Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13088 articles
Browse latest View live

Córka australijskiej legendy na dopingu

$
0
0

Jessica Peris nie wystąpi w tegorocznych Igrzyskach Wspólnoty Brytyjskiej. W organizmie sprinterki wykryto zakazane środki.

W tym roku biegaczka ustanowiła rekordy życiowe na 100 m (11.41) i na 200 m (23.13). W bezpośredniej rywalizacji z przegrała co prawda mistrzostwo kraju, ale liczyła na start w mistrzowskiej imprezie organizowanej we własnym kraju. Oblany test antydopingowy - niebawem zostanie sprawdzona próbka B - rozwiewa te nadzieje.

Jessica Peris jest córką Novy Peris, utytułowanej lekkoatletki i hokeistki na trawie, pierwszej Aborygenki, która sięgnęła po złoto olimpijskie (w hokeju w Atlancie). Nova Peris startowała też w sprincie na Igrzyskach w Sydney. W latach 2013 – 2016 zasiadała w australijskim Senacie.

źródło: InsidetheGames.biz



Wygrywał w Białymstoku i Gdańsku. Zginął w wypadku

$
0
0

Nie żyje zwycięzca półmaratonów w Śremie i Białymstoku z 2015 r. - Francis Kiplagat. Miał 28 lat.

Kenijczyk jest jedną z pięciu śmiertelnych ofiar wypadku drogowego, do którego doszło w miniony poniedziałek w rejonie Kikipey. Lekkoatleci wracali z Nairobi, gdzie załatwiali sprawy wizowe, przed wyjazdem na zagraniczne starty. Gdy byli w drodze powrotnej do Eldoret, zderzyli się z dwoma innymi samochodami.

Prawdopodobnie przyczyną wypadku była awaria hamulców w samochodzie dostawczym, który spowodował kolizję. Kiplagat zginął na miejscu.

Kenijczyk był częstym gościem na trasach biegowych w Polsce. Swoje rekordy życiowe zrobił właśnie nad Wisłą. W 2015 r. w Oleśnie przebiegł 5 km z czasem 14:58. Rok wcześniej w Gdańsku pobiegł swoją najszybszą dziesiątkę (29:45), a we Wrocławiu swój najlepszy półmaraton (1:02:49).

W tym samym wypadku ciężko ranny został Vincent Yator, który swoją biegową karierę zaczynał od mistrzostw świata U20 w Bydgoszczy w 2008 r. Zajął tam miejsce w pierwszej dziesiątce. Później został wicemistrzem Afryki na dystansie 5000 m. W 2010 r. był mistrzem swojego kraju na tym dystansie. Yator jest również mistrzem kenijskiej policji na dystansie 5 km i trzecim zawodnikiem maratonu w Honolulu z 2017r.

Według informacji podanych przez Juliusa Ndegwę, ze Związku Zawodowych Lekkoatletów Kenii, Yator odniósł poważne obrażenia głowy i klatki piersiowej. Oprócz niego w wypadku zostało rannych 8 innych osób. Ich tożsamość podobnie jak pozostałych ofiar śmiertelnych, nie została jeszcze ujawniona.

IB

Źródło: Xinhua

fot. PKO Białystok Półmaraton


Udawał rencistę, wpadł przez... Maraton Londyński

$
0
0

To historia rodem z Monthy Pythona, chociaż nie wszystkim jest do śmiechu. Pewien leciwy Brytyjczyk udawał niepełnosprawnego w celu otrzymania renty. Zgubiło go to, że w tym w samym czasie, zdrów jak ryba, startował w maratonach.

Jak podaje Daily Mail, Graham Totterdell wraz z żoną wyłudzili od państwa 38 000 funtów w ciągu 57 tygodni. Gdy pieniądze wpływały na konto rodziny, on dwa razy brał udział w Maratonie Londyńskim. W 2015 rok uzyskał czas 5:43:12, a w 2012 r. - 5:57:31. Na koncie miał też kilka półmaratonów. Nie wykluczone, że biegów było więcej, gdyż mógł startować pod cudzym nazwiskiem.

Według tłumaczeń byłej już małżonki, która w ubiegłym tygodniu stanęła przed sądem, w całej sprawie nie chodziło o pieniądze, ale o... kartę do parkowania (tzw. Blue Badge), która pozwala zatrzymywać się na miejscach dla niepełnosprawnych kierowców.

