w porównaniu z 24 h na nieco krótszy Celestrail (83 km/5000 m+). Swoją drogą chyba tylko w Andorze bieg o takich parametrach jak ten ostatni może być uznany za „względnie łatwy” – wszędzie indziej byłaby to mega wyrypa.

Ja też się spaliłem na pierwszym, najtrudniejszym etapie, i przypłaciłem to godzinnym zgonem. Ale do pokonania Mítica, jeśli jest się zwykłym przeciętnie wytrenowanym amatorem, potrzeba charakteru muła. Przynajmniej tego mi nie brakuje.

Nie mogę wyruszyć od razu kiedy chcę. Ze względów bezpieczeństwa nikt nie jest wypuszczany w noc pojedynczo. Nie pomaga tłumaczenie, że jestem doświadczony w takich warunkach. Około dziesięciu minut znajduje znalezienie mi towarzysza. Wraz ze współzawodnikiem z Hiszpanii przekraczamy główną, prowadzącą do Francji drogę i wchodzimy w bardzo strome podejście. Po kilkudziesięciu minutach doganiają nas trzej jego rodacy i w piątkę osiągamy pierwsze wzniesienie ostatniego etapu – Pas de les Vaques na około 2600 m. Pod górę byli ode mnie mocniejsi, lecz na zbiegu to ja nadaję tempo. Tylko jeden z Hiszpanów trzyma się w niewielkiej odległości za mną.

Na następny bufet wpadamy całą piątką. Dopada nas zmęczenie, rozleniwienie, senność, wszystko razem. Przeżuwamy, pijemy, nie wiem ile nam tu schodzi, ale pewnie znowu prawie godzina. Znowu spotykam Nikołę i Iwana z Rondy, bo końcowy etap trasy mamy wspólny. Lekko przemarznięci i senni wbijamy się w przedostatnie podejście tego biegu. Nawet nie próbuję gonić szybszych Hiszpanów, tylko człapię krok za krokiem jak pirenejski muł.

To podejście o przewyższeniu 800 metrów zlewa mi się w jakiś dziwny strumień świadomości, czy może nieświadomości. Pamiętam lotny pomiar czasu w jakimś kamiennym schronie, gdzie nie mieli coli do poczęstowania, chociaż czułem, że tylko ona może mnie postawić na nogi. Jak przez mgłę kojarzę wyjątkowo stromy, niekończący się kawałek do przełamania grani, gdzie miałem nadzieję, że to już koniec i nie wierzyłem wysokościomierzowi, który mówił co innego.

Za przełamaniem widzę światełka na przełęczy dobre 250 metrów wyżej. W dole światła Canillo, do których zbiegałem na Els 2900. Przecież już robiłem to podejście. Czy mi się tylko wydaje? Wyciągam aparat i próbuję z ręki uchwycić rozświetlone miasteczko, bardziej dla rozbudzenia się, niż z nadzieją na dobre ujęcie. Czy ja tu byłem, czy dopiero będę? No tak, będziemy jesienią, z tamtej strony co wtedy. Olga, pewnie teraz spokojnie śpisz...

Pode mną napierają jakieś światełka. Czas pocisnąć na tą cholerną przełęcz, bo tu usnę na stojąco. Na SW właśnie się pojawił księżyc w pełni, za granią na NE niebo się rozjaśnia dziennym światłem. Przechodzę obok namiotu zziębniętych wolontariuszy spisujących numery. Na sikorze 2700 metrów npm. Czas na przedostatni zbieg.

Zbiegać, to tak łatwo powiedzieć. Na sam koniec dopieprzyli nam jeden z najciekawszych kawałków. Piarg, osypujące się bajbory, mega stromo. O kilianowaniu nie ma mowy, w tym stanie wykończenia organizmu to walka o to, by się nie wypierglebić. Przynajmniej się człowiek na dobre obudzi. Można już wyłączyć czołówkę.

Schronisko Coms de Jan, przedostatni bufet. Chwilę po mnie dobiega Alan. Dogonił mnie po wyspaniu się. Radzi mi to samo, ale chcę mieć już to wszystko jak najszybciej za sobą. Dłuższy odpoczynek, zaspokojenie jakiegoś dziwnego głodu pomieszanego z sennością. Kawa mi zupełnie nie wchodzi, tylko mi się po niej odbija, ale może trochę rozbudzi. Wychodzimy razem z Alanem, po chwili mi ucieka.

To już ostatnie podejście. Nie mogę szybko cisnąć, bo zaczyna mi się jakaś rewolucja w bebechach. Przed przełeczą Collada Meners wyprzedza mnie Bastian, którego jeszcze raz dziś spotkam. Francuski napieracz ciśnie Rondę – ma w nogach prawie 60 kilosów więcej ode mnie.

Collada Meners. Po lewej Cabaneta. Na oblodzonym zbiegu z niej 31 października 2015 strzeliły mi oba raczki i zejście zmieniło się w walkę o życie. Na prawo Serrera. Tam do mnie dotarło, że do limitu w Sorteny mam pięć kilometrów i pięć minut. Teraz wracamy z Olgą w październiku, by wyrównać rachunki na dużo trudniejszych warunkach... Dalej nie wiem, jak za nią nadążę biegowo. Sam mam być wspinaczkowym ogniwem drużyny.

Zbiegam spokojnie znanym szlakiem w coraz mocniej grzejącym słońcu. Już nic mi nie przeszkodzi tego skończyć. W znanym schronisku Sorteny pierwsze co robię, to lecę do kibla zrzucić balast, a potem wciągam ostatnie przekąski. Tu już setka w nogach. Na zewnątrz czeka Olga!

Wyjechała wyżej samochodem, by wybiec mi naprzeciw szlakiem do schroniska. Widziała moją kropkę na mapie, więc wiedziała kiedy się mnie spodziewać. – Teraz ciśnij, w końcu dzisiaj naprawdę pobiegniesz! – zachęca mnie. Tego mi było trzeba. Szybko zbiegam kamienistym szlakiem wzdłuż potoku. Wpadam na rozstaje, zanim ona dobiegnie tu szutrową serpentyną. Razem lecimy do szosy. Olga wsiada w samochód, a ja biegnę w dół ścieżkami równoległymi do głównej drogi, jak prowadzi trasa biegu. Kilka km przed naszym polem namiotowym ponad Ordino znów się spotykamy. Tylko na tym ostatnim odcinku według regulaminu można legalnie zającować. Zaraz minie południe. To już prawie 38 godzin napierania bez przerwy.

