Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13088 articles
Browse latest View live

Marcin Lewandowski po finale 1500m: „Martwię się, że...”

$
0
0

Pierwszy Polak w historii finałów 1500m zakończył rywalizację na siódmym miejscu z czasem 3:36.02.

- Szkoda. Spodziewałem się, że bieg będzie wolniejszy. Pierwsze 100 metrów takie było. Sam sobie mówiłem, że jest bardzo dobrze. Po 500 metrach Kenijczycy zdecydowanie przyspieszyli i zrobił się długi finisz - mówił po biegu Marcin Lewandowski, który miał przygotowany plan, że pierwszy ruch zrobi koło 800. metra.

- Niestety okazało się, że nawet na 600 metórw to już było za późno. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Jak w przyszłości będę biegał 3:30.00, to wtedy będę gotowy do walki z najlepszymi, o najwyższe trofea - mówił Marcin, który jest przekonany, że szybkie tempo Kenijczyków, wynikało z jego obecności w stawce.

- Myślę, że to przeze mnie taki był finisz. Kenijczycy zdawali sobie sprawę, że jeśli będą czekali do ostatniej chwili, będę miał większe szanse i będzie im ze mną ciężko.

Elijah Motonei Manangoi, który wygrał bieg z czasem 3:33.61, przedstawił jednak inną motywację dla swojego tempa. On najbardziej bał się swojego rodaka, wiedząc, że Timothy Cheruiyot jest mocnym biegaczem, zdolnym odebrać mu szanse na zwycięstwo. Manangoi jest ze swojego startu i zwycięstwa zadowolony i już zapowiada, że pobiegnie w kolejnych mistrzostwach jeszcze mocniej.

Zadowolony jest także Marcin Lewandowski

- Jestem bardzo zadowolony. Jestem dziewiatym zawodnikiem na świecie na 800m, siódmym na 1500m. Jest to dla mnie olbrzymi sukces - podsumował Lewandowski, który martwi się, że brak medalu może odbić się niekorzystnie na współpracy ze sponsorem. Oby tak się nie stało – Polak pokazał, że i na 1500m możemy odgrywać znaczacą rolę w rywalizacji na najwyższym poziomie.

Z Londynu IB



Szakale listy piszą. Z Wietnamu [ZDJĘCIA]

$
0
0

Niedawno opublikowaliśmy relację z maratonu w Wietnamie, w której uczestniczył Szymon Drab – Ambasador Festiwalu Biegów. Jednak maraton nie był jedynym celem, a częścią blisko dwutygodniowej ekspedycji pod nazwą: Accenture Vietnam Marathon Expedition 2017. Zapraszamy do zapoznania się z relacją (Listami) Szakali z poszczególnych etapów wyprawy:

Listy z podróży po Wietnamie – 1

Pierwsze na stół wjechały żaby. Na ostro. Chrupiące. Soczyste. Nóżki i fragmenty tułowia z silnie spieczoną skórką. Do tego kawałki jakieś ryby-nie-ryby, gumiastej, delikatnej, bez morskiego posmaku.

Potem talerz kaczych języków, znów przyrządzone na ostro. To raczej potrawa do posmakowania, a nie do zaspokajania głodu, gdyż kacze ozorki są niewielkie, na dodatek w środku mają chrząstkę twardą jak kostka. Ale przecież w języku nie ma kości, nawet kaczym, prawda? Kolejny półmisek-niespodzianka. Co to jest? Kawałek, który przypadł Jackowi rozwiał nasze wątpliwości. „Miałem tułów, z małą klatką piersiową i z łapkami, uciętymi na wysokości łokci”. Wszystko jasne. Mimo kłopotów z dogadaniem się z kelnerem udało się nam zamówić myszy. Pieczone. Na słodko. Ale nasze koty będą nam zazdrościć.

Tak wyglądała pierwsza kolacja Szakali na wietnamskiej ziemi. Żabami i myszkami powitało nas miasto Ho Chi Minh, największa metropolia na południu kraju trójkątnych kapeluszy. Następnego dnia zwiedzanie miasta. Jest ciepło, nawet zdecydowanie ciepło, ale to nic w porównaniu z tym, czego zaznaliśmy podczas szybkiego nocnego zwiedzania Dubaju w przerwie w podróży. To był żar w czystej postaci. A w Wietnamie tylko zwyczajny upał. Nasz spacer po mieście wiódł śladem świątyń. Zaczynamy od dwóch hinduistycznych, podziwiamy (jak można było się  spodziewać – tylko z zewnątrz) główny meczet, by dotrzeć do katolickiej katedry Notre Damme. Kościół jest oczywiście pozostałością po francuskich kolonizatorach, wzniesiono go jeszcze w XIX w. w stylu neoromańskim i nadal służy celom religijnym, gdyż część Wietnamczyków to katolicy. Katedrę też oglądamy tylko z zewnątrz, tym razem nie ze względu na nasz strój (jak w meczecie), ale z powodu remontu. Na końcu ekumenicznej wędrówki znalazły się świątynie buddyjskie, deser stanowiła Świątynia Jadeitowego Cesarza, z dziwnymi drewnianymi figurami wyłaniającymi się z półmroku i mgiełki kadzideł.

Oprócz świątyń byliśmy również w muzeum wojny, z bogatą kolekcją amerykańskiego sprzętu wojennego. Nie udało nam się ustalić, dlaczego nie jest eksponowane uzbrojenie, którym posługiwali się dzielni Wietnamczycy. Na ścianach wiele zdjęć dokumentujących amerykańskie zbrodnie wojenne, największe wrażenie robią te, które pokazują skutki użycia napalmu i innych broni chemiczno-biologicznych, w tym często stosowanego tzw. orange agent, który miał niszczyć roślinność, a wpływał również na deformacje przychodzących na świat dzieci.

Spacerując po Ho Chi Minh próbowaliśmy opanować sztukę przechodzenia przez jezdnię. Trzeba po prostu wskoczyć w rzekę motocykli i próbować nie dać się zabić. Najtrudniej jest na środku ulicy, gdy jednoślady mogą nas trafić z obu stron. Dziś nie trafiły, więc nocnym lotem ruszamy do Da Nang.

źródło: Szakale Bałut


Brązowa sztafeta 4x400 m: „Boże Iga, weź to ode mnie...”

$
0
0

Obiecały, że nie będą się oszczędzać, że w finale zostawią na bieżni serce i zdrowie, że dadzą z siebie wszystko. I tak zrobiły.

Żeńska sztafeta 4x400 m przechodzi do historii, zdobywając pierwszy medal dla Polski. Najpierw kwalifikacja po 10 latach do finału, a potem ósmy medal dla polskiej reprezentacji - to największy sukces sześciu biegaczek znad Wisły.

- Trzeba pamiętać, że to nie jest medal tylko naszej czwórki. To medal szóstki. Dziewczyny ciężko na niego zapracowały w eliminacjach - mówiła w mix zonie Stadionu Olimpijskiego Małgorzata Hołub. Przed biegiem, nie wierzyła, że medal jest możliwy.

-To trener kazał mi uwierzyć w ten medal. Starałam się trzymać za Brytyjką. Oddałam pałeczkę Idze, bez straty. Udało się mi dobrze pobiec i w eliminacjach i w finale. W tym ostatnim zostawiłam na bieżni serce. Zrobiłam wszystko, co mogłam. Biegłam i myślałam „Boże, Iga weź to ode mnie, bo ja już nie mam siły” - mówiła pani Małgorzata, która treningi łączy z pracą radnej.

Emocjami kipiała też Iga Baumgart. - Gdyby ktoś mi powiedział, że zdobędziemy medal, to bym nie uwierzyła. Uwierzyłam dopiero, gdy ruszyłam z pałeczką. Wiedziałam, że dziewczyny dadzą radę, że na ostatniej zmianie jest Justyna [Święty], że będzie dobrze. Bardzo się cieszymy - powiedziała nam Iga, która pałeczkę przekazała Aleksandrze Gaworskiej, debiutantce na mistrzostwach świata

- O tym, że startuję, dowiedziałam się rano. Trochę nie dowierzałam, że to się naprawdę zdarzy. To było dla mnie wyzwanie, ale i trener i dziewczyny wierzyli we mnie. Nie mogłam więc zawieść ich nadziei – mówiła nam Ola, która swoją karierę biegową widzi w biegach przez płotki.

Justyna Święty tuż po indywidualnym biegu, była przekonana, że to już koniec jej występu na mistrzostwach świata, zwłaszcza że startowała kontuzjowana. Po wypadku na schodach, miała problemy ze stawem skokowym.

- To były trudne miesiące, ale ten medal jest zwieńczeniem mojej ciężkiej pracy. Miałam wątpliwości, jak będzie z tą nogą, jednak wszystko jest już w porządku. O tym, że biegnę w sztafecie i jeszcze ją zamykam, dowiedziałam się w ostatniej chwili. Bałam się, czy podołam, ale dałam z siebie wszystko - powiedziała nam Justyna Święty, która obawiała się, że kontuzja popsuje jej nie tylko start, ale także ślub, który już za kilka tygodni. Pannie Młodej i całej naszej drużynie życzymy wszystkiego najlepszego na nowej drodze – prywatnej i zawodowej.

Z Londynu IB


Adam Kszczot w komisji zawodniczej IAAF!

$
0
0

Dwukrotny wicemistrz świata w biegu na 800 m Adam Kszczot został wybrany do Komisji Zawodniczej IAAF. Wyboru dokonali zawodnicy uczestniczący podczas 16 Mistrzostw Świata w Londynie.