Przez długi czas małżeństwo utrzymywało, że prawie 73-letni mężczyzna jest schorowanym starcem. Mężczyzna miał miał poruszać się o kulach i wymagać pomocy przy codziennej toalecie. To żona podpisała dokumenty świadczące, że mąż posiada 70% niepełnosprawności w dolnej części pleców oraz że musi mu asystować w najprostszych czynnościach.

Kobieta próbowała wyjść z całej sprawy broniąc się, że działała pod przymusem, ale ława przysięgłych nie dała wiary tłumaczeniom. Wcześniej sąd uznał, że mężczyzna miał faktycznie wypadek w przeszłości, ale jego skutki były takie jak przedstawiał je poszkodowany. Poniesiony uszczerbek na zdrowiu był niewspółmierny do wypłacanych świadczeń. Mąż przyznał się do winy. Wyrok ma zapaść w przyszłym tygodniu.

To nie pierwszy raz, gdy o byłej już parze jest głośno. W 2015 roku fałszywie oskarżali oni swojego sąsiada o napastowanie seksualne, przecinali mu opony w samochodzie i straszyli psami. Spór dotyczył… 3-metrowego kawałka działki. Spór o miedzę nie zna granic…

RZ


 

Karolina Nadolska w elicie maratonu w Nagoi

$
0
0

Polka pobiegnie w jednym z najpopularniejszych i najszybszych żeńskich biegów na świecie.

Karolina Nadolska legitymuje się rekordem życiowym 2:26:31, uzyskanym cztery lata temu w innym wielkim kobiecym maratonie, rozgrywanym w Osace. Do rekordu Polski Małgorzaty Sobańskiej zabrakło jej wówczas tylko 23 sekund.

W zeszłym roku olimpijka z Londynu uzyskała wynik 1:09:54 w półmaratonie, poprawiając rekord Polski na tym dystansie. Wynik ten nie został uznany, ze względów regulaminowych, ale rezultat poszedł w świat. Wśród pań był to najlepszy wynik na europejskich listach w minionym sezonie.

Polce nie udał się za to start w Maratonie Chicagowskim. Po 25 km biegaczka zeszła z trasy. Na półmetku miała wynik 1:14:44.

Jak do tej pory żadna z Polek nie wypełniła minimum na tegoroczne Mistrzostwa Europy w maratonie. Wskaźnik wynosi wynosi 2:32:30. Karolina Nadolska może być więc jedyną naszą reprezentantką w na berlińską imprezę. Walcząca o minimum Izabela Trzaskalska, w swoim pierwszym tegorocznym starcie w Osace uzyskała wynik 2:37:18. Jeśli wiosną wypełni standard PZLA, to występ w Niemczech byłby jej trzecim maratonem w ciągu niespełna pół roku.

Przypomnijmy, że Iwona Bernardelli i Agnieszka Mierzejewska spodziewają się potomstwa i nie będą ścigać się w pierwszej połowie roku.

Wróćmy jednak do Nagoi. Z elity biegu najlepszy wynik ma Kenijka Valary Jemeli, która w zeszłym roku w Berlinie uzyskała wynik 2:20:53. Dało jej to trzecie miejsce. Główną rywalką powinna być rodaczka Flomena Cheyech Daniel, z życiówką 2:22:44. Największym osiągnięciem tej zawodniczki jest złoty medal Igrzysk Wspólnoty Brytyjskich w maratonie z 2014 roku.

Łatwo wygranej nie odda Etiopka Meskerem Assefa, która w zeszłym roku uzyskała najlepszy wynik w karierze - 2:24:18. Drugą i ostatnią europejką w elicie maratonu w Nagoi jest włoska biegaczka i... triathlonistka, Sara Dossena, której rekord życiowy to 2:29:39.

Kibice gospodarzy trzymać kciuki będą m.in. za Sairi Maede, z najlepszym czasem w karierze 2:22:48. W stawce jest oczywiście więcej biegaczek z Kraju Kwitnącej Wiśni. Ostatni raz Japonka wygrała w Nogaoi w 2013 roku.