– Ktoś cię goni, chyba nie dasz mu się dopaść! – motywuje mnie Olga. Rzeczywiście jakiś rywal z żółtym numerem Mítica za mną biegnie, i najwyraźniej moja szarża też go zmotywowała. – Teraz tylko mała górka i zaraz w dół, możesz kilianować! Jak jesteś zmęczony to tylko wydłuż krok! – ciągle do mnie krzyczy. A moje tętno szybuje w kosmos, wchodząc chyba w dziesiąty zakres. O bólu mięśni już dawno zapomniałem...

Tak mija pięć według Olgi, czy – okłamała mnie – raczej dziesięć kilosów. Teraz ją nienawidzę, ale potem będę jej wdzięczny za to wariactwo, bo wspomnienia zostaną na całe życie. Wypadamy na asfalt koło naszego kampu. W dół lecimy spokojnie poniżej 5 min./km. Wyprzedzamy jakąś dziewczynę z mojego dystansu, wcześniej widziany współzawodnik ciągle goni, ale jest w bezpiecznej odległości. Tak naprawdę jakie to ma znaczenie, to czyste szaleństwo po 110 km napierania, ale ta gra wciąga.

„She drew a line across the middle of my broken heart and said come on now, let's fix this mess, we could get better because we're not dead yet” – dźwięczy mi w głowie Frank Turner. Wpadamy do Ordino. Ostatnie kilkaset metrów to podbieg. „So I'm taking the high road, my engines running high and fine, may I always see the road rising up to meet me and my enemies defeated in the mirror behind!”.

– Lecisz 4:30, nie mogę za tobą nadążyć! – woła Olga. Znowu kogoś wyprzedzam, choć jest pod górę. To znany mi z ostatniego podejścia Bastian. Choć jesteśmy z różnych dystansów, dla samej zabawy ścigamy się do końca. Zamglonym wzrokiem trudno zauważyć, gdzie dokładnie jest pomiar czasu, ale Bastian chyba wyskakuje przede mnie rozpaczliwym sprintem. Ale to już bez znaczenia, liczy się zabawa do końca. Padam jak długi na zielony dywan na wąskiej uliczce miasteczka, zupełnie jak na mecie jakiejś ulicznej dychy.

* * * * *

Czy to był najtrudniejszy bieg, jaki ukończyłem? Na pewno jeden z najcięższych. Były przynajmniej dwa, które mnie bardziej zniszczyły fizycznie, chociaż tu spędziłem na trasie najdłuższy czas w życiu. Na mecie zmierzyli mi 38:37:00, co po odjęciu 50 minut na przeczekanie burzy da ostateczny wynik 37:47:00. 157. miejsce na 212 finiszerów i 415 uczestników. Mimo pozornie łagodnego limitu 46 godzin, Mítica skończyła tylko nieco ponad połowa startujących.

Przez kłopoty z kolanem aż do miesiąca przed startem bardzo mało biegałem, starając się nadrabiać ogólnorozwojówką. Na pewno nie byłem w optymalnej formie, ale organizm pamięta kilka przebiegniętych setek i jak widać ma sporą tolerancję. Mięśniowo zniosłem bieg bardzo dobrze i już po trzech dniach po bólu nie było śladu, z wyjątkiem obitego palucha lewej stopy.

To nie limit czasu okazał się tu decydujący o odsiewie. Brutalna trudność trasy przerosła dużą ilość zawodników, włącznie ze mną. Zdecydowała chyba tylko psycha. Komu się posypał plan na wynik, a zachował wolę, by napierać do końca, ten skończył. Mam charakter muła. Nie rozkminiam za dużo, tylko patrzę przed siebie i napieram. Tylko dlatego udało mi się skończyć Mític Trail.

* * * * *

W październiku wracamy do Andory wyrównać rachunki.

Kamil Weinberg

Fot. KW, Olga Łyjak


CITY TRAIL onTour Warszawa: Poniosło zwyciężczynię

$
0
0

Letni cykl CITY TRAIL onTour zawitał we wtorek do Warszawy. Stolica była drugim miastem na wakacyjnym szlaku imprezy. Dopisała frekwencja i pogoda. Tradycyjnie uczestnicy do pokonania mieli 5 km.

Zmagania odbędą się w sumie w dziesięciu miastach Polski, które późną jesienią i zima goszczą cykl CITY TRAIL. Biegacze rywalizują na dobrze znanych im trasach, smakując to co czeka ich we własciwej rywalizacji. Nowy sezon cykly wystartuje 30 września w Olsztynie.

W warszawskim Parku Młocińskim, na trasie składającej się z dwóch rund rywalizowało dziś 340 osób. Najlepszy okazał się Fabian Florek z rezultatem 16:21.

– Warunki były dobre do biegania, niestety nie było z kim się ścigać. Po cichu liczyłem na obecność Piotra Mielewczyka i Artura Jabłońskiego, widziałem, że są na liście startowej. Niestety nie stawili się na linii startu – mówił na mecie Fabian Florek. – Po pierwszym kilometrze wyszedłem na prowadzenie. Biegłem po 3:15 min./km i tym tempem dobiegłem do mety – relacjonował.

– Zimą startowałem kilka razy w CITY TRAIL i nigdy nie udało mi się ukończyć cyklu. Ale widać, że ta impreza się rozwija, organizatorom należą im si wielkie brawa za to co robią – ocenił Fabian Florek.

Wśród pań wygrała Izabela Parszczyńska, która uzyskała rezultat 17:39.

– Od rana byłam w pracy, ostatecznie przyjechałam tu prostu z domu. A właściwie to przybiegłam, bo mieszkam 4 km stąd – mówiła Izabela Parszyczyńska. – Połączyłam ten start z treningiem. Początkowo chciałam się czaić za dziewczynami i zaatakować na końcu, bo mam to jeszcze z bieżni. Ale była taka fajna atmosfera, że mnie trochę poniosło. Biegłam z chłopakami, nawet chciałam biec z czołówką panów. Ale się opamiętałam (śmiech). Po 4 km zobaczyłam, że nie nikogo za mną, więc trochę wyluzowałam – w sobotę mam Mistrzostwa Polski na 5000m w Białymstoku – mówiła Pani Izabela.

Po biegu uczestnicy otrzymywali medale (w edycji zimowej na medal trzeba sobie zapracować odpowiednią liczbą startów). Czekał na nich też owocowy bufet. Najlepszym wręczono nagrody (tu także różnica względem zimy).

W ramach imprezy rozegrane zostały też biegi dzieci. Pełne wyniki – TUTAJ.