Polak był w gronie 15 kandydatów ubiegających się o miejsce w komisji. Sześciu z nich znalazło największe uznanie w oczach swoich kolegów. Oprócz Adama Kszczota wśród wybranych sportowców znaleźli się doświadczony sprinter Kim Collins (Saint Kitts i Nevis), chodziarz Inaki Gomez (Kanada), oszczepnik Thomas Roehler (Niemcy), specjalistka od skoku w dal Ivana Spanović (Serbia) i maratonka Benita Willis (Australia). Na kolejną kadencję nie został wybrany dotychczasowy przewodniczący komisji Słoweniec Rozle Prezelj.

Komisja Zawodnicza składa się z 19 członków, z których 12 jest wybieranych przez innych sportowców, a pozostałych powołanych jest przez Radę IAAF. Rolą komisji jest pośredniczenie w kontaktach między władzami IAAF a lekkoatletami. Kadencja obecnej szóstki rozpocznie się 1 stycznia 2018 roku i trwać będzie przez cztery lata.

W przeszłości w Komisji Zawodniczej IAAF zasiadała już Monika Pyrek, która została wybrana po mistrzostwach świata w Deagu w 2011 roku. Zawodniczka dołączyła wtedy do Szymona Ziółkowskiego, który kadencję rozpoczął w Berlinie w 2009 roku.

RZ


 

 

Podejrzany biegacz - bandyta ma alibi

$
0
0

Dwa dni po ujawnieniu szokującego filmu z ataku biegacza na przechodzącą londyńskim mostem kobietę, zatrzymano pierwszego podejrzanego. Jak się jednak okazało, mężczyzna ma alibi. Poszukiwania wciąż trwają.

W ubiegłym tygodniu londyńska policja zatrzymała 41-letni mężczyznę. Do aresztowania doszło z zamożnej dzielnicy Chelsea. Okazuje się jednak, że w tym czasie podejrzany był w amerykańskim San Diego w sprawach zawodowych i jego prawnicy mają na to niezbite dowody. Mężczyzna z zawodu jest bankierem inwestycyjnym. To sprawia, że akcja poszukiwawcza trwa nadal, a sprawca zdarzenia chodzi i biega na wolności.

Przypomnijmy, że do napaści doszło 5 maja moście Putney Bridge w zachodnim Londynie. Na filmie widać, jak biegacz mija mężczyznę, po czym po kilku krokach odpycha z impetem idącą mostem 33-letnią kobietę. Tylko refleks kierowcy nadjeżdżającego autobusu ocalił jej życie.

Pojazd zatrzymał się, a pasażerowie udzielili pomocy poszkodowanej. Jak informuje Policja, już 15 minut po zajściu biegacz ponownie mijał most, biegnąc w innym kierunku. Ofiara próbowała porozmawiać z biegaczem, ale mężczyzna ją zignorował i kontynuował trening.

RZ


Nie mógł chodzić, wygrał... Self-Transcendence 3100 mile!

$
0
0

W ubiegłym tygodniu zakończył się Self-Transcendence 3100 mile - najdłuższy certyfikowany bieg na świecie. Śmiałkowie rywalizowali w Nowum Jorku, przez 52 długich dni i nocy. Do mety dotarło tylko 10 osób.

Self-Transcendence 3100 mile to doświadczenie, które pozwala poznać granice swoich możliwości. Impreza początkowo rozgrywana była na dystansie 2700 mil. Jednak po dwunastu latach, pomysłodawca wydarzenia Sri Chinmoy - nieżyjący już indyjski filozof, nauczyciel jogi i atleta, postanowił zwiększyć dystans do obecnych 3100 mil (prawie 5000 km). I tak od 1997 roku biegacze rywalizują w nowojorskiej dzielnicy Queens. Dziennie pokonują dwa maratony, jeden rano a drugi wieczorem.

Zmagania toczą się na niewielkiej pętli prowadzącej wokół parku i szkoły. Runda liczy zaledwie 833 metry. W sumie biegacze muszą pokonać aż 5649 okrążeń. W ubiegłym roku zmagania ukończyło 12 osób. W sumie w ciągu 20 lat na mecie stawiło się zaledwie 144 uczestników.

Zwycięzcą tegorocznej 21. edycji Self-Transcendence 3100 mile został 51-letni Rosjanin Vasu Duzhiy.

Pochodzący z Petersburga biegacz już po raz drugi w historii wygrał ten bieg (poprzednio w 2013 roku). Duzhiy tym razem uzyskał wynik 46 dni, 46 godzin 17 minut i 21 sekund. Według relacji, jeszcze kilka miesięcy temu Rosjanin miał poważny wypadek i nie mógł stanąć na nogach o własnych siłach, nie mówiąc o bieganiu.

Wśród pań najlepsza okazała się 47-letnia Słowaczka Kaneenika Janakova, która pobiła rekord trasy z wynikiem 48 dni 14 godzin 24 dni i 10 sekund. Zdaniem organizatorów, pochodząca z Bratysławy biegaczka jednocześnie ustanowiła nowy rekord świata na tym nietypowym dystansie. Poprzedni najlepszy rezultat został był gorszy o bagatela 17 godzin! Janakova przyznała, że najtrudniejszy był dla niej początek. Po dziesiątym dniu zyskiwała tylko siły.

Zmagania ukończyło 10 zawodników.

Wyniki:

Mężczyźni:
1. Vasu Duzhiy (RUS) - 46: 46:17.21
2. Nirbhasa Magee (IRL) – 48:16:47:01
3. Smarana Puntigam 50:03:48.16

Kobiety:
1. Kaneenika Janakova (SLO) - 48:14:24.10
2. Harita Davies (USA) - 51:12:48.14
3. Yolanda Holde (USA) - 51:17:00.13

RZ

fot. 3100.srichinmoyraces.org


MŚ: Łukasz Krawczuk poprzepychany „jak mała dziewczynka”

$
0
0

Drużyna 4x400 m w składzie Kajetan Duszyński, Rafał Omelko, Łukasz Krawczuk i Tymoteusz Zimny nie powtórzyła sukcesu koleżanek. Swój bieg zakończyli poza pierwszą piątką, na którą liczyli.

- Jestem piekielnie zmęczony. To był dla nas długi sezon. Wywalczyliśmy siódme miejsce i trzeba się z tego cieszyć. Stawka była mocna, było też ciaśniej i mocniej odczuwałem tę rywalizację - oceniał po biegu Kajetan Duszyński.

Łukasz Krawczuk nie do końca podzielał radość kolegi z drużyny.

- Dałem się poprzepychać jak mała dziewczynka. Wybiło mnie to z rytmu. Zastanawiam się, co mogłem zrobić inaczej, ale nie do końca wiem, co miałem zrobić, żeby tak się nie stało. Kiepsko się ułożyło. Jestem zły. Zły na ten mój początek. Źle to wyszło - mówił rozczarowany Krawczuk

- Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Wyszliśmy ze strefy komfortu. Wyszliśmy poza te zmiany, które znaliśmy. Chcieliśmy biec, jak najdłużej z przodu, zawalczyć. Trochę urwaliśmy w stosunku do wczorajszego biegu, ale do podium czy do pierwszej piątki trochę zabrakło - mówił Rafał Omelko, który pytany o przyszłość polskiej sztafety, jest dobrej myśli

- Mamy odmłodzony skład. Chłopaki zdobywają doświadczenie, biegają w finałach. Następnym razem, gdy wyjdziemy na bieżnię razem, będą już mocniejsi, pewniejsi siebie i będziemy walczyć - dodał Rafał

To doświadczenie i naukę cenił sobie Tymoteusz Zimny.

- Zamykanie sztafety, bieg na ostatniej zmianie, to było wielkie wyróżnienie. Na mistrzostwach świata czy Europy juniorów, zawsze biegałem ostatnią zmianę ale tutaj jest inaczej. Zawodnicy z czołówki biegają dużo szybciej niż ja. Dużym sukcesem było dla mnie to, że nie straciłem pozycji, chociaż powinienem był finiszować wcześniej - mówił zawodnik, który ma nadzieję, że zebrane doświadczenie przyniesie efekty i w kolejnych latach utrzyma się progres jego wyników.

Z Londynu IB


 

Adam Kszczot po MŚ: „Mam pomysł na siebie”

$
0
0

Z dwukrotnym wicemistrzem świata w biegu na 800 m i zawodnikiem grupy Orlen Team o 16. Mistrzostwa Świata w Londynie. Polscy bohaterowie imprezy wrócili już do domu i spotkali się z dziennikarzami.

Jak z perspektywy czasu wspomina pan finałowy bieg z Londynu?

To był trudny start. Początek rozgrywany był bardzo szybko. Wiedziałem, że rundy eliminacyjne kosztowały wiele sił moich przeciwników. Słuszne było więc rozpoczęcie biegu z tyłu. Pierwsze 200 metrów byłem sekundę za rywalami. Taka sekunda sprawia, że na końcu dystansu biegnie się co najmniej sekundę szybciej niż pozostali. I to jest piękne w biegu na 800 m. Na różne sposoby można dojść do fajnych wyników.

Zaskoczył Pana Francuz Pierre-Ambroise Bosse, zdobywca złotego medalu? To szybki zawodnik (rekord życiowy 1:42:53 - rekordem Francji), ale do tej pory nie miał szczęścia do dużych imprez.

To było zdecydowanie zaskoczenie. Zresztą on sam był zaskoczony (śmiech). To jest mój serdeczny kolega i dobrze, że to on zdobył to złoto. Jego ciężka praca się opłaciła. Oczywiście ja też chciałem mieć to złoto, ale zwycięzca mógł być jeden. Pierre bardzo zaryzykował w trakcie biegu. Przy dobrym tempie, na 500. metrze postanowił, że będzie się przesuwał. Takim ślamazarnym poprawianiem lokaty był niepozorny, ale rywale przeszacowali swoje siły i nie mogli włączyć się do walki o najwyższe miejsce.