Kobiecy maraton w Nagoi zaplanowano na 11 marca. Na liście zwyciężczyń imprezy widnieją m.in. Wanda Panfil (1990 r) i dwukrotnie Kamila Gradus (1993, 1995). Dwa lata temu Iwona Bernardelli zajęła tam 13. miejsce z wynikiem 2:30:15.

Skład elity Nagoya Women's Marathon 2018:

  • Valary Jemeli (KEN) - 2:20:53
  • Flomena Cheyech Daniel (KEN) - 2:21:22
  • Merima Mohammed (BRN) - 2:23:06
  • Sairi Maeda (JPN) - 2:22:48
  • Rei Ohara (JPN) - 2:23:20
  • Mao Kiyota (JPN)) - 2:23:47
  • Meskerem Assefa (ETH) - 2:24:18
  • Reia Iwade (JPN) - 2:24:38
  • Shiho Takechi (JPN)) - 2:25:29
  • Hanae Tanaka (JPN) - 2:26:19
  • Karolina Nadolska (POL) - 2:26:31
  • Misaki Kato (JPN) - 2:28:12
  • Keiko Nogami (JPN) - 2:28:19
  • Sara Dossena (ITA) - 2:29:39
  • Hanami Sekine (JPN) - debiut

RZ



 

 

 

 

94-letni maratończyk naukowym okiem

$
0
0

Albert Stricker, zaledwie 4 lata temu poprawił rekord Europy w maratonie kategorii M90, kończąc bieg w Lucernie z czasem 6:48:55. Szwajcar Ma na koncie wiele startów od 10 km do maratonu i ambicje na więcej. Ze względu na wiek, plany biegacza zainteresowały naukowców. Zaczęli się zastanawiać, jak z upływem czasu zmieni się tempo tego maratończyka i czy po 4 latach nadal może on uzyskiwać rezultaty zbliżone do tych z 90 urodzin.

Z tego względu postanowili towarzyszyć biegaczowi podczas 6-godzinnego biegu, który odbył się w ubiegłym roku w szwajcarskim mieście Brugg. Dla Strickera był to ostatni bieg w kategorii M94. Na niespełna 1-kilometrowej pętli „6-Stunden-Lauf” przygotowywał się do maratonu w kategorii M95. Naukowcy przeprowadzili szereg badań dobę przed biegiem, a następnie powtarzali je co 24 godziny, przez 4 dni po biegu.

94-latek był najstarszym uczestnikiem imprezy. W ciągu 6 godzin udało mu się przebiec 24 km. Po drodze zrobił dwie długie przerwy, a końcowe pętle pokonał w tempie spacerowym. W tym czasie masa jego ciała zmniejszyła się o 0,6%. Stracił również 1,4% tkanki tłuszczowej.

W dniach po biegu, w organizmie zaawansowanego wiekiem biegacza na podwyższonym poziomie utrzymywała się hemoglobina i liczba trombocytów, chociaż liczba leukocytów pozostała na dotychczasowym poziomie. Podniesiony był także hematokryt. Z kolei świadczące o stanach zapalnych białko C-reaktywne (CRP), przez wszystkie 4 dni utrzymywało się na wysokim poziomie, zaś najwyższe wskazania padły pierwszej doby po biegu.

To wszystko pozwoliło naukowcom wyciągnąć wniosek, że biegacze po dziewięćdziesiątce szybko tracą szybkość. Na podstawie tempa na każdej pętli, ekstrapolowali wynik Szwajcara w maratonie i doszli do przekonania, że w najbardziej prawdopodobny czas oscyluje wokół 8 godzin, a przy pesymistycznych założeniach, starszy o 4 lata maratończyk, potrzebowałby nawet 11 godzin na przekroczenie linii mety.

IB

źródło


"I'm IN, czyli biegnę w Badwater!" Artur Kujawiński wystartuje w najtrudniejszym ultramaratonie świata

$
0
0

„Ukoronowanie wieloletniej pasji biegowej! I'm IN czyli biegnę w BADWATER”. Tak napisał triumfalnie na portalu społecznościowym Artur Kujawiński. Ma się z czego cieszyć, to rzeczywiście wielki sukces biegacza z Poznania.