Już w środę CITY TRAIL onTour zawita do Olsztyna nad Jezioro Długie. Ostatni bieg zaplanowano na piątek 28 lipca w Łodzi.

RZ


MŚ IPC: Kolejne trzy krążki biegaczy! Złoto na rzutni! Pniemy się w klasyfikacji medalowej [ZDJĘCIA]

$
0
0

Sesja wieczorna piątego dnia zmagań rozpoczęła się mocnym uderzeniem, a właściwie pchnięciem. Kuli.

Ewa Durska początkowo wątpiła, by udało jej się uzyskać miejsce na podium. – Proszę nie robić tego zdjęcia, bo chyba nic nie będzie z tego konkursu – mówiła nam po pierwszym rzucie. My jednak nie zgadzaliśmy się z jej osądem i chociaż nie jest to typowe dla reporterów, dopingowaliśmy Ewę. Przypominaliśmy, że jest przecież najlepszą zawodniczką na świecie, rekordzistką i medalistką paraolimpijską.

– Ale jakoś tak osłabłam. Czuję, że pcham za blisko – oponowała zawodniczka, która podczas mistrzostw Europy pchnęła rekord świata na odległość 14.10m. – A dzisiaj tylko 13.18. Na co to wystarczy? – zastanawiała się faworytka zawodów. Wystarczyło na mistrzostwo świata!

A to nie był ostatni medal wieczoru. Mateusz Michalski zajął trzecie miejsce w biegu 200m...

Barbara Niewiedział sięgnęła po srebro w biegu na 400m..

Srebrny medal zdobyła też Alicja Fiodorow na 100m.

Alicja, startująca w grupie z niesprawną lub amputowaną ręką była w zupełnie innym nastroju niż po 200m. Wtedy nachodziły ją myśli o końcu kariery. Dzisiaj eksplodowała radością

– Tamtą porażkę przeżyłam bardzo mocno. Dzisiaj jednak czuję się inaczej. Zdobyłam srebro i czuję się zmotywowana do dalszych treningów. Jestem naprawdę szczęśliwa. Ze względu na różne problemy zdrowotne nie przepracowałam dobrze zimy. Dlatego cieszę się z tego medalu. Jest dobrze – powiedziała nam Alicja.

Szczęśliwa była też Joanna Mazur, która w kwalifikacyjnym biegu na 800m zajęła pierwsze miejsce i z wynikiem 2:19:15 ustanowiła nowy rekord mistrzostw.

Z kolei Michał Kotkowski zajął piąte miejsce w biegu na 200m

– Dzisiaj to było wszystko na co mnie stać. Specjalizuję się w dłuższych dystansach (400 i 800m - red.). Wystartowałem na 200m, bo na 800m sam siebie zawiodłem i nie wszedłem do finału, ale jeszcze nie powiedziałem na tych mistrzostwach ostatniego słowa. Nastawiam się na 400m i dam z siebie wszystko – powiedział nam Michał Kotkowski, którego tatę spotykamy często na Festiwalu Biegowym w Krynicy. 

Polska z dorobkiem 14 medali - 3 złotych, 6 srebrnych i 5 brązowych - awansowała na dziewiąte miejsce w klasyfikacji medalowej mistrzostw. 

IB



Kolejne gwiazdy na Memoriale Kamili Skolimowskiej

$
0
0

Za niespełna miesiąc na PGE Narodowym królować będzie lekkoatletyka – LOTTO Warszawski Memoriał Kamili Skolimowskiej przyciągnie do stolicy Polski największe gwiazdy sportu. Kolejnymi gwiazdami zawodów będą niemiecki kulomiot David Storl i prezentująca niesamowitą formę w tym sezonie skoczkini wzwyż Maria Lasitskene.
 
David Storl to jeden z najbardziej utytułowanych kulomiotów na świecie. Niemiec kilka lat temu dominował w kategoriach młodzieżowych i juniorskich wygrywając m.in. światowy czempionat do lat 20 w 2008 roku w Bydgoszczy. Później szybko zaaklimatyzował się w seniorskiej rywalizacji, zdobywając w 2011 roku mistrzostwo świata, tytuł obronił 2 lata później w Moskwie (w 2015 był drugi). W międzyczasie w 2012 roku zdobył srebrny medal olimpijski, natomiast w latach 2012-2016 trzykrotnie sięgał po mistrzostwo Europy. 

Rywalem Storla na PGE Narodowym będzie halowy mistrz Europy oraz świeżo upieczony młodzieżowy mistrz Europy z Bydgoszczy Konrad Bukowiecki. Polaka i Niemca łączą wielkie sukcesy w młodszych kategoriach  wiekowych – Bukowiecki poprawiał rekordy Storla tak będąc juniorem młodszym, jak i juniorem. Teraz czas na wielki polsko-niemiecki pojedynek seniorską kulą w Warszawie. Tuż po zakończeniu mistrzostw świata w Londynie (5-13 sierpnia) obaj miotacze wciąż będą w znakomitej formie.
 
Halowa mistrzyni świata w skoku wzwyż Kamila Lićwinko w bieżącym sezonie prezentuje się znakomicie, a w Warszawie zmierzy się – po raz kolejny w tym roku – z Marija Lasickene. Ta rosyjska lekkoatletyka, znana wcześniej pod panieńskim nazwiskiem Kuczina, występuje obecnie pod neutralną flagą i w Londynie będzie broniła złotego medalu mistrzostw świata wywalczonego dwa lata temu w Pekinie. Lasickene prezentuje w tym sezonie znakomitą formę, 2 tygodnie temu ustanowiła rekord życiowy 2.06m, a w Hengelo atakowała nawet rekord świata legendy skoku wzwyż Bułgarki Stefki Kostadinowej. Obecność naszej halowej mistrzyni świata z 2014 roku oraz Lasickene na PGE Narodowym gwarantuje moc emocji i bardzo wysokie skakanie – Lićwinko przyznała już, że entuzjastyczny doping może jej pomóc skoczyć 2.00m.
 
LOTTO Warszawski Memoriał Kamili Skolimowskiej odbędzie się 15 sierpnia na PGE Narodowym, początek zawodów o 16:30. Wstęp na trybuny będzie bezpłatny (niepotrzebne będą żadne wejściówki).
 