Który finał był dla pana trudniejszy - w Pekinie czy Londynie?

Wydaje mi się, że ten rok był trudniejszy. Przyjechałem na imprezę z 22. wynikiem na światowych listach, a nie bodajże trzecim jak dwa lata temu. Przygotowania kompletnie się różniły. Dużo by o tym mówić, ale nie mam jeszcze gotowego podsumowania. Czekam jeszcze na dwa ostatnie starty w Diamentowej Lidze (Birmingham i Bruksela -red). Później wszystko ocenię, podsumuję z trenerem i podejmę jakieś decyzje. Na dziś mam pewne pomysły, ale może po głębszej analizie trzeba będzie to wszystko przemodelować. Dobrze jest, jak się ma pomysł na siebie. Ja go mam i chce go realizować. Ale czy będzie to ta ścieżka, tego nie wiem.

W tym roku wystartował pan na 1500m w Mistrzostwach Polski. Czy w przyszłym sezonie możliwe są jeszcze starty na tym dystansie?

Nie. To był start typowo szkoleniowy, z fajnym wynikiem 3:38.31. Chciałem pobiec ok. 3:36.00, ale trudno jest to zrobić w, można powiedzieć, debiucie. Sam bieg też był prowadzony do 1000. metra, a później trzeba było radzić sobie samemu.

Jak ocenia pan atmosferę londyńskich MŚ?

Uważam, że było genialnie. Wielka Brytania słynie z tego, że ma świetnych kibiców. Oni są wyedukowani. Przed mistrzostwami wyświetlano krótkie spoty o konkurencjach, ich trudnościach i o tym, jacy zawodnicy w nich startują. Dzięki temu ludzie żywiołowo reagowali. Dodatkowo wspierała nas wielka Polonia tam mieszkająca - dało się ich słyszeć. To niosło. Te flagi, głosy...

Czy osiem medali Polski można uznać za niespodziankę?

Absolutnie nie. Jeśli ktoś tak uważa, to znaczy, że obudził się z długiego snu (śmiech). Jeszcze kilka lat temu cieszylibyśmy się z 6-8 medali mistrzostw Europy. Teraz jest 8 medali mistrzostw świata i do tego wiele miejsc finałowych. Dobrze pokazali się nasi młodzi zawodnicy, którzy zdobyli cenne doświadczenie. To zaprocentuje w przyszłości.

Wysłuchał w Warszawie Robert Zakrzewski

fot. RZ / Getty Images dla IAAF



Mistrzowskie mistrzostwa. Imponująca statystyka!

$
0
0

To już koniec. Koniec mistrzostw, koniec kariery zawodniczej sportowców, którzy rozbudzali emocje kibiców i inspirowali młodych zawodników do własnych sukcesów sportowych. Niekoniecznie zeszli ze sceny tak, jak sobie tego życzyli, ale stało się. Mo Farah pobiegnie jeszcze w Diamentowej Lidze i rozpocznie karierę biegacza ulicznego, startując w maratonach komercyjnych.

Jego pożegnanie z Londynem, gdzie podczas olimpiady w 2012 zdobył dwa złote medale, nie obyło się bez zgrzytów. Swój bieg na 5000m zakończył srebrnym medalem, oddając palmę pierwszeństwa Etiopczykowi, który bez kompleksów ogłosił, że teraz to on jest zwycięzcą i mistrzem, a niczego bardziej nie pragnął niż zdobyć mistrzostwo, nie pozwalając na triumf Faraha.

Pożegnanie z dziennikarzami też nie było takie, jak Mo sobie wymarzył. Padły pytania o doping i obecne kontakty z Salazarem.

Pożegnanie Bolta również nie było idealne, chociaż mimo utraty pozycji niepokonanego i pechowej kontuzji, runda honorowa się odbyła, a kibice mieli okazję, by wyrazić swoje uwielbienie dla gwiazdy sprintu. Bolt nie zamierza kontynuować kariery biegacza w żaden sposób. Nie zobaczymy go na długim dystansie, ale na konferencji prasowej zapewnił, że znajdzie dla siebie zajęcie związane z lekkoatletyką, chociaż nie będzie to dziennikarstwo sportowe

- Nie mógłbym tak siedzieć i analizować. To nie dla mnie. Nie sprawiałoby mi to radości, ale za wasze opisanie mojej kariery, bardzo dziękuję - mówił Bolt, który opisując mistrzostwa, nazwał je nieprzewidywalnymi z kilkoma szokującymi momentami.

- Mistrzostwa okazały się wyjątkowo udane - uważa Sebastian Coe, który zwrócił uwagę na ogromne zainteresowanie wydarzeniami na stadionie. Liczba widzów praktycznie codziennie oscylowała wokół 50 tys. W efekcie padł oficjalny rekord Guinnessa - 705 000 widzów, a dokładniej liczba sprzedanych biletów, przy czym wzięto pod uwagę widzów z 10 dni. Rzeczywista liczba jest jeszcze wyższa.

Do Londynu przyjechało 2200 lekkoatletów z 203 krajów. Tę rekordową liczbę sportowców, a do tego dziennikarzy, widzów i całe zaplecze, obsługiwało 4500 wolontariuszy mówiących 65 językami.

Mistrzostwa były wyjątkowe także dla Polaków, którzy zakończyli zmagania 8 medalami. Zdobyli (a raczej zdobyły) brązowy medal w sztafetach.

Po raz drugi w historii mieliśmy Polkę w finale 800m. Po raz pierwszy w historii Polak pobiegł w finale 1500m i wreszcie do Polaka należy srebrny medal na 800m i to po raz drugi w karierze. Ambitna postawa młodych zawodników, którzy debiutowali na zawodach tej rangi, pozwala przypuszczać, że może jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa na bieżni.

Najważniejsze wyniki i relacje z londyńskich mistrzostw znajdziecie TUTAJ.

Z Londynu IB


"Ikar" - o dopingu w Rosji od kuchni. Musicie to zobaczyć

$
0
0

Gdy wiosną 2015 r. Amerykański reżyser i ambitny kolarz - amator Bryan Fogel rozpoczynał swój dopingowy eksperyment, w którym z pomocą specjalistów od... antydopingu chciał przechytrzyć system i udowodnić, że możliwe jest wspomaganie się bez konsekwencji, nie przypuszczał, że znajdzie się w samym centrum największego dopingowego skandalu w historii. I że przygotuje jeden z najważniejszych dokumentów w historii kinematografii. 

Fogel zaangażował do swojego projektu Grigorija Rodchenkowa - szefa moskiewskiego laboratorium WADA, człowieka, który o dopingu wie wszystko. Ten przez pół roku, przygotowując precyzyjną kurację testosteronem czy EPO, a nawet dostarczając odpowiednie preparaty, pomagał Fogelowi  podnosić możliwości organizmu, by mógł zrealizować marzenia o pierwszej dziesiątce najtrudniejszego wyścigu kolarskiego dla amatorów. Podążając drogą słynnego i niesławnego rodaka Lance'a Armstrongha, Fogel dokumentował wszystko - przyjmowanie zastrzyków, mrożenie próbek, mordercze treningi na rowerze, wreszcie sam start w Szwajcarii. 

W trakcie projektu ARD pokazała swój słynny już dokument o dopingu w rosyjskim sporcie. Jedną z najważniejszych postaci procederu był Grigorij Rodczenko. - Widziałeś film o mnie? - pyta Rosjanin w trakcie kolejnego wideo chatu ze swoim podopiecznym, stając się w jednej chwili pełnoprawnym bohaterem dokumentu Fogela. Eksperyment zostaje zawieszony, a sam reżyser dowiaduje się o roli swojego mentora Rodczenko w procederze i poznaje szczegółowo skalę działań podejmowanych przez Rosjan w realizacji chorej wizji podbicia sportowego świata.  

Więź przyjaźni, która w trakcie eksperymentu nawiązała się pomiędzy Fogelem a Rodczenkowem pozwala dokładnie opisać to, co od wielu wielu lat działo się za murami laboratorium WADA w Moskwie, podczas letnich Igrzysk w Londynie i zimowych w Soczi. Rodczenkow, objęty już w owym czasie nadzorem WADA, szeroko, precyzyjnie i chętnie wyjaśnia Fogelowi kto, jak i kiedy tuszował dopingowe wpadki rosyjskich sportowców, kto finansował te działania, kto podejmował kluczowe decyzje. Potwierdza, że o wszystkim wiedziano na Kremlu, a nawet, że właśnie stamtąd pociągano za dopingowe sznurki.    

Gdy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie przewodniczący Rady Wykonawczej Rosyjskiej Agencji Antydopingowej Wiaczesław Siniew, a "na zawał serca" umiera najbliższy współpracownik Rodczenkowa, dyrektor wykonawczy Nikita Kamajew, Fogel organizuje ucieczkę Rodczenkowa do USA. 

Do Stanów Rodczenkow zabiera dokumenty czy maile, które potwierdzają wszytko to, co powiedział już Fogelowi. I mówi dalej - o ściąganiu anabolików z Chin, o dopingowym obłędzie rosyjskiego sportu i szprycowaniu zawodników brudnymi preparatami, zaangażowaniu FSB w złamanie zabezpieczeń fiolek, do których kontrolerzy WADA zbierali próbki moczu sportowców. Wiedzą Rosjanin i sam reżyser dzielą się z WADA (dokument pokazuje kuluary śledztwa brytyjskiego prawnika Richarda McLarena), FBI (przedziwna gra na oskarżanie, a potem ochronę Rodczenkowa jako świadka koronnego), czy prasą (słynna publikacja New York Times z nazwiskami sportowców na dopingu).   