23 lipca w kalifornijskiej Dolinie Śmierci, Artur Kujawiński będzie miał szansę być pierwszym od 4 lat Polakiem, który ukończy najtrudniejszy ultramaraton świata (takim ochrzcił go magazyn "National Geographic Adventure"). Najtrudniejszy nie tyle z powodu dystansu (135 mil, czyli 217 km), co przede wszystkim różnicy wysokości i temperatur.

Trasa biegu prowadzi znad wyschniętego słonego jeziora Badwater w położonej w głębokiej depresji Dolinie Śmierci (85 m poniżej poziomu morza), gdzie temperatura sięga 50 stopni C, na szczyt Mount Whitney Portal na wysokości 2530 m n.p.m.

– Chciałbym zbliżyć się do najlepszego polskiego wyniku w Badwater – mówi Artur. W 2012 roku 49-letni wówczas Leszek Rzeszótko zajął 38 miejsce pokonując morderczy dystans w 36 godzin 21 minut i 33 sekundy. Wraz z niepełnosprawnym ruchowo i niedowidzącym Dariuszem Strychalskim, który zszedł z trasy przed punktem na 90 mili, byli pierwszymi Polakami w rozgrywanej od 1987 roku imprezie.

Dwa lata później Strychalski już osiągnął metę w czasie 45:11:10, a ponad 2 godziny przed nim wspólnie finiszowali przyjaciele Dariusz Łabudzki i Zbigniew Malinowski.

Ostatnim Polakiem, który zmierzył się z trasą przez pustynię Mojave w Nevadzie, był w 2015 roku Piotr Kuryło. Ale choć przed startem zapowiadał walkę o zwycięstwo, skapitulował na 80 kilometrze.

Niemal równie trudno jak ukończyć Badwater Ultramarathon jest się na niego w ogóle… dostać. Tu nie wystarczy zapisać i opłacić 1495 dolarów wpisowego. Miejsc w biegu jest zaledwie 100.  Trzeba wysłać do organizatorów wielostronicowy formularz.

– Pytania dotyczą biegowego cv, doświadczenia życiowego, motywacji, tego jakim jest się człowiekiem i biegaczem – opowiada Artur Kujawiński. – Odpowiedzi są punktowane w skali 0-10, a potem 4-osobowa komisja wybiera setkę szczęśliwców: 45 „weteranów”, czyli uczestników z lat poprzednich i tylu samo nowicjuszy w Badwater, a 10 miejsc to pula organizatora. Europejczyków w tej setce jest z reguły około 15 procent.

– By aplikacja miała jakiekolwiek szanse powodzenia trzeba w życiu naprawdę wiele przebiec. Niemal każdy ze zgłaszających się ma na koncie duże osiągnięcia, są zwycięzcy Spartathlonu, wielkich biegów ultra, mistrzostw świata

42-letni Artur Kujawiński z Poznania to były sprinter, który na długie dystanse przerzucił się w roku 1999, a ultra zaczął biegać w 2005. – Zrobiłem to, bo takie dystanse wydawały mi się niewiarygodne i bardzo ekscytujące. 100 kilometrów dla kogoś, kto ścigał się na 100 metrów było czymś niewyobrażalnym!

Definitywnie na biegi ultra postawił w ostatnich 5 latach. W tym okresie porwał się na niebotyczne dla większości biegaczy wyczyny. Ukończył Spartathlon, kilka innych biegów na dystansie 230-250 km, jeden nawet na 322 km (200 mil) w Anglii, o stumilówkach nie wspominając. Zrobił też samotny trening na prawie 300-kilometrowej trasie z Pragi do Wrocławia. – Myślę, że największe wrażenie na organizatorach Badwater wywarły zawody 10 ultra w 10 dni w Wielkiej Brytanii oraz wspomniane 200 mil w formule non stop bez suportu – mówi Kujawiński.

– Badwater jako numer jeden na liście najtrudniejszych biegów na świecie będzie na pewno ukoronowaniem mojego biegania – mówi podekscytowany. – Długo nawet nie myślałem o starcie w Dolinie Śmierci, ponieważ to bieg w 50 stopniach C bez możliwości schronienia się w cieniu. Ale kiedy mój serdeczny kolega Damian Drąszkiewicz podsunął pomysł i zadeklarował wsparcie, udział jako support, zapaliła mi się w głowie lampka i podjąłem rękawicę.