Memoriał Kamili Skolimowskiej to organizowany w Warszawie cykliczny mityng lekkoatletyczny, który jest poświęcony zmarłej w 2009 roku złotej medalistce olimpijskiej z Sydney w rzucie młotem. Od 2014 roku impreza gości na PGE Narodowym a ubiegłoroczna edycja została nominowana do tytułu Impreza Roku w Plebiscycie Przeglądu Sportowego i Telewizji Polskiej. Partnerami wydarzenia są m.in: Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, Totalizator Sportowy – właściciel marki LOTTO, Miasto Stołeczne Warszawa, Ministerstwo Sportu i Turystyki.

źródło: Fundacja Kamili Skolimowskiej


Runmageddon na Przystanku Woodstock!

$
0
0

Największy cykl biegów przeszkodowych w Polsce ponownie zaprosi do zabawy uczestników największego festiwalu muzycznego w Polsce. Strefa Runmageddon będzie funkcjonować 3 i 4 sierpnia w Kostrzynie n.Odrą.

- Przygotowaliśmy dla Was 3 kilometry w błocie ze sztucznymi i naturalnymi przeszkodami, których pokonanie będzie nie lada wyzwanie, a często będzie wymagało współpracy z innymi Uczestnikami na trasie. Wszystko po to, aby sprawdzić swoją siłę i charakter i na mecie czuć się najlepiej na świecie! - zapraszają organizatorzy. 

Na owych 3 kilometrach Fundacja Runmageddon przygotuje 15 przeszkód. Rundę będzie można pokonać też dwukrotnie. Pierwsze fale ruszą 3 sierpnia o godz. 9:00. 

Wpisowe to 49 zł. Za dopłatą 50 zł bezrękawnik Runmageddon!

źródło: Runmageddon

2. Półmaraton Kalenica: „Góry Sowie jakich nie znacie”

$
0
0

Po krótkiej przerwie powraca cykl Runner's World Super Bieg. Po czerwcowym Półmaratonie Sowiogórskim nadchodzi czas na Bielawę, czyli kolejną okazję do biegania w Górach Sowich.

Wakacje, góry, woda – te trzy słowa są kluczem do tego lipcowego weekendu i miejsca, w którym odbędzie się kolejna edycja RWSB. Start i meta, jak zwykle, na terenie kompleksu wypoczynkowego „Sudety” w Bielawie, a potem już prosto w góry. Od jednego z najwyższych szczytów w okolicy, Kalenicy, bieg wziął swoją nazwę.

Jeśli biegaliście w Półmaratonie Sowiogórskim i Ludwikowicach Kłodzkich to poznaliście dobrze tamtejsze trasy. – Bieg w Bielawie pokaże inną, drugą, nie mniej atrakcyjną twarz Gór Sowich – zachwalają organizatorzy.

– Startujemy w niedzielę 23 lipca o 11:00 z OW „Sudety”. To już sprawdzony biegowy schemat - na każdym biegu RWSB mamy do wyboru półmaraton i bieg na 10 km, który akurat w przypadku Bielawy ewoluował w stronę dystansu nieco dłuższego - stąd możemy już mówić o Bielawskiej Dwunastce, bo właśnie tyle będzie mierzyła trasa krótszego z dwóch przygotowanych biegów.

Jednak zasada RWSB pozostaje niezmienna - mamy dwa biegi i dwa dystanse do wyboru, tak aby każdy górski biegacz znalazł coś dla siebie.

Trasa biegu wyprowadza bezpośrednio w masyw Kalenicy i zatacza sporą pętlę na terenie Parku Krajobrazowego Gór Sowich. To również znak rozpoznawczy biegów cyklu RWSB - zawsze biegamy na jednej dużej pętli - i na dłuższym i na krótszym dystansie.

Pamiętajmy, mimo tego, że Kalenica Półmaraton pisze własną biegową historię Bielawy i Gór Sowich, to jest również jednym z biegów cyklu Runner's World Super Bieg, a rywalizacja w klasyfikacji generalnej minęła już półmetek. Zbieranie punktów i wysokich lokat we wszystkich kategoriach wiekowych wciąż trwa i na pewno będzie procentować, a być może zdecyduje o wygranej lub klęsce, ale na to musimy poczekać do biegowego finału na Stogu Izerskim w Świeradowie-Zdroju. To dopiero w październiku, a w samym środku wakacji czas na Bielawę i II Kalenica Półmaraton.

Na biegu - jak zwykle - pakiety startowe z kolejnym upominkiem za kolejny start, medal i dyplom dla każdego, koszulka dla debiutantów w cyklu, na trasie i na mecie punkty odżywcze, ciepły posiłek, klasyfikacja open, w kategoriach wiekowych i drużynowych. Posiadacze numerów startowych z biegów RWSB, które już się odbyły, przypinają je do koszulek przed startem. Debiutanci zapłacą za numer 10 zł i niech nie zapomną go zabrać na kolejne zawody.

Informacje i zapisy na http://superbieg.pl. Organizatorzy przyjmują zgłoszenia i opłaty online do soboty. Potem zapłacić można za start w biurze zawodów przy ul. Wysokiej, kompleks sportowy „Sudety”. Biuro czynne będzie już w sobotę od godz. 17:00 do 20:00 (zaraz po zakończeniu Bike Maratonu, który gości w Bielawie w sobotę). W dniu biegu do biura zapraszamy od 8:00.

mat. pras.


Frank Fredericks odsunięty od lekkiej atletyki!

$
0
0

Słynny sprinter, a po zakończeniu kariery zawodniczej działacz lekkoatletyczny, został odsunięty od dyscypliny. Fredericks jest oskarżanie o działania co najmniej sprzeczne z kodeksem etycznym IAAF, w której pracował, a także o korupcję. 

Rada IAAF, której były biegacz był członkiem, na dobre odsunęła Fredericksa od działalności sportowej. To efekt śledztwa, które ruszyło w sprawie działacza. Jak podało wiosną LeMonde, tuż przed wyborem gospodarza Igrzysk w 2016 r. (Rio de Janeiro) Fredericks miał przyjąć podejrzane przelewy od Papa Massaty Diacka, syna byłego Prezydenta IAAF Lamine Diacka, również oskarżanego o korupcję i wspieranie dopingowego procederu w Rosji. 

Frank Fredericks nie przyznaje się do winy. Na czas wyjaśnienia sprawy, w marcu sam ustąpił z dwóch ważnych stanowisk w IAAF - szefa komisji ewaluacyjnej Igrzysk w 2024 r. oraz komitetu ds. dopingu w Rosji i powrotu tego kraju w struktury IAAF. Nadal jednak pracował w federacji - wkrótce miał stanąć na czele zespołu, który dokona oceny miast ubiegających się o prawo organizacji Igrzysk 2024 - Paryża i Los Angeles.    