"Ikar" przekrojowo, a jednocześnie szczegółowo i przystępnie odsłania kulisy największego oszustwa w dziejach sportu i olimpizmu. Serwując niewyobrażalnie szeroką wiedzę o tym, co działo się w Rosji, obnaża hipokryzję władz tamtejszego sportu i samego Władymira Putina. Akcentuje niezrozumiałą bierność i niemoc władz Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, z prezydentem MKOL Thomasem Bachem na czele, ale też determinację i konsekwencję władz Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkiej Atletyki, również skażonej dopingiem, w rugowaniu oszustów z międzynarodowej rywalizacji. Podany w konwencji szpiegowskiej, z mistrzowskimi zdjęciami i montażem buduje napięcie i sprawia, że odruchowo coraz bardziej przybliżamy się do ekranu, by w punkcie kulminacyjnym zatopić się w nim... dokumentnie.

"Ikar" to dokument wybitny, jeden z najważniejszych w historii kinematografii. Nie pozbawiony wad, w tym także tych koncepcyjnych, bo trudno z pełną sympatią - co zdaje się sugerować reżyser - traktować człowieka, który przez dekady oszukiwał sportowy świat (prywatne problemy Rodczenkowa i pomoc rosyjskiego państwa w powrocie do żywych nie może wszystkiego tłumaczyć). Ale na pewno warty polecenia. Więcej - ten film po prostu trzeba zobaczyć, szczególnie jeśli pogubiliście się w dopingowych doniesieniach mediów, raportach i śledztwach, oświadczeniach i kontroświadczeniach.

"Ikar" dostępny jest w serwisie NETFLIX. 

GR  

Paul Chelimo dla FestiwalBiegow.pl: „Jestem przyszłością biegów długodystansowych”

$
0
0

Kibice na stadionie Olimpijskim w Londynie zwrócili na niego szczególną wagę uwagę, gdy przed startem finału na 5000m gestem naśladującym podrzynanie gardła jednoznacznie wyraził swoją chęć pokonania Mo Faraha w jego ostatnim biegu w karierze zawodniczej.

Farah rzeczywiście został pokonany, ale nie przez Chelimo, a przez etiopskiego biegacza Muktara Edrisa. Ten ostatni nie krył zresztą, że miał podobny cel co Chelimo - nie pozwolić Farahowi na chwałę, odejście w glorii niepokonanego.

Chelimo za swój gest został skrytykowany. Ale gdy już stanął na najniższym stopniu podium, powiedział, że to niefortunne zachowanie dotyczyło wyłącznie miejsca na podium i zwycięstwa, a nie samego Mo Faraha.

– Trudno wyrazić słowami, jak bardzo Farah mnie inspiruje i jaki jest dla mnie ważny. Codziennie dziękuję za to, że on istnieje i biega, bo dzięki niemu ja staję się lepszym biegaczem. Życzyłbym sobie, żeby on nie kończył jeszcze kariery – powiedział na konferencji prasowej po finale Paul Chelimo. Nieco więcej o sobie, o swojej drodze z Iten w Kenii do USA opowiedział nam w rozmowie face to face.

– Dorastałem w Kenii, tam zacząłem biegać i odnosić pierwsze sukcesy. Wyjechałem do USA, gdzie dostałem stypendium. Nigdy nie zapomniałem, że dzięki temu mogłem się rozwijać i uczyć. Chciałem się odwdzięczyć krajowi, który to dla mnie zrobił, dlatego wstąpiłem do armii i zacząłem startować w barwach USA – wyjaśnia Paul Chelimo.

Dzięki wojskowemu programowi dla sportowców, Chelimo zyskał nie tylko amerykańskie obywatelstwo, ale przede wszystkim mógł pod okiem trenera profesjonalnie przygotowywać się do Igrzysk w Rio.

Zanim stał się Amerykaninem i olimpijczykiem, sukcesy odnosił także jako... piłkarz w lokalnym klubie. Swoje zamiłowanie do futbolu łączył z biegami na 800, 1500 i 5000m. Dzisiaj jest brązowym medalistą mistrzostw świata na 5000m i wicemistrzem olimpijskim z Rio.

– Podoba mi się, że mogłem zdobyć te medale dla mojego nowego kraju, ale tak naprawdę ja dopiero zaczynam. Dopiero pokażę na co mnie stać. Nie chcę zabrzmieć, jakbym był zbyt pewny siebie, ale jestem przyszłością. Naprawdę w to wierzę, że jestem przyszłością biegów długodystansowych – powiedział nam Chelimo

– Po tym, co już zdobyłem czuję się pewniejszy. Mam więcej wiary w siebie. Pracuję nad sobą. Trenuję, by być lepszym biegaczem. W 2015 skupiłem się na szkoleniu wojskowym, ale teraz jestem gotowy, by iść na przód i zrobię to – zapewnił nasz rozmówca.

Rozmawiała w Londynie Ilona Berezowska


26. Półmaraton "Cud Nad Wisłą" 1920 r.: Rekord imprezy słynnego Alberta Kirui pobity! [ZDJĘCIA]

$
0
0

W Święto Wojska Polskiego, obchodzonego na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. z Bolszewikami, określanej jako "Cud nad Wisłą", rozegrano już po raz 26. bieg półmaratoński. Obchody wypadły okazale – padł nowy rekord trasy.

To nie była wymarzona pogoda dla biegaczy. Po chłodnym poranku, z każdą chwilą robiło się coraz cieplej. Niektórzy z rozrzewnieniem wspominali ubiegłoroczną, lekko deszczową edycję. Tym razem każda kropla wody była na wagę złota.

Jako pierwsi, już o godzinie 8:30, na trasę ruszyli biegacze z najsłabszymi rekordami życiowymi. Limit czasu wynosił 3 godziny. Pewne było jednak, że nie wszyscy zmieszczą się w tym wyniku. Prawie pół godziny później wystartowali wózkarze. Punktualnie o 9 wyruszyli uczestnicy półmaratonu.

Od samego początku imprezy spiker anonsował, że w tym roku może paść rekord trasy. Przypomnijmy, że najlepszy wynik należał do nie byle kogo, bo Kenijczyka Abela Kirui, który w 2006 roku wygrał z czasem 1:04:15. Trzy lata później w Berlinie zawodnik ten został mistrzem świata w maratonie. Sukces ten powtórzył w 2011 roku na MŚ w Deagu.

Na biegacza, który poprawiłby rezultat Kirui czekała premia w wysokości 1000 zł oraz nagroda główna. Dodajmy, że Albert Kirui pobiegł był wówczas na innej trasie, prowadzącej z Radzymina do Ossowa. Od kilku lat start i meta znajdują się w Radzyminie. Dalej trasa prowadzi przez miejscowości Czarne, Słoneczna czy też Stary Kraszew.

Zwycięzcą tegorocznego półmaratonu w Radzyminie został Kenijczyk Joel Maina Mwangi, który uzyskał czas 1:03:54. Drugi był jego rodak Wycliffe Kipkorir Biwot, który trasę pokonał w 1:07:24. Trzeci był Ukrainiec Oleksand Babaryka z rezultatem 1:08:15.

- Starałem się dać z siebie wszystko. Pogoda jednak dała się we znaki. Chciałem poprawić rekord trasy i mam nadzieję, że mi się udało. Tak? To bardzo się cieszę. To mój pierwszy start na tej trasie i uważam, że mógłbym pobiec tu jeszcze szybciej przy lepszych warunkach, bo trasa jest dobra - powiedział nam na mecie Joel Maina Mwangi.

Najlepszy z Polaków był pochodzący z Gniezna Patryk Łukaszewski, który zajął szóste miejsce z rezultatem 1:13:56 .

- Cieszę się z tego miejsca, bo warunki były ciężkie. Było strasznie ciepło. Teraz w Gnieźnie mieliśmy oberwania chmury i było dużo chłodniej. Tu przyjechałem i trafiłem na upał. Bieg układał się tak, że od 2 km biegłem sam. Zawodnicy z Kenii i Ukrainy uciekli, a ja chciałem utrzymać pozycje i znaleźć się w pierwszej dziesiątce. Udało się to z nawiązką – relacjonował Patryk Łukaszewski. – Przyjeżdżam tu już od trzech lat i uważam, że to jest fajna impreza. Można w sportowy sposób uczcić Polaków którzy walczyli – dodał.

Wśród pań wygrała Węgierka Zita Kacser z rezultatem 1:20:45. Podium uzupełniły Ukrainka Natalia Nagirniak z wynikiem 1:21:15. Trzecia była Mołdawianka Olesia Smowzenko z czasem 1:21:35.

Tuż za podium uplasowała się Izabela Parszczyńska, która trasę pokonała w 1:21:51.

– Od kilku lat obserwowałam ten bieg, ale moje plany układały się inaczej. Zawsze coś wypadało. Ten start potraktowałam treningowo, bo jestem w przygotowaniach do maratonu. Ostatnio biegałam „trzydziestkę” w rekordowym tempie i z rekordowym ostatnim kilometrem. W międzyczasie jeszcze było „tempo”, w niedziele 22 km i wczoraj siła biegowa. Nie odpuszczałam, bo chciałam się sprawdzić jeśli chodzi o trzymanie tempa – opisywała biegaczka z warszawskiej Białołęki. – Dziewczyny na początku nie chciały biec mocno. Zaczęły wolno. Pewnie startowały też w weekend. W ten sposób sama ciągnęłam bieg przez 15 km. Później chciałam trochę rozrzedzić naszą czteroosobową grupkę, ale złapała mnie kolka. Dziewczyny to zobaczyły a Węgierka ruszyła mocno – mówiła po biegu Izabela Parszczyńska. Zawodniczka wciąż rozważa, gdzie wystartuje jesienią w maratonie

Kolejną pozycję zajęła mistrzyni i rekordzistka świata w biegu 24-godzinnym Patrycja Bereznowska, pochodząca ze wspomnianego Ossowa. (1:28:09)

W klasyfikacji handbike wygrał Rafał Szumiec, który uzyskał czas 34:07. O błysk szprychy pokonał Piotra Małka. Najlepsza z pań Słowaczka Anna Oroszkowa zajęła wysokie piąte miejsce w klasyfikacji generalnej z wynikiem 39:04.