Teraz rozpoczęliśmy pracę nad logistyką i finansami, to jest kolejne ogromne wyzwanie. Przede wszystkim poszukujemy sponsorów, gdyż koszty lotów, wielodniowego pobytu w Stanach Zjednoczonych, wynajmu samochodów i wyposażenia będą bardzo wysokie. Musimy zdecydować, czy team wspierający będzie 2- czy 4-osobowy.

A sportowo? Przemyślałem to dogłębnie. Znając mój organizm wiem, że mam predyspozycje. Dzień po starcie na 322 km mogłem bez problemu biegać, sprinterska przeszłość i kilka lat ciężkich treningów, szczególnie na mięśnie nóg, sprawiają, że nie miewam kontuzji. A dzięki cierpliwości i systematyczności, im dłuższy dystans, tym lepiej dla mnie.

– Jestem szczęśliwy, że się dostałem, teraz czeka mnie do lipca ciężka harówka – mówi Artur Kujawiński o najbliższych miesiącach. - Duży kilometraż, im bliżej 200 km tygodniowo tym lepiej. Testowałem już taki system: 5-6 dni po 20-24 km i w niedzielę ultra (100-110 km) na zmęczeniu.

– Na 3 maja jestem zgłoszony do biegu 6-dobowego koło Budapesztu, na którym powinienem biegać po minimum 100 km dziennie. To mi da baaardzo dużą dawkę, 600-700 km w tygodniu.

– Jak tylko wyjdzie słońce, pewnie w maju, rozpocznę treningi w słońcu, a potem w upale. No i, oczywiście, długie podbiegi, np. 3 km podbiegu i 3 km zbiegu. Mam takie pod Poznaniem, już to przetestowałem i się sprawdziło. Chodzi mi jeszcze po głowie trening w saunie (stepy, wejścia na skrzynię czy wykroki), ale raczej nastawię się jednak na bieganie w upałach i w samo południe. Mam nadzieję, że będziemy mieli w tym roku dużo dni z temperaturą 30 stopni.

– Też już testowałem taki trening, przed Spartathlonem biegałem w 35 stopniach. Ideałem byłby wyjazd do Egiptu albo Indii, tam normą byłoby ponad 40 stopni. Ale nie ma co narzekać, większym problemem – zdradza Kujawiński – jest dla mnie regeneracja i różnicowanie treningu, ze względu na codzienne obowiązki. Daję jednak z siebie 100 procent zaangażowania, a nawet więcej.

– Ultramaraton Badwater jest 23 lipca. Wystartuję (w zależności od przydziału do grupy) o godzinie 20, 21:30 lub 23. W południe biegacze zaczynają mieć już bardzo poważne kłopoty z przegrzaniem. Priorytetem jest więc przygotowanie kondycyjnie i logistyczne, a reszta rozegra się na miejscu - jak zareaguje organizm.

– Przy tego typu wysiłku, trzeba o każdej porze dnia i nocy być zdolnym pobiec na luzie 100 km. Dlatego moim głównym celem i marzeniem jest ukończyć bieg, a poprawienie, bądź nawet powtórzenie wyniku Leszka Rzeszótki byłoby czymś fantastycznym – kończy Artur Kujawiński.

rozmawiał Piotr Falkowski


Dziady OCR: Stary człowiek i może!

$
0
0

Pamiętacie może Mistrzostwa Polski Dziennikarzy w Biegach Przeszkodowych, które zorganizował Runmageddon we wrześniu ubiegłego roku w Warszawie? Nasz reporter wywalczył tam trzecie miejsce w kategorii Masters. Kategoria ta nie pojawiła się w OCR od początku. Poczytajmy o jej historii...