Jak podkreśliło IAAF w specjalnym oświadczeniu, zawieszenie Fredericksa nie przesądza o jego winie. 

red. 

źródło: BBC / IAAF


Kolejny biegacz ze sztafet Bolta na dopingu!

$
0
0

W organizmie jamajskiego sprintera Jasona Livermore wykryto zabronione substancje. Czy Jamajka straci kolejny medal?

Livermore jest złotym medalistą Igrzysk Wspólnoty Brytyjskiej z 2014 roku w sztafecie 4x100m. W złotej drużynie z Glasgow wystąpili także Usain Bolt, Kemar Bailey-Cole i Nickel Ashmead. Na tej samej imprezie, Livermore wywalczył infywidualnie brązowy medal w biegu na 200m.

W 2015 roku Jason Livermore rywalizował w IAAF World Relays, gdzie z kolegami - Nickelem Ashmeadem, Rasheedem Dwyerem oraz Warrenem Weirem - zdobył złoto w sztafecie 4x200m.

Wyniki Jamajczyka mogą zostać wkrótce wymazane z tabel. W grudniu ubiegłego roku, w wyniki przeprowadzonej kontroli w organizmie zawodnika wykryto zabronią substancję.

Kontrolerzy JADCO (Jamaica Anti-Doping Commission - red) odwiedzili 29-letniego sportowca „poza zawodami”. Nie jest ujawnione co wykryto w jego organizmie. 11 września ma odbyć się przesłuchanie w sprawie naruszenia przepisów antydopingowych. Wówczas specjalna komisja ma podać więcej szczegółów.

Livermore nie znalazł się wśród zawodników, którzy mieli reprezentować Jamajkę podczas tegorocznych mistrzostw świata w Londynie. W Moskwie w 2013 roku dotarł do półfinałów w biegu na 200m. Jego rekord życiowy na 100m z 2016 roku wynosi 10,03.

Przypomnijmy, że w wyniku zawieszenia Nesty Cartera za stosowanie dopingu, sztafeta Jamajki 4x100m, z Usainem Boltem w składzie, została pozbawiona złotego medalu z Pekinu z 2008 roku.

RZ

fot. www4.pictures.zimbio.com


Od piątku MP w Lekkoatletyce. Oglądaj "na żywo"

$
0
0

Od piątku stolicą polskiej lekkoatletyki będzie Białystok – miasto to ugości całą czołówkę biało-czerwonych zawodników podczas organizowanych tam 93. PZLA Mistrzostw Polski.

Na białostockim stadionie zobaczyć będzie można wszystkie największe gwiazdy polskiej lekkoatletyki. Bieżnią zawładną Adam Kszczot, Marcin Lewandowski, Joanna Jóźwik, Ewa Swoboda, czy złote panie ze sztafety 4x400 metrów. W rzutach nie zabraknie Piotra Małachowskiego, Konrada Bukowieckiego oraz Anity Włodarczyk.

Miejscowych kibiców z pewnością zainteresują konkurencje, w których udział wezmą zawodnicy tutejszego klubu Podlasie – w skoku wzwyż wystąpi Kamila Lićwinko, w rzucie młotem brązowy medalista olimpijski Wojciech Nowicki, a w rzucie dyskiem świeżo upieczona wicemistrzyni Europy do lat 23 Daria Zabawska.

– Organizacja mistrzostw Polski to dla nas duże wyróżnienie, ale przede wszystkim miesiące ciężkiej pracy. Mam nadzieję, że zawodnicy wyjadą z Białegostoku zadowoleni z osiągniętych wyników oraz z miłymi wspomnieniami dotyczącymi samego miasta i organizacji imprezy – mówi Paweł Orpik, dyrektor Białostockiego Ośrodka Sportu i Rekreacji, który jest organizatorem tegorocznej odsłony krajowego czempionatu.

93. PZLA Mistrzostwa Polski to ostatnia impreza, na której walczyć będzie można o wypełnienie wskaźnika na sierpniowe mistrzostwa świata w Londynie. Zawody w stolicy Wielkiej Brytanii odbędą się pomiędzy 5 i 13 sierpnia.

Transmisje telewizyjne z II i III dnia białostockich zawodów przeprowadzi TVP Sport w sobotę od 17:00, w niedzielę od 14:00). Piątkowe zmagania będzie można obejrzeć w telewizji internetowej KP-Sport. 

Główne sesje mistrzostw Polski rozpoczynają się w piątek i sobotę o 17:00, a w niedzielę o 14:00. Wstęp na trybuny będzie bezpłatny.

źródło: PZLA


Western States 100 w.... Google Street View!

$
0
0

Słynny amerykański ultramaraton trafił do jeszcze słynniejszej usługi. To wspólny projekt Amerykańskiego Stowarzyszenia Biegów Trailowych i firmy Google.

Tydzień przed ubiegłoroczną edycją WSER, zespół Google utrwalił w formie cyfrowej pierwsze 78 z ponad 100-milowej trasy ze Squaw Valley do Auburn. Osprzęt fotograficzny, które zwykle montowany jest na samochodach Googla, tym razem umieszczono na specjalnym plecaku. 

red.

źródło: trailrunner.com 



Piątka z Dmowskim: Zwycięzca już czeka na listopad. Walczą o 100 km [ZDJĘCIA]

$
0
0

W środę, punktualnie o 19:18 wystartowała Piątka z Dmowskim. Był to już szósty bieg w ramach cyklu Setka Stulecia, organizowanego z okazji 100-lecia niepodległości Polski. Kolejnym startom patronują osoby, które przyczyniły się do odzyskania wolności przez nasz kraj.

W biegu wzięło udział blisko 60 uczestników. Atestowana trasa tradycyjnie prowadziła w okolicach siedziby Polskiego Komitetu Olimpijskiego w Warszawie. Jedyną zmianą było przeniesienia biura zawodów, ze względu na wizytę przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Thomasa Bacha. W czwartek ma on uczestniczyć w ceremonii otwarcia Światowych Igrzysk Sportowych we Wrocławiu.

Wróćmy jednak do zmagań biegowych. Wygrał Marcin Wysocki z grupy Warszawiaky (czas 18:00). Dla zwycięzcy był to sprawdzian przed Biegiem Powstania Warszawskiego, w którym wystartuje na 10 km,

– Miałem nadzieje, że przyjedzie ktoś mocny i będzie z kim rywalizować, może udałoby mi się pobić rekord życiowy. Niestety cały czas musiałem biec samemu. Z czasu jestem nawet zadowolony, wyszedł mi bardzo dobry trening. Trasa jest tu bardzo fajna, jest płasko, pogoda też dopisała bo słońce zaszło – relacjonował Marcin Wysocki.