Na kibiców i uczestników czekało wiele atrakcji. Z okazji Święta Wojska Polskiego armia prezentowała swój sprzęt. Nie zabrakło maskotek żołnierza Polskiego i Bolszewickiego, które pozowały do zdjęć, zagrzewały biegaczy, a także wojowały. Za naszą skromną namową urządziły także mały sprinterski pojedynek.

Za rok postaramy się o rewanż, wszak maskotka mistrzostw świata w Londynie - Hero - wyznaczyła w tym względzie pewne trendy. Imprezę ukończyło 310 osób.

RZ


Rekordowy Bieg do Pani Fatimskiej w Oleśnicy [ZDJĘCIA]

$
0
0

Aż 443 osoby stanęły dziś na starcie Biegu do Pani Fatimskiej w Oleśnicy k.Wrocławia. Biegali, chodzili z kijami do nordic walking albo jeździli na rolkach. Wiek nie grał roli, bo każdy mógł tutaj znaleźć konkurencję dla siebie. Cel był jeden: zbiórka funduszy na budowę kościoła Matki Bożej Fatimskiej. Na ten cel przeznaczona została całość opłaty startowej. To także powód, dla którego impreza w ogóle powstała.

Zaczęło się od festynu parafialnego i kameralnego biegu. Z roku na rok impreza się rozrasta, przyciągając zawodników z coraz dalszych zakątków Polski. Poza biegiem głównym odbywają się tutaj biegi dla dzieci, marsz nordic walking oraz wyścig na rolkach. Zwłaszcza ten ostatni jest dla wielu osób interesujący: – Niewiele jest okazji, żeby się pościgać na rolkach, zwłaszcza w naszym rejonie – mówiła tum przed startem jedna z zawodniczek. – Dlatego przyjeżdżamy tutaj co roku, chociaż dystans krótki. Ale zabawa zawsze jest przednia.

Biegowi towarzyszy niezwykła atmosfera: obchody uroczystości zaczynają się od mszy, w południe rusza festyn parafialny a o 14:15 bieg. Są występy kabaretowe i muzyczne, duży wybór jedzenia, zabawy dla dzieci, loteria fantowa i wiele innych atrakcji. Cała ta otoczka przyciąga mnóstwo osób, które od razu włączają się w dopingowanie zawodników na trasie. A to jest bardzo potrzebne, bo trasa, choć krótka, nie należy do najłatwiejszych. Jest asfaltowa i całkowicie odsłonięta.

– Było bardzo, bardzo gorąco. Trasa ciężka. W stronę Bystrego jeszcze OK, ale z powrotem pod górę koszmar. Ratowały nas tylko kurtyny wodne. Planowałem lepszy czas, ale się nie udało, za trudna trasa i jeszcze ta pogoda – oceniał Marcin Rzepka, który w Oleśnicy wystartował pierwszy raz. – Sama impreza bardzo sympatyczna. Wszystko jest dobrze przygotowane, dograne.

Za tutejszą trasą nie przepada też Teresa Partyka, trzykrotna zwyciężczyni kategorii nordic walking: – Trasa nie jest najlepsza do chodzenia z kijami, bo nie lubię asfaltu. Ale trzeba iść, skoro jest. Zawsze jest też gorąco, za gorąco. Tym razem było wyjątkowo dużo wody na trasie, można było się napić, polać… – zauważa zawodniczka. Zapytana o to, czy dzisiaj było trudniej wygrać, odpowiada: - Zawsze trzeba walczyć, kiedy jest taka temperatura. Wiadomo jak na to reaguje organizm. A jak się wygrywa? No idzie się, jak najszybciej się da, cały czas do przodu… – dodaje ze śmiechem.

Impreza ma coraz więcej stałych bywalców, którzy przyjeżdżają co roku. Mówią, że widać zmiany: jest coraz więcej osób, coraz więcej atrakcji a kościół, na budowę którego zbierane są opłaty startowe wygląda coraz lepiej. – Dobrze mieć swój wkład w coś dobrego, nawet taki niewielki. Co roku mogę przyjechać i zobaczyć, co się zmieniło. Kibicuję tej budowie – mówi jeden z biegaczy.

Bieg i festyn w Oleśnicy to także doskonała okazja do rodzinnego świętowania. Anna Winiarska z Namysłowa przyjechała na Bieg do Pani Fatimskiej z całą rodziną: - Jest super. Organizacja bardzo dobra, trasa nawet fajna, chociaż gorąco. Córka biegła w Biegu Młodych Asów i bardzo się jej podobało. To super sprawa, że można razem aktywnie spędzić czas, całą rodziną. Jest festyn, rodzinna atmosfera. Z pewnością przyjedziemy tutaj też za rok.

KM 


Memoriał Kamili Skolimowskiej: Baumgart, Hołub i Ennaoui na... 100m!

$
0
0

Aż 35 tys. widzów obserwowało z trybun PGE Narodowego wielkie lekkoatletyczne show, którego głównymi bohaterami byli mistrzowie rzutu młotem – Anita Włodarczyk oraz Paweł Fajdek. Otwarcie mityngu w dniu święta Wojska Polskiego uświetniła orkiestra wojskowa z Dęblina, która odegrała Mazurka Dąbrowskiego.

Walcząca z kontuzją Anita Włodarczyk przyznała przed zawodami na PGE Narodowym, że gdyby nie memoriał poświęcony pamięci jej przyjaciółki, to po londyńskich mistrzostwach zakończyłaby sezon. Polska czempionka nie mogła jednak zawieść kibiców i startując na środkach znieczulających uzyskała przed wspaniale dopingującą publicznością odległość 79.80.

Równie udanie zaprezentowała się w Warszawie Malwina Kopron– brązowa medalistka mistrzostw globu z Londynu wynikiem 75.40 poprawiła rekord życiowy i przesunęła się na czwarte miejsce w światowych tabelach.

Podobnie jak gronie kobiet Włodarczyk, która wygrała 42. konkurs z rzędu, w rzucie młotem panów dominował Paweł Fajdek. Chociaż nasz mistrz świata tylko w jednej próbie uzyskał aż 81.50, to nie spełnił swojego marzenia dotyczące memoriału – rekordzista kraju miał bowiem chrapkę na poprawę na PGE Narodowym własnego rekordu Polski.

Piotr Małachowski w pierwszej kolejce objął prowadzenie rzucając 64.89. Niestety po chwili liderem został odwieczny rywal naszego czempiona Robert Harting– Niemiec uzyskał 65.31. Na ten rzut Polak odpowiedział próbą na 65.48 i spokojnie prowadził do ostatniej serii. Później powtórzyła się historia z pamiętnego konkursu na mistrzostwach świata w Berlinie… Harting rzucał przed Polakiem i posłał dysk na 66.05, odbierając naszemu dwukrotnemu wicemistrzowi olimpijskiemu prowadzenie oraz zwycięstwo w ósmej edycji LOTTO Warszawskiego Memoriału Kamili Skolimowskiej.

Świetne wyniki padły w konkursie pchnięcia kulą mężczyzn. Długo prowadził mistrz olimpijski Ryan Crouser, który legitymował się wynikiem 21.28. W piątych kolejkach bardzo daleko pchnął Crouser (21.68), ale liderem został wtedy, czwarty w Londynie, Tomáš Staněk. Czech popisał się genialnym pchnięciem na 22.01 i poprawiając rekord mityngu zapewnił sobie wygraną w LOTTO Warszawskim Memoriale Kamili Skolimowskiej.

Wysokie loty na PGE Narodowym były dziełem francuskiego tyczkarza Renaud Lavillenie. Chociaż mistrz olimpijski z 2012 roku miał problemy na pierwszej wysokości 5.61, to później pokonał w Warszawie w drugim skoku 5.71, w pierwszym 5.81 oraz w drugim 5.91. Francuz trzykrotnie poprawiał rekord mityngu, a na koniec atakował nawet poprzeczkę zawieszoną na wysokości 6.01. Piotr Liseki Paweł Wojciechowski zaliczyli odpowiednio 5,41m i 5,51 m i zajęli czwarte i trzecie miejsce. 

Maria Lasitskene, mistrzyni świata w skoku wzwyż, ponownie pokonała w tym sezonie Kamilę Lićwinko. Startująca pod neutralną flagą zawodniczka skoczyła na PGE Narodowym 1.95, o trzy centymetry wyżej niż polska brązowa medalistka z Londynu. W rywalizacji mężczyzn najlepszy był halowy mistrz Europy Sylwester Bednarek, który zaliczył 2.24.

W biegach płotkarskich triumfowali Amerykanie – Sherika Nevis (12.65) oraz Devon Allen (13.20). W dodatkowym biegu na tym dystansie triumfowała Kamila Ciba (11.87). Ósme miejsce w dodatkowej serii, w której wystartowały również cztery medalistki mistrzostw świata w biegu 4x400 metrów, zajęła debiutująca w sprincie…. Sofia Ennaoui. Wicemistrzyni Europy do lat 23 w biegu na 1500 metrów uzyskała na setkę 13.85.