– Najpierw było namawianie organizatorów biegów z przeszkodami na wprowadzenie kategorii Masters – wspomina Andrzej Doromiejczuk z drużyny Koniuchy OCR – a z tego dopiero powstały Dziady. Tak złośliwie nas nazwał ktoś z załogi Runmageddonu. Wtedy założyłem grupę na facebooku Dziady OCR, zaprosiłem do niej co starszych aktywnych zawodników i rozszerzyliśmy ideę Dziadostwa. W tej chwili dziadowska społeczność liczy ponad 60 osób. Mamy swoje koszulki, spotykamy się na zawodach. Na tym dzisiejszym treningu też jednoczymy środowisko, żebyśmy się lepiej poznali. Jest on też otwarty dla młodszych zawodników. Wspólnie doskonalimy technikę pokonywania przeszkód – opowiada współzałożyciel tej ponaddrużynowej grupy podczas integracyjnego treningu w klubie Hard Box w Otwocku, gdzie spotkaliśmy się w sobotę 17 lutego.

Trochę inaczej wspomina początki Zygmunt Chojna z Socios Silesia, nieobecny z nami na treningu. – Ta nazwa powstała spontanicznie w żartach – opowiada – coraz więcej z nas zamiast Masters mówiło Dziady, a Bartek z RMG tylko podchwycił to, co wszyscy mówili. To było w czasie rozmów z Runmageddonem, kiedy zapadła decyzja, że od 2017 roku będzie kategoria 40+ . Wtedy słowo Dziady zaczeło coraz częściej się pojawiać.

– Na nasz apel o wprowadzenie kategorii 40+ pierwszy odpowiedział Grzegorz Kuczyński z Białegostoku, organizator Hero Run – kontynuuje Andrzej. – Wkrótce później do wprowadzenia kategorii Masters udało się przekonać Jarka Bienieckiego z Runmageddonu. Pozytywnie zareagował także Grzegorz Szczechla z Barbarian Race, gdzie teraz też jest klasyfikacja Masters. Wszędzie jest to kategoria honorowa, tylko podium i statuetki bez nagród, jednak jest się o co bić. Spartan Race już wcześniej miał nieformalne kategorie wiekowe, natomiast od niedawna wprowadzili oddzielne fale dla chcących się sportowo ścigać w swoich kategoriach co 10 lat, nawet z drobnymi nagrodami.

– Nasze wspólne działanie zaczeło się od nacisku na organizatorów RMG – dodaje Zygmunt – rozmawialiśmy z nimi razem z Andrzejem i Bernardem Tuwalskim. No i jeszcze zbliżały się mistrzostwa Europy. Benek się spytał, czy ktoś wystawia drużyne, wtedy ja zaproponowałem, czy Andrzej i Bernard zgadzają się byśmy utworzyli drużynę ponad podziałami. Wyrazili zgodę, zgłosiłem drużynę 40+ i pojechaliśmy do Holandii. Facebookowa grupa Dziady OCR też jest od 40 lat w górę.

– W kierunku wprowadzenia kategorii Masters od początku działaliśmy razem właśnie m.in. z Bernardem, Zygmuntem i Jurkiem Piotrowskim – potwierdza Andrzej, podczas gdy niektórzy jeszcze się bujają na multirigu, a inna grupka ogląda olimpijskie skoki na czyimś telefonie (– Maaamy złoootoooo!!! – krzyczy na całe gardło Jurek). Wspierało nas wiele innych osób. Po wywalczeniu tej klasyfikacji mocno zauważalna jest integracja zawodników 40+. Poznajemy się na zawodach i z radością się witamy. Mamy koszulki, które nas jednoczą ponad podziałami drużynowymi. Każdy i każda z nas, nieważne czy startuje w Koniuchach, Power Training, Husarii Race Team czy jakiejkolwiek innej drużynie albo samodzielnie, jest po prostu Dziadem (śmiech).

– Najpierw były obawy, że w tej kategorii nie będzie dosyć zawodników. Nawet któryś regulamin biegu mówił, że warunkiem jej rozegrania będzie minimum 7 osób zapisanych na tydzień przed zawodami. Rzeczywistość pokazała jednak, że jest nas dużo więcej i do podium ciężko się dostać. Na pudle Masters stają zawodnicy, którzy skutecznie się ścigają z młodszymi w generalce i jednocześnie zajmują miejsca w pierwszej dziesiątce elity. Mam nadzieję, że to doprowadzi do tego, że wszyscy organizatorzy biegów przeszkodowych poważnie podejdą do sprawy kategorii wiekowych – podsumowuje Andrzej Doromiejczuk.