– Na pewno to nie będzie mój ostatni start tutaj, pojawię się w listopadzie na Piątce z Wysockim. Nie może mnie wtedy zabraknąć – zaznaczył nasz rozmówca.

Wśród pań najlepsza okazała się Anna Wojewódzka, dla której było to już trzecie zwycięstwo w cyklu (tym razem czas 21:56).

– To był przyjemny bieg. Bardzo lubię tę trasę. Może trochę nawroty wybijają z rytmu, ale takie są uroki tego biegu. Czas uzyskałam podobny jak na poprzednich biegach, więc to pokazuje, że moja forma jest ustabilizowana. Jestem zadowolona – mówiła po biegu Anna Wojewódzka.

– W cyklu podoba mi się kameralna atmosfera. Jest bardzo rodzinnie, z każdym można porozmawiać. Tego nie ma na masowych biegach – dodała.

Na zwycięzców czekały puchary, każdy otrzymywał też medal. Po Piątce z Dmowskim biegacze mogli wystartować jeszcze raz i „odrobić zaległości” z opuszczonych startów. Jeśli ktoś nie mógł wystartować tydzień temu, mógł mógł to zrobić właśnie dziś. Aby ukończyć cykl trzeba zaliczyć minimum 20 biegów. Da to łącznie symboliczny dystans 100 km.

Kolejna impreza w ramach Setka Stulecia odbędzie się we wtorek 1 sierpnia. Będzie to Powstańcza Piątka, dedykowana pamięci polskich sportowców. Zapisy trwają.

RZ


Zorganizowali MŚ U18 - już chcą Diamentową Ligę!

$
0
0

Kenijczycy idą za ciosem. Dopiero co zorganizowali MŚ kadetów, a już snują plany o goszczeniu najlepszych lekkoatletów globu, np. w mityngu Diamentowej Ligi. I mają ku temu podstawy.

MŚ U18 w Nairobi zachwyciły przede wszystkim frekwencją na stadionie. Zmagania lekkoatletycznej młodzieży obserwowało codziennie po kilkadziesiąt tysięcy kibiców! Wg. organizatorów, najważniejsze rozstrzygnięcia oglądało na żywo nawet 50 tys. osób. W tym samym czasie stadion im. Zdzisława Krzyszkowiaka w Bydgoszczy, gdzie rozgrywano ME U23, straszył pustymi trybunami.

- Kenia ma dziś warunki do goszczenia mityngu Diamentowej Ligi - stwierdził główny trener kenijskich lekkoatletów David Letting na antenie Capital FM Sports, porównując logistykę młodzieżowych mistrzostw z pojedynczą rundą diamentowego cyklu, a także imprezą rangi MŚ czy World Challange. - Mamy infrastukturę, jesteśmy zdolni to zrobić - stwierdził szkoleniowiec. 

Dodał, że sukces MŚ musi zostać zdyskontowany, także w obszarze rozwoju infrastruktury sportowej w innych częściach kraju. 

W Nairobi Polacy zdobyli dwa medale - oba srebrne - co dało im 16. miejsce w klasyfikacji medalowej. Wśród biegaczy najlepiej spisała Magdalena Stefanowicz, która została wicemistrzynią świata na 100m (wszystkie wyniki Polaków

Dziesiąta edycja światowego czempionatu kadetów była ostatnią w historii – IAAF zdecydowało nie kontynuowaniu rozgrywania tej imprezy. Pierwsza odsłona mistrzostw do lat 18 miała miejsce w 1999 roku... w Bydgoszczy. 

red. 


Maraton BNT Ambasadora. „Czas brutto i 11x bufet”

$
0
0

W życiu nie może być nic prostego. Choć by taki maraton BNT, który odbył się 15 lipca na warszawskich Młocinach. Wszyscy wiedzą, że jest to maraton Pawła Żuka, kontynuacja Jego 100. maratonu z zeszłego roku, ale nazwano go w tym roku „Maraton Biegam Na Tarchominie”. Ale gdzie Tarchomin a gdzie Młociny...

Relacja Jana Nartowskiego, Ambasadora Festiwalu Biegów

Dodatkowo okolicznościowe piwo przygotowane na tę okazję miało napis „nie biegam po alkoholu”! - no proszę, ktoś się zagalopował i wkleił przez przypadek coś takiego, o czym nie pomyślano nawet w Ministerstwie Zdrowia.

W ramach maratonu dla każdego coś miłego: 5 km, 10 km, półmaraton i maraton. Jak nie biegniesz, to możesz być wolonteriuszem lub kibicem lub fotografem, lub kimkolwiek innym. Spokojna zwykle Natalia traciła nerwy, bo do końca wszyscy kombinowali czy aby ich dystans będzie się liczył do ligi biegowej a ile to dostaną za to punktów itd. Jakby nie wystarczył im do dumy fakt, że Mistrz miał kaprys z nimi pobiegać.

To samo i ja, zapisałem sie na maraton bo nie wypadało odmówić, ale im bliżej imprezy to więcej wątpliwości, Dwa tygodnie wcześniej na treningu, a raczej już po, zaczęło mnie boleć ścięgno Achillesa. Oczywiście głupi nie przestał biegać, tylko jakoś tak zaczął stawiać krzywo nogę, żeby mniej bolało i oczywiście coś odezwało się w kolanie. A wieczorem w biodrze. No tego było już za wiele. Buty powędrowały na kołek, a ja przed telewizor. Tak beztrosko minęły te dwa ostatnie tygodnie przed startem.

A teraz stoję z innymi na linii startu i kombinuję. Formuła biegu dopuszcza zejście z trasy i klasyfikację na krótszym dystansie. No więc jakoś te 5 km przekuśtykam. Jak będzie dobrze to może uda się łyknąć dychę. Już nie będzie tak wstyd. Połówki raczej nie dam rady a o maratonie nawet nie myślę w tej chwili.

O 7:00 startujemy do maratonu, jest nas okolo 40 osób. Jedni pędzą inni spokojnie, ja raczej wolno i powściągliwie. Pogoda na razie świetna, miał padać deszcz ale jest tylko pochmurnie i wyraźnie zimno. Ja się cieszę na taką pogodę ale jak to w życiu nie ma lekko, od razu okazało się, że w lesie jest bardzo duszno. Jeszcze się dobrze nie rozgrzałem a już jestem zlany potem.