Na 100m pobiegły też brązowe "czterystumetrówki" - Iga Baumgart, Małgorzata Hołub, Patrycja Wyciszkiewicz Martyna Dąbrowska, uzyskując wyniki odpowiednio 12.31 s., 12.24 s. i 12.00 s. 11.94 s.

W głównej serii triumfowała Rosangela Santos– 11.22.

W słabszej z serii biegu na 100m świetni spisał się Łukasz Krawczuk ze sztafety 4x400m - był trzeci ze znakomitym wynikiem 10.76 s. Swój beig mieli także medaliści MP Weteranów - najszybszym był ten najmłodszy - Krzysztof Guzowski - 11.98.

LOTTO Warszawski Memoriał Kamili Skolimowskiej to impreza integracyjna, w której udział biorą także sportowcy niepełnosprawni.W tym roku nie zabrakło medalistów MŚ IPC z Londynu. Michał Derus, wicemistrz paraolimpijski, przebiegł 100 metrów w 10.96 s.. Pobiegli też Mateusz Michalski, Joanna Mazurz przewodnikiem czy Krzysztof Ciuksza, a na skoczni szalał Michał Lepiato.

Pełne wyniki - TUTAJ

Niebawem więcej.

red / mat. pras.

fot. IB / TVP Sport


Runmageddon Gdańsk ana PGE Stadionie Letnim

$
0
0

Już 19 i 20 sierpnia na PGE Stadionie Letnim w Gdańsku Brzeźnie czeka nas wydarzenie, jakiego jeszcze w Polsce nie było. Odbędą się tam ekstremalne zawody pod marką Runmageddon, z pulą nagród 20 000 zł. Mogą wziąć w nich udział wszyscy chętni. Zawody są kolejną aktywnością w ramach promocji wrześniowej edycji Runmageddonu w Trójmieście.

Od 15 lipca na PGE Stadionie Letnim funkcjonuje Letnia Strefa Runmageddon, w ramach której można bezpłatnie poćwiczyć pokonywanie przeszkód, spróbować swoich pierwszych sił z Runmageddonem oraz wziąć udział w weekendowych treningach otwartych. W dniach 19-20 sierpnia czeka nas kolejne, niezwykle interesujące wydarzenie. Wybrane przeszkody zostaną przeniesione wewnątrz stadionu w Brzeźnie, gdzie zostaną ustawione trzy równoległe tory. Na nich stoczy się rywalizacja w ramach zawodów PGE Summer Cross Games by Runmageddon.

Startujący w rywalizacji zmierzą się z ponad 2 metrowymi ścianami, siatkami, linami zawieszonymi na wysokości 4 metrów czy 10 metrowym Rigiem. Zawody będą składały się z dwóch etapów – sobotnich eliminacji – w których wystartować może 100 zawodników - oraz finałów, w których zobaczymy 21 mężczyzn i 9 kobiet. O zwycięstwie zdecyduje najlepszy czas. Zawody są przeznaczone dla każdego amatora Crossfitu, biegania i innych sportów sprawnościowych. Zapisy prowadzone są poprzez stronę www.runmageddon.pl. Wejście na żywo z rywalizacji będzie można zobaczyć m.in. w programie Pytanie na Śniadanie w TVP1. Wstęp na trybuny stadionu jest bezpłatny.

- Runmageddon to ogromna liczba imprez z tysiącami uczestników. Realizujemy wydarzenia w całej Polsce, często w różnych niekonwencjonalnych lokalizacjach. Kolejnym takim miejscem jest stadion na plaży w Gdańsku Brzeźnie. Postanowiliśmy zorganizować tu ekstremalne zawody, które będą nie lada gratką dla zawodników i kibiców. Takiego wydarzeniu w tak pięknej scenerii jeszcze w Polsce nie było! Jestem pewien, że będzie to niezapomniane widowisko dla zawodników, kibiców i plażowiczów oraz świetny przedsmak wrześniowego Runmageddonu w Trójmieście.- mówi Jaro Bieniecki, prezes Runmageddonu.

Letnia Strefa Runmageddon przy PGE Stadionie Letnim będzie otwarta do 27 sierpnia. A już niespełna dwa tygodnie później do Trójmiasta zawita kolejna edycja Runmageddonu. W dniach 9 i 10 września uczestnicy będą mogli wystartować w formułach Intro (3 km i 15+ przeszkód), Rekrut Dzienny i Nocny (6 kilometrów i 30+ przeszkód), Classic (12 kilometrów i 50+ przeszkód) oraz specjalnej wersji dziecięcej Runmageddon Kids.

Przydatne informacje:

Zapisy internetowe (TUTAJ)  trwają do 18 sierpnia do godz. 16.00.

Rejestracja zawodników dnia 19 sierpnia w godzinach 7:00 do 8:45 w Biurze Zawodów, znajdującym się na terenie PGE Stadionu Letniego.

Rejestracja zawodników biorących udział w finale rozpocznie się w niedzielę 20 sierpnia o godzinach 11:30-12:30.

Starty:

Sobota 20.08.2017

  • Eliminacje: Start godzina 9:00, kolejne serie startują co 10 minut
  • Drugi Etap Eliminacji: Start godzina 12:30
  • Trzeci Etap Eliminacji: Start godzina 14:30
  • Zakończenie eliminacji: 16:00

Niedziela 19.08.2017

  • Półfinał: Start o godzinie 13:00, kolejne serie startują co 10 minut
  • Finał: Start 14:30, kolejne co 10 minut
  • Zakończenie i dekoracja: 16:00

Więcej informacji na fanpage wydarzenia: TUTAJ

Wszystkie informacje dostępne na stronie internetowej cyklu: TUTAJ 

mat. pras.



Tomek Waszkiewicz o ultrabieganiu: „W walce z demonami pomagają mi Duchy”

$
0
0

Tomasz Waszkiewicz zaskoczył wszystkich zwycięstwem w biegu 48-godzinnym w czeskim Kladnie. Nabiegał 331,575 km choć był to właściwie jego debiut w imprezie tego typu. Dotąd startował w ulicznych maratonach i górskich ultra a przygodę z bieganiem zaczynał od… biegania ze swoimi psami.

Na co dzień napędzają go ludzie, głównie grupa „W Pogoni za Duchem”, którą sam założył. Przyznaje, że w Kladnie to właśnie Duchy pomogły mu zwalczyć demony i wygrać. Dzisiaj opowiedział nam o swojej trwającej dwie doby walce i przygodzie z bieganiem.

Jak to się stało, że wystartowałeś w Czechach?

Tomasz Waszkiewicz: Mój przyjaciel Robert z Night Runners Gliwice zapytał kiedyś na forum co ma wybrać: czy 240 km w Lądku czy właśnie Mistrzostwa Czech w biegu 48-godzinny. Ponieważ już ukończyłem Bieg Siedmiu Szczytów, postanowiłem spróbować czegoś innego i podjąć nowe wyzwanie. Właściwie to był debiut, bo raz startowałem dotąd w biegu 12-godzinnym w Rudzie Śląskiej. Nie wiedziałem, jak zareaguje mój organizm i jak się będę czuł. Okazało się, że moje wytrzymałość z gór pozwoliła mi ukończyć te zawody. Wytrzymałość i niezwykły support.

Jak wyglądały przygotowania do tego startu? Miałeś jakąś strategię na bieg?

Miałem krótkie doświadczenie z biegu 12 h, gdzie okazało się, że organizm dobrze reaguje na takie kręcenie się w kółko. Wiedziałem już, że powinienem zacząć trochę wolniej niż wtedy i zmienić strategię związaną z jedzeniem i piciem. Podstawą treningu były wybiegania i kontakt z Augustem Jakubikiem, który radził co robić, żeby to bieganie przed dwie doby miało jakiś sens. Trafił w dziesiątkę, doradzając dłuższe wybiegania. Poza tym robiłem typowy trening maratoński. Prowadzę też grupę W pogoni za Duchem i dzięki temu moje treningi są urozmaicone, bo biegam tam i z szybkimi, i z wolnymi ludźmi.

Plany na bieg były trzy: plan minimum to było 300 km, drugi to walka o jak najlepsze miejsce a trzeci próba pokonania rekordu trasy. Kiedy zrobiłem 300 km, pozostała walka o zwycięstwo. Było z kim walczyć, bo poziom był dość wysoki. Przyjechało sporo Polaków i właściwie ścigaliśmy się we własnym sosie.

Jakie masz doświadczenie w biegach ultra?

Trochę ich ukończyłem. Wspomniane 240 km w Lądku, w ubiegłym roku Iron Run w Krynicy, Kaliska Setka, gdzie robiłem minimum kwalifikacyjne na Spartathlon, ultra na Maderze, ale to już bardziej towarzysko. Zawsze atmosfera biegu była dla mnie ważna. Ale dopiero atmosfera podczas biegu w Rudzie Śląskiej sprawiła, że otworzyło mi się serce do takiego biegania. Na chwilę obecną nie widzę swojej przyszłości w górach czy na biegach maratońskich, ale raczej w takiej zabawie w kotka i myszkę i ściganie się na krótkiej pętli.

No właśnie, dla większości ludzi pomysł, że można biegać po kilometrowej pętli przez kilkanaście albo kilkadziesiąt godzin jest szalony. Co się robi w trakcie takiego biegu, żeby nie zwariować?