W najbliższy weekend na RMG w Ełku na dystansach Hardcore i Rekrut Dziady znów startują jako drużyna. My też tam będziemy i o tym napiszemy.

KW


"Human powered ultramarathon". 1700 mroźnych kilometrów na Alasce

$
0
0

Z Willow na Alasce wyruszyli właśnie uczestnicy Iditasport, wyjątkowo długiego ultramaratonu, rozgrywanego w zimowych warunkach. Do wyboru mieli trasy: 100 km, Oryginal - ponad 300 km, Extreme-560km i wreszcie Impossible - 1700 km. Zmierzyć z tym wyzwaniem mogą się na rowerze, na nartach lub biegiem.

Biegaczy nie brakuje nawet na najdłuższej trasie, a najwięcej z nich próbuje swoich sił na Extreme. Wśród startujących nie ma Polaków. Z ujemnymi temperaturami, wiatrem i przewyższeniami zmagają się m.in. Hiszpanie, Brazylijczyk, Irlandczycy, Brytyjczycy i duża grupa włoskich zawodników. Włosi upodobali sobie ten region, chociaż nie zawsze są przyzwyczajeni do ekstremalnie niskich temperatur. Uczestnik niedawnego Yukon Arctic Ultra, także Włoch, nabawił się na tyle poważnych odmrożeń, że nadal nie wrócił do domu i co więcej, lekarze nadal walczą o uchronienie go przed amputacją. Może stracić obydwie ręce. Podobny problem ma także Brytyjczyk. Wprawdzie on do Wielkiej Brytanii wrócił, ale to, czy zachowa palce stopy, nie jest pewne.

Tymczasem zawodnicy alaskańskiego Iditasport mają przed sobą jeszcze więcej kilometrów, niż przebiegli uczestnicy YAU. Na razie na prowadzeniu 1700-kilometrowego biegu znajduje się Jan Kriska, który ma swoim koncie także YAU. W 2016r. ukończył kanadyjski bieg na dystansie 300 mil z czasem 118 godzin i 24 minut, ustanawiając rekord tej trasy na imprezie.

YAU ukończył również inny uczestnik Iditasport Impossimble - Irlandczyk Gavan Hennigan. Oprócz nich, 1700 km próbują przebiec: Jorge Rufat-Latre - także finalista YAU w 2016 r. i Scott Smith - były brytyjski żołnierz, który wraz z żoną, uczestniczką tegorocznego YAU na dystansie 100 km, organizuje ekspedycje i wyprawy.

Fanpage imprezy: www.facebook.com/iditasport/

IB



8. Bieg Na Szczyt Rondo 1: Ficner i Łobodziński faworytami

$
0
0

Bieg Na Szczyt Rondo 1 już w najbliższą sobotę. Faworytami rywalizacji są Polacy, z ubiegłorocznymi zwycięzcami – Anną Ficner i Piotrem Łobodzińskim – na czele. Będą jednak mieli godnych siebie rywali.

– To będzie mój ósmy start w Rondo 1, ale nie mogę powiedzieć, że te zawody zdążyły mi się już znudzić. Lubię tu startować. To właśnie w Rondo 1 rozpocząłem swoją przygodę z bieganiem po schodach, a w kolejnych latach trzykrotnie cieszyłem się tu ze zwycięstwa. Tutaj też przydarzył mi się duży zawód, kiedy w 2016 roku przegrałem „wygrane wcześniej w głowie” mistrzostwa Europy – mówi Piotr Łobodziński.

Polak w świecie towerrunningu osiągnął już wszystko, łącznie z mistrzostwem świata i pięciokrotnym triumfem w Pucharze Świata. Jego najgroźniejszymi rywalami będą Christian Riedl (Niemcy) i Tomas Celko (Słowacja). Rywalizacja Łobodzińskiego z Riedlem ma szczególny wymiar. Dwa lata temu, Niemiec zdobył złoto mistrzostw Europy, wyprzedzając naszego reprezentanta w Rondo 1, na jego terenie.

– W tym roku ponownie biegamy wieczorem, ale po raz pierwszy w tak wczesnej fazie sezonu, w lutym. Zobaczymy, jak to przełoży się na osiągane wyniki – zauważa polski mistrz.