Robimy pętle po około 3,5 km po znanej trasie na Młocinach. Nawierzchnia w większości szutrowo-gruntowa. Bufet co 3,5 km w rejonie mety. Zaopatrzenie super, jest wszystko co potrzeba do biegania. Pierwsze okrążenia robię tempem 5:30 min./km, później łapię się z dziewczynami i tępo podkręcam do 5:15 min./km. To co zyskam na trasie tracę przy stoliku na bufecie, gdzie można miło pogawędzić z przyjaciółmi.

Niepostrzeżenie mija 5 km i 10 km, jest przyjemnie i swojsko. Achilles niby się odzywa ale nie boli, kolano po pierwszym kółku jakoś sie rozchodziło i nie przeszkadza.

O 9:00 mijamy grupę startującą do półmaratonu. Oczywiście oni pobiegną nieco szybciej od nas, więc na trasie co rusz ktoś mnie wyprzedza. Niezrażony tym biegnę swoim tempem. Niestety wypogadza się, robi się coraz cieplej.

Półmetek mijam z czasem 2:01:14 (czas brutto włączając w to 6x bufet). Jestem dość zmęczony ale i zdeterminowany aby biec dalej. Jedno kółko robię z Andrzejem, a gdy On mnie wyprzedza, kolejne biegnę z Natalią. A gdy Ona mnie wyprzedza, pozostaje mi już tylko włosne towarzystwo i cztery okrążenia smotności długodystansowca.

Tempo spada ale wciąż biegnę, jak nie biegnę to podchodzę kawałek i znów biegnę. Kilometrów ubywa a ja nie tracę ducha ale z wysiłku odzywa się żołądek.

Na dwa kółka przed metą staję na chwilę ale nie mogę zwymiotować. To by mi pomogło, ustałby ból brzycha. Niestety już do końca muszę się z tym męczyć.

Metę mijam z czasem 4:36:12 (czas brutto i 11x bufet), dopingowany przez całe towarzystwo, które już w międzyczasie skończyło biegi i nawet wzięło coś na poprawę nastroju.

Jestem mocno wyczerpany biegiem, ewidentnie nieprzygotowany do dzisiejszego wysiłku. Ale wszystko załatwia dobry nastrój i miła atmosfera.

Druga edycja maratonu BNT przechodzi po mału do historii, a ja powracam po kilku chwilach do świata żywych i szczęśliwych. Na szyi dumnie dynda na sznurku medal 2. Maraton BNT.

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów  


Maratony na świecie: Niezwykła atmosfera w Dublinie

$
0
0

Niektórzy żartują, że Dublin to druga stolica Polski. Coś w tym jest, bo Polaków w Irlandii nie brakuje. To także mekka maratończyków całego świata i jedna z najczęściej wybieranych maratońskich destynacji, zaraz po World Marathon Majors. Główną cechą, która o tym decyduje, jest ogromna życzliwość mieszkańców miasta wobec biegaczy i niezwykła atmosfera, która panuje na trasie.

Przez wiele lat maraton, na wzór bostońskiego, odbywał się w poniedziałek. Był to zawsze ostatni poniedziałek października, kiedy w Irlandii obchodzi się święto narodowe. Najbliższy wystartuje jednak za sto dni, w niedzielę 29. października. Limit 19 500 pakietów startowych został już wyczerpany (!) i chętnym pozostaje wybór opcji „turystycznej”, czyli w pakiecie z noclegiem oferowanym przez biuro podróży.

W innym przypadku… trzeba sobie zapisać w kalendarzu na przyszły rok informację o rejestracji na dubliński maraton. Zapisy rozpoczynają się wczesną wiosną.

TERMIN

29.10.2017. Start zaplanowano w czterech falach o 9:00, 9:10, 9:20 i 9:30 (o przynależności do konkretnej fali startowej decyduje zakładany czas biegu, który deklaruje się samodzielnie). O 8:55 wystartują wózkarze.

POGODA

Dublin reklamuje swój klimat jako idealny do biegania maratonów jesienią. Temperatury wahają się tutaj w zakresie 11-14 stopni a opady wynoszą 75 mm w ciągu całego miesiąca.

TRASA

Trasa maratonu w Dublinie składa się z jednej dużej pętli, która pozwala zobaczyć różnorodność miasta i jego otoczenia. Zaczyna się i kończy w ścisłym centrum, wiedzie przez peryferia, parki i ZOO oraz przez rzekę i kanał. Zdecydowanie nie można jej nazwać płaską. Pierwsze 7 km to właściwie nieustanny podbieg a różnica wysokości do pokonania to ponad 60 metrów. Dalej jest już lepiej, ale… jednak częściej pod górę niż z górki. Nie są to jednak duże różnice wysokości a gorący doping publiczności pozwala zapomnieć o trudnościach. Warto wspomnieć, że na mapie biegu zaznaczono „Cheering zones” dla kibiców. Poza nimi jednak też nie zabraknie dopingu.

Bieg startuje z Fitzwilliam Square, gregoriańskiego placu w centrum miasta a kończy się kawałek dalej, na Merrion Sguare. Koło 4 km dociera się w pobliże dublińskiego ZOO a to już terytorium Parku Phoenix, który jest największym ogrodzonym parkiem miejskim w Europie. Biegacze na jego terytorium spędzą prawie 5 km. Po drodze miną też inne, choć znacznie mniejsze parki: Brickfields, Bushy i Elm oraz ukryte w zieleni zabudowania University College Dublin, największej irlandzkiej uczelni.

Na trasie biegu znajdzie się też rzeka Liffey, która kiedyś była nazywana… „szybkim biegaczem” (An Ruirthech).

Trasa maratonu będzie oznakowana co 10 km. Przewidziano 10 stacji odświeżania z wodą oraz 4 z izotonikami. W dwóch miejscach organizatorzy zaoferują nam także żele High 5. Organizatorzy informują też, że w strefie startu i na trasie biegu znajdą się… 372 toalety.

Limit czasu na pokonanie trasy to aż 7 godzin a organizatorzy biegu otwarcie zapraszają… spacerowiczów, zaznaczając jednak, że muszą oni startować wraz z biegaczami, z ostatniej fali. Fale będą cztery: pierwsza dla planujących bieg na czas poniżej 3:39 (start o 9:00), druga na czasy 3:40 – 3:59 (9:10), trzecia na 4:00-4:29 (9:20) i czwarta dla biegnących 4:30 i dłużej (start o 9:30). Uwaga: strefę deklaruje się przy zapisie i można ją zmienić tylko do końca sierpnia.