Przyznam, że też się tego obawiałem. Nie wiedziałem, co będzie mi podpowiadała głowa, o czym będę myślał, czy nie będę chciał zejść. Głowa jest podstawą w takim bieganiu. Ja sobie rozłożyłem wszystko na godziny. Nie myślałem o niczym więcej, tylko o najbliższej godzinie, o tym za ile będę musiał wypić i coś zjeść. Okazało się, że 6 godzin, 12 czy nawet 24 upłynęły w ten sposób bez problemu. Później do głosu dochodziły wszystkie demony typu „odpuść”, „po co ci to?”, „po co jeszcze jedno kółko, skoro masz przewagę i możesz odpocząć?”. W walce z demonami z pomocą przyszły mi Duchy. Moje Duchy, czyli drużyna, która mnie wspierała. Wiedziałem o czym rozmawiają, co do mnie piszą, jak mnie wspierają. Support wszystko mi przekazywał. W drugiej dobie myślałem już tylko o kolejnym kółku, nie sięgałem myślami dalej.

Co jest takiego wspaniałego w tego typu biegach?

Ludzie. I nie mówię tutaj tylko o zawodnikach, którzy mają do siebie wielki szacunek. Nie ma tutaj podziału na lepszych i gorszych. Tutaj się sobie pomaga, ustępuje drogi szybszym, wspiera. Ale myślę też o organizatorach takich biegów. W Kladnie sprawili oni, że całe nasze kółko było usłane cytatami w języku czeskim i angielskim. Człowiek zaczynał się zastanawiać nad przeczytanymi słowami. Była też taka grupa ludzi w strefie mety, która po każdym kilometrowym kółku witała zawodnika jak zwycięzcę. Nieważne, czy był ostatni czy pierwszy. To sprawiało, że chciałeś ten kolejny kilometr pokonać i przeżyć to jeszcze raz. Niesamowite. Cokolwiek by się stało, wiem, że za rok będę się starał znowu pojechać na te zawody, bo ludzie, których tam spotkałem, chociaż nie znam ich z imion, stali mi się bliscy. Dopingowali mnie przez 48 godzin.

Jak zaczynałeś?

W 2009 roku podczas jednej z wystaw psów rasowych (hodowałem owczarki francuskie) zobaczyłem plakat imprezy dog trekkingowej. Wtedy doszedłem do wniosku, że te wystawy to moja zabawa i moja przyjemność a nie psów. Zapisałem się i pomyślałem, że zrobię sobie spacer z psami. Wybrałem dystans 50 km. Całe życie byłem aktywny sportowo, więc nie bałem się czy dam radę. Na starcie przecierałem oczy ze zdumienia, bo obok mnie byli biegacze a ja stałem w normalnych spodniach i butach, z plecakiem wypchanym mnóstwem niepotrzebnych rzeczy. Pokonałem trasę, chociaż potem nie mogłem się ruszać przez tydzień. Ale moje psy były przeszczęśliwe, więc postanowiłem, że będę się w to bawił. Jeden sezon, drugi, trzeci… Apetyt rósł w miarę jedzenia, po pewnym czasie walczyłem o czołowe miejsca. Zdobyłem wicemistrzostwo Polski w parach, byłem też solo czwarty w Pucharze Polski. Od tego zaczęło się moje bieganie na ulicy. Pierwszy półmaraton, maraton… Może czasy nie były rewelacyjne, ale biegałem. Teraz też nie startuję dużo, ale wybieram sobie różne dziwne rzeczy, żeby jeszcze siebie samego zaskoczyć.

I co wybrałeś na najbliższy czas?

Nie ukrywam, że biegi 24 i 48 h to mój główny cel. Nie zostałem niestety wylosowany na Spartathlon, więc muszę zrobić jeszcze jedną kwalifikację, pewnie będzie to Kaliska Setka albo jakiś bieg zagraniczny 12 albo 24 h. Pobiegnę też Silesia Marathon jako zając na 3:40. I jeden z najważniejszych: Szlakiem Orlich Gniazd, z Krakowa do Częstochowy, 161 km.

Wybierasz się do Krynicy na Festiwal Biegowy?

Wybieram się na pewno, bo jedzie duża część naszej grupy. To, czy wystartuję, zależy od stanu zdrowia po wcześniejszych startach. W związku z tym, że chwilowo wyleczyłem się z biegania po górach, bo zdrowie nie pozwala mi tam biegać szybko, nie pobiegnę setki. Ale bardzo chciałbym ponownie wziąć w Iron Runie, bo tego typu zabawa jest dla mnie stworzona. Umiem się szybko regenerować i odnaleźć się w takiej formie. Jest fantastyczna! Cały czas przebywasz z tymi samymi zawodnikami, widzisz ich dramaty i wzloty, możesz brać z kogoś przykład. Na trasie nagle się okazuje, że masz o czym z kimś porozmawiać, poznajesz ludzi. Może nie podczas krótkich tras, ale już na dłuższych… Nagle okazuje się, że startowałeś z kimś w tych samych zawodach. Widzisz, kto jest mocny na krótkich, kto na dłuższych dystansach. Obierasz sobie taktykę, żeby przeżyć następny bieg. Tam dostajesz skrzydeł, bo ludzie podziwiają twój czerwony numer. Przybiegasz, masz chwilę dla siebie… i zabawa zaczyna się od nowa. Napędzają cię ludzie i nagle okazuje się, że zaczynasz się dobrze bawić na maratonie. Wpadasz kolejny raz na tę samą metę w Krynicy, widzisz te uśmiechnięte twarze i to robi wrażenie. Lubię wczuć się w klimat imprezy a w Krynicy jest on naprawdę wyjątkowy.

Trzymamy zatem kciuki za kolejne starty i mam nadzieję, że spotkamy się w Krynicy. Dzięki za rozmowę!

Rozmawiała Katarzyna Marondel


W niedzielę Bieg Wilanowa. Zmieni klasyfikację Pucharu Króla?

$
0
0

Warszawa: Przed nami czwarty bieg w ramach Pucharu Króla Jana III Sobieskiego. Na malowniczej 5-kilometrowej trasie na Polach Wilanowskich zmierzą się biegacze i miłośnicy nordic walking. Emocji z pewnością nie zabraknie. 

Zawody rozpoczną się o godzinie 10:00. Biuro i zaplecze wydarzenia zlokalizowane będzie w Lake Park Wilanów. Pakiety startowe odebrać będzie można od godziny 8.00.

– Na uczestników czekać będą specjalne odlewane medale. Dzięki naszemu sponsorowi, firmie Cisowianka, zadbamy też o odpowiednie nawodnienie biegaczy. Nie zapomnimy też o najmłodszych, dla których przewidziano biegi na dystansach od 200 m do 1000 m – wyjasniają orgnaizatorzy w komunikacie prasowym. 

Aby ukończyć Puchar Króla Jana III Sobieskiego należy ukończyć minimum 3 z biegów. Klasyfikacja utworzona jest na podstawie zdobytych punktów w systemie 1. miejsce - 1 punkt, a 100. miejsce to 100 punktów. Na najlepszych czekają atrakcyjne nagrody przygotowane przez sponsorów i partnerów m.in. firmę MANTA - elektronika.

Impreza odbędzie się zostanie 20 sierpnia. Zapisy drogą elektroniczną trwają do dziś (tj. środy) do godziny 23:59. Można też rejestrować się w biurze zawodów. Opłata startowa wynosi 30 zł oraz 40 zł w dniu imprezy. 

Klasyfikacja generalna Pucharu Króla Jana III Sobieskiego po trzech biegach wygląda następująco:  

Kobiety:

1. Ilona Brusiło, Mamy ruszamy  - 99pkt 
2. Jolanta Cymborska, NIKE+ RUN CLUB – 148 pkt 
3. Justyna Skubisz-Dąbrowska - 157 pkt 
4. Agata Bruzi - 161 pkt 
5. Justyna Pasieczyńska - 193 pkt
6. Małgorzata Niedziółka, Truck Schow Team - 196 pkt

Mężczyźni: 

1. Grzegorz Barański,  Raiffeisen Polbank - 17 pkt
2. Zbigniew Marzec, DREAM RUN – 24 pkt 
3. Bartosz Brusiło, Mamy ruszamy – 30 pkt 
4. Bartosz Widzyński, Parkrun Ursynów – 39 pkt 
5. Tomasz Przybysz – 42 pkt 
6. Paweł Kamiński – 45 pkt 

Grand Prix Warszawy w Nordic Walking

Kobiety: 

1. Beata Kołodziejczak, Człapaki – 20 pkt 
2. Sylwia Rejmentowska, Człapacze – 22 pkt 
3. Krystyna Paszek, Rysie Razem – 53 pkt
4. Zofia Kaniecka, NW Czlapski Ciechanów – 66 pkt
5. Aleksandra Nietrzebka, Grupa NW Człapski Warszawa – 80 pkt  
6. Aleksandra Sulej-Dąbrowska, Mamy ruszamy – 90 pkt 

Mężczyźni: 

1. Marcin Radomski, Dynamic – 6 pkt 
2. Romuald Baranowski, Dynamic – 7 pkt 
3. Tomasz Kościelny – 14 pkt 
4. Jan Kocimski, KM AKTYWNI Sochaczew – 26 pkt 
5. Andrzej Waloryszak, Człapaki – 29 pkt 
6. Paweł Krupa, Dynamic – 33 pkt 

RZ / mat. pras.


„Większość nie lubi upału” – 5. Bieg Aleksandrowski [DUŻO ZDJĘĆ]

$
0
0

Piąta edycja Biegu Aleksandrowskiego z okazji Święta Wojska Polskiego upłynęła pod znakiem gorącej i słonecznej pogody, choć nie było takiego upału, jak przed dwoma laty. Z drugiej strony o przyjemnym chłodku z ubiegłego roku można było zapomnieć. We wtorek 15 sierpnia zawody te rozegrano po raz trzeci w obecnej postaci: biegu na 5 km oraz półmaratonu.