Niemniej ciekawie zapowiada się bieg kobiet, w którym zobaczymy wszystkie medalistki mistrzostw Europy sprzed dwóch lat: Annę Ficner, Iwonę Wichę (obie: Polska) i Zuzanę Krchovą (Czechy). W roli faworytki wystąpi Anna Ficner, która w Rondo 1 nie miała sobie równych w dwóch ostatnich latach.

– Do startu w Rondo 1 podchodzę bardzo poważnie, choć bieganie po schodach traktuję jako przerywnik w startach na ulicy – mówi aktualna mistrzyni Europy. - Zależy mi na zwycięstwie, ponieważ kibicuje mi wiele osób i nie chcę ich zawieść. Wiadomo jednak, że sport jest nieprzewidywalny i wszystko może się wydarzyć - dodaje.

Druga z Polek, Iwona Wicha ma nadzieję na powtórzenie świetnego występu z Mistrzostw Europy:

– Już dwa lata minęły, odkąd zdobyłam w Rondo 1 srebrny medal. Zaszło w tym czasie wiele zmian, ale jak najbardziej pozytywnych. Jesienią wróciłam do biegania po schodach i mam nadzieję poprawiać się w każdym kolejnym starcie. Dam z siebie wszystko i już nie mogę doczekać się rywalizacji z dziewczynami – zapowiada.

Na liście startowej warszawskiego biegu znajduje się łącznie 36 zawodników i zawodniczek z elity sportowej, reprezentujących 8 różnych krajów.

Lista startowa elity sportowej VIII Biegu Na Szczyt Rondo 1:

  1. Piotr Łobodziński, POL
  2. Christian Riedl, GER
  3. TomasCelko, SVK
  4. Štefan Štefina, SVK
  5. Görge Heimann, GER
  6. Omar Bekkali, BEL
  7. Arkadiusz Karbowy, POL
  8. Ralf Hascher, GER
  9. Pavel Holec, CZE
  10. Siegfried Flor, GER
  11. Sebastien De Castro, FRA
  12. Lars Migge, GER
  13. Mateusz Marunowski, POL
  14. Andreas Schindler, GER
  15. Tibor Sumpik, SVK
  16. David Harris, GBR
  17. Michal Kovac, SVK
  18. Nishad Manerikar, GBR
  19. Piotr Mróz, POL
  20. Paweł Ruszała, POL
  21. Emil Hencek, SVK
  22. Martin Tomica, CZE
  23. Paweł Zakowicz, POL
  24. Anna Ficner, POL
  25. Zuzana Krchová, CZE
  26. Iwona Wicha, POL
  27. Dominika Wiśniewska-Ulfik, POL
  28. Kamila Chomanicová, SVK
  29. Veronica Hettich, CZE
  30. Sonja Shakespeare, GBR
  31. Amandine Bertrand, FRA
  32. Chiara Cristoni, ITA
  33. Sarah Frost, GBR
  34. Dagmara Magiera, POL
  35. Joanna Hoja, POL
  36. Sylwia Bondara, POL

Impreza będzie miała rangę Towerrunning 120 i będzie zaliczana do Towerrunning Tour 2018 – najważniejszego cyklu biegów po schodach, organizowanego pod patronatem Towerrunning World Association.

Uczestnicy tradycyjnie już wesprą Stowarzyszenie SOS Wioski Dziecięce w Polsce.

Więcej informacji, w tym szczegółowy program zawodów, można znaleźć na oficjalnej stronie internetowej www.biegnaszczyt.pl. Tam też, w dniu imprezy, dostępna będzie relacja na żywo z wydarzenia. Obszerna relacja jeszcze w weekend w portalu www.FestiwalBiegow.pl 

mat. pras.


3 szczyty w 3 dni. Pasjonaci nordic walking spotkają się w Sokolikach

$
0
0

W najbliższy weekend miłośnicy marszów nordyckich i gór spotkają się w jedynym w całości drewnianym schronisku w Sudetach, a zarazem najstarszym górskim schronisku w Polsce - PTTK Szwajcarka. Okazją jest Biwak Zimowy, zaliczany do cyklu pn. Noc-Zima-Góry.

Cykl organizuje Stowarzyszenie „Noc-Zima-Góry” wraz z Polskim Stowarzyszeniem Nordic