IMPREZY TOWARZYSZĄCE

EXPO maratonu, które poza odbiorem pakietów startowych (numery startowe i naklejki na depozyt, koszulki otrzymuje się na mecie) oferuje ogromny wybór pamiątek związanych z maratonem, targi, na których prezentuje się wielu producentów obuwia, odzieży oraz odżywek (liczne degustacje) dla sportowców. Jest też pewnego rodzaju izba pamięci maratonu, opowiadająca historię kilkudziesięciu lat biegu i jego bohaterów.

ZAPISY

Przez stronę internetową, jednak limit 19500 miejsc został już wyczerpany. Obecnie można wykupić „travel packages”. Są to oferty biur podróży, które łączą w pakiecie noclegi w Dublinie oraz gwarantowany start w maratonie. Czasem zawierają też przejazdy. Lista ofert znajduje się na TEJ stronie.

Ceny normalnych pakietów wahały się od 70 do 90 euro.

Żeby wziąć udział w biegu, należy mieć ukończone 18 lat.

WYMAGANE DOKUMENTY

Do odbioru pakietu wystarczy dowód osobisty, paszport lub prawo jazdy.

WYJAZD

Do Dublina dotrzemy samolotem z kilku polskich lotnisk. Ceny lotów są bardzo różne, zależnie od linii i terminu zakupu biletów.

KOSZTY POBYTU

Nocleg w Dublinie nie należy do najtańszych i warto o nim pomyśleć odpowiednio wcześnie. Obecnie ceny na przedmaratońską noc zaczynają się od 80 zł za łóżko w pokoju wieloosobowym w motelu i od 300 zł za dwuosobowy pokój (za to ze śniadaniem).

Choć obowiązują tutaj brytyjskie systemy miar, waluta jest europejska. Za przejazdy w centrum miasta zapłacimy od 0,75 euro (ścisłe centrum) do prawie 3 euro (dalsze strefy miasta). Bilet całodzienny na autobusy to 6,9 euro a obejmujący wszystkie środki transportu 10 euro.

Żywność nie należy tutaj do tanich. Jeśli planujemy własne wyżywienie, najlepiej robić zakupy w dużych marketach, choć i tam wydamy kilkanaście lub kilkadziesiąt procent więcej niż w Polsce. Posiłek „na mieście” to koszt 15-25 euro, chyba, że preferujemy uliczne jedzenie, za które zapłacimy kilka euro.

INNE BIEGI

Dublin Half Marathon 23.09.2017, Frank Duffy 10 mile 26.08.2017, Fingal 10 k – w czerwcu przyszłego roku.

Strona imprezy: http://sseairtricitydublinmarathon.ie

KM


Diamentowa Liga: Lewandowski testuje, ostatnia setka Bolta

$
0
0

W piątek w Monako rozegrany zostanie już jedenasty mityng Diamentowej Ligi w sezonie 2017. Będzie to ostatnia odsłona tych elitarnych zawodów przed mistrzostwami świata. Na starcie stanie m.in. Jamajczyk Usain Bolt. W biegu na 1500 m zobaczymy Marcina Lewandowskiego.

Halowy Mistrz Europy na 1500 m z Belgradu, w tym sezonie poprawił już rekord Polski, uzyskując na otwartym stadionie czas 3:34.50. Wynik ten zapewnił mu minimum na MŚ. Na 800 m Lewandowski wypełnił wskaźnik dopiero w ten weekend, wynikiem 1:45.44. Impreza w Bellinzonie nie znajdowała się jednak w kalendarzu European Athletics. Podczas mistrzostw Polski rozgrywanych w ten weekend w Białymstoku, zawodnik Zawiszy Bydgoszcz wystartuje tylko w biegu na 1500 m. Bieg odbędzie się w niedzielę. Czy jest to wskazówka, co do wyboru dystansu w Londynie? Przekonamy się wkrótce.

W Monako rywalami Marcina będą m.in. mistrz olimpijski z Rio Amerykanin Matt Centrowitz z rekordem życiowym 3:30.40, oraz Kenijczycy Ronald Kwemoi z najlepszym wynikiem w karierze 3:28.81. Pobiegnie też Elijah Motonei Manangoi z najlepszym rezultatem w karierze 3:29.67. Początek biegu o godzinie 20:15

Z uwagi na rozgrywane od piątku w Białymstoku mistrzostwa kraju, do Monako wybrała się skromna grupa naszych zawodników. W konkursie skoku o tyczce wystartują Paweł Wojciechowski oraz Piotr Lisek. W zmaganiach na 800 m, nie zaliczanych tym razem do Diamentowej Ligi, nie wystartuje Adam Kszczot, gdyż w sobotę ma biegi eliminacyjne mistrzostw Polski.

Oczy wszystkich kibiców będą zwrócone na Usaina Bolta. Dla utytułowanego Jamajczyka będzie to ostatni start przed ostatnimi mistrzostwami świata w karierze. W Monako zobaczymy go tradycyjnie w biegu na 100 m. Co ciekawe, wśród zgłoszonych zawodników rekordzista świata ma jeden z najsłabszych wyników w sezonie. Jego najlepszy rezultat póki co wynosi 10.03. Poniżej bariery 10 sekund biegało już czterech zawodników na zgłoszonej liście. Przy okazji konferencji prasowej Usain Bolt powiedział, że podczas mistrzostw w Londynie wystartuje tylko w biegu na 100 m i sztafecie 4 x 100 m.

W biegu na 400 m wystartuje człowiek, który ma zastąpić Jamajczyka w panteonie gwiazd lekkiej atletyki - Mistrz Olimpijski i rekordzista świata Wayde van Niekerk. Była nawet szansa, że podczas mistrzostw świata Bolt i van Niekerk spotkają się w finale na 200 m. Tak układał się program rywalizacji. Niestety, decyzją Bolta, nie zobaczymy ich bezpośredniego pojedynku.

W biegu na 800 m kobiet wystartuje Holenderka Sifan Hassan, liderka światowych list w biegu na 1500 m. Czy będzie w stanie nawiązać walkę z takimi zawodniczkami jak Caster Semanya czy Francine Niyonsaba? Przekonamy się w piątek. Do Monako nie pojechała Joanna Jóżwik, która w sobotę startuje w biegach eliminacyjnych mistrzostw Polski na 800 m.

Transmisja z mityngu Diamentowej Ligi w Monako w piątek 21 lipca w Polsacie Sport Extra od godziny 20:00.

RZ


Viewing all 13088 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>