Trasa połówki prowadzi dwiema pętlami przez ulice Aleksandrowa Łódzkiego i okoliczne wsie i posiada atest PZLA. Piątka również, jak twierdzą biegacze, jest „dobrze zmierzona” i dość płaska, więc nadaje się do bicia rekordów życiowych. Rekord frekwencji również został wczoraj poprawiony – w półmaratonie wystartowało 240 osób, a 358 na krótszym dystansie.

Tych ostatnich mogło być jeszcze więcej, lecz organizatorzy nie zgodzili się na wydanie chętnym pakietów w biurze zawodów tuż przed startem, ściśle trzymając się regulaminu (limit zapisów na 400 osób wypełnił się on-line, lecz pozostało kilkadziesiąt nieodebranych pakietów). Nawet kiedy ktoś osobiście oświadczył, że rezygnuje z powodu kontuzji, nie otrzymał zgody na przepisanie numeru na kogoś innego.

Bieg na 5 km wystartował spod miejskiego stadionu o 13:30. Od początku utworzyła się czołówka, która podzieliła się na dwie czteroosobowe grupki. W pierwszej z nich prowadzili dwaj najszybsi tutaj przed rokiem zawodnicy LKS Koluszki – Krzysztof Pietrzyk i Błażej Skowroński – na zmianę Jarosławem Omąkowskim z Łodzi. Trzymał się z nimi jeszcze jeden łodzianin Maciej Jagusiak.

Ostatecznie na finiszu Jarek (16:12) uciekł rywalom – wszystkim oprócz Maćka, który do końca próbował go gonić (16:14). Błażej i Krzysztof nie obronili miejsc z poprzedniej edycji i zajęli kolejne pozycje (odpowiednio 16:18 i 16:24). Kolejna grupka, w międzyczasie nieco powiększona, prawie dogoniła tego ostatniego.

– Wyszedłem na prowadzenie od początku, nie oglądałem się za siebie – przyznał zwycięzca – po 2 km zawodnicy z Koluszek mnie zmienili, ale na ostatnim mi się udało im uciec. – Otwarcie było bardzo szybkie i od początku było gorąco – dodał drugi na mecie „Jagoda” – ale trzymałem się cały czas z nimi, na ostatnich kilkuset metrach wyprzedziłem jeszcze dwóch rywali i mam życiówkę! – cieszył się reprezentant Łódź Running Teamu.

Zdecydowane zwycięstwo wśród pań odniosła Małgorzata Dziakońska z łódzkiego Rysioteamu (20:39). Podium uzupełniły Izabela Wróblewska z Sań (21:55) i Magdalena Pola, reprezentująca drużynę Łódź Kocha Sport (22:05). Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

O 15:00 na trasę wyruszył półmaraton. Na prowadzenie wyskoczył miejscowy zawodnik Daniel Romanowicz, który jeszcze do połowy drugiego okrążenia utrzymywał ponad półminutową przewagę nad Piotrem Wolnym z Bydgoszczy. Ten ostatni jednak w grzejącym wciąż słońcu zachował dużo więcej sił i zdecydowanie wyprzedził rywala na mecie, z wynikami odpowiednio 1:22:04 i 1:22:51. Podium dopełnił łodzianin Maciej Frankowski (1:25:02). Czasy najszybszych były około trzy minuty gorsze od ubiegłorocznych – pogoda zrobiła swoje.

Najszybszą z kobiet została łodzianka Dorota Zatke z Łodzi (1:38:06), z kilkuminutową przewagą nad innymi łodziankami Eweliną Trawczyńską (1:45:30) i Justyną Pastwińską (1:46:31). Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

– Dwa lata temu byłam tu druga, ostatnio trzecia, a teraz wreszcie udało się wygrać – opowiadała nam Dorota, reprezentująca Sklep Biegacza Running Team – był przeciwny wiatr, upał i wredne podbiegi, życiówki nie ma, ale i tak jestem bardzo zadowolona!

– Na mecie zawsze padam, bo daję z siebie wszystko! – stwierdziła druga na kresce Ewelina po wstaniu z ziemi. – Do życiówki brakło jednak bardzo dużo, bo tym razem było wyjątkowo ciężko. Najbardziej dała mi się we znaki pofałdowana trasa, no i to dzisiejsze słońce – opowiadała „Trawka”.

Po dekoracji porozmawialiśmy również z dwoma najszybszymi panami. – Chociaż tu mieszkam, to wcześniej w tym biegu nie startowałem – przyznał Daniel Romanowicz. – Wyszedłem na prowadzenie od początku, ale w tym upale się bardzo odwadniałem i coraz ciężej mi się biegło. Piotr to zauważył, bardzo dobrze taktycznie pobiegł, widziałem jak się zbliżał. Na 18 kilometrze mnie wyprzedził. Wielkie gratulacje dla niego, mam nadzieję że się jeszcze spotkamy! – zakończył miejscowy biegacz.

– Pierwszy raz przyjechałem do Aleksandrowa – opowiadał nam Piotr Wolny – i nie miałem założenia, by tu wygrać, chodziło mi głównie o przetarcie przed Maratonem Wrocławskim. Popatrzyłem na czasy z ubiegłego roku i myślałem, że może się uda wskoczyć do pierwszej trójki. Pobiegłem taktycznie, wolniej zacząłem i zostawiłem siły na koniec. Nie przeszkadza mi taka pogoda, a większość nie lubi upału, no i tak wyszło że udało się wygrać – śmiał się zwycięzca.

Dziewiąte miejsce z wynikiem 1:28:05, jak sam stwierdził biegnąć treningowo na 80-90% możliwości, zajął Jacek „Mezo” Mejer – prawdopodobnie najszybszy polski biegacz z branży muzycznej. "Mezo" po biegu wystąpił z koncertem dla uczestników, śpiewając m.in. swoje biegowe przeboje: "Muzyka, sport, motywacja" i "Życiówka". Dłuższa rozmowa z zaprzyjaźnionym z naszą redakcją artystą wkrótce na naszym portalu.

Jeśli utrzyma się naprzemienna pogodowa seria, za rok w Aleksandrowie znów będzie chłodniej i może padną rekordy trasy...

KW


Maraton w każdym kraju. Brytyjczyk będzie pierwszy?

$
0
0

Brytyjski biegacz Nick Buttler swój pierwszy maraton przebiegł w wieku 11 lat. Od tamtej pory ma już na koncie ok. 300 klasyków, a do tego różne biegi na dystansach od 5 do 1600 km. I wyjątkowy projekt biegowy przed sobą.

16 stycznia Butler rozpocznie wyprawę o nazwie „Running the World”, w ramach której zamierza pokonać dystans maratonu w każdym z oficjalnie uznanych krajów na świecie. Oznacza to, że pobiegnie w krajach objętych wojną, z zamkniętym dostępem dla turystów, nieprzyjaznym ewentualnym odwiedzającym.

Nick Buttler odwiedzi każdy ze 196 krajów. W Polsce będzie 28 października przyszłego roku i spędzi tu tylko jedną noc. Przeciętnie w każdym kraju będzie przebywał ok. 60 godzin. Do domu wróci 10 lipca 2019 r., po 550 dniach od pierwszego biegu.

Wyprawa będzie w pełni samodzielna i bez wsparcia. Ze względu na liczbę podróży, konieczność wyrabiania wiz i pozwoleń, trudniejszym od samych 196 maratonów wydaje się być wyzwanie logistyczne.

W tej kwestii można mu pomóc oferując za pomocą formularza na stronie, wspólne bieganie lub nocleg i miejsce do przechowania rzeczy. Można również wesprzeć Nicka finansowo, zwłaszcza że Brytyjczyk podjął się tego wyzwania w celach charytatywnych. Chce zebrać 250 000 funtów na podnoszenie wiedzy o raku prostaty. Obrał taki cel po tym, jak na trasie Maratonu Piasków spotkał umierającego na ten typ raka biegacza.

Drugim celem wyprawy jest zachęcanie do lepszego wykorzystywania swojego czasu i aktywnego trybu życia.

Jeśli Nickowi Buttlerowi uda się zrealizować założenia biegu, będzie pierwszym, który pobiegnie maraton w każdym ze 196 krajów. Po drodze pobije 8 różnych rekordów Guinnessa.

Strona projektu: www.nickbutter.com

IB


7. Bieg Fabrykanta szuka pacemakerów

$
0
0

Zostań pacemakerem na 7. Biegu Fabrykanta i pomóż inny zawodnikom w uzyskaniu nowego rekordu życiowego na dystansie 10 km.

– Poszukujemy biegaczy, którzy poprowadzą uczestników Łódzkiego biegu na następujące czasy: 40, 45, 50, 55, 60 minut – mówi Bartłomiej Sobecki organizator Biegu Fabrykanta

Biegacze, które chcą pomóc uczestnikom 7. Biegu Fabrykanta w uzyskaniu nowych „życiówek” proszone są o wypełnienie specjalnego formularza - zgłoś się! Wszystkie osoby, które zostaną pacemekerami otrzymają oprócz pakietu startowego m.in. pamiątkowe koszulki techniczne oraz upominki od partnerów biegu.

Przypominamy, że 7. Bieg Fabrykanta zostanie rozegrany 26 sierpnia 2017 roku. W ramach tegorocznej edycji odbędą się Mistrzostwa Polski Kobiet w biegu na 10 km. Na liście startowej jest już ponad 1000 zapisanych zawodników. Informacje o Biegu Fabrykanta dostępne są na stronie www.biegfabrykanta.pl

mat. pras.


Viewing all 13088 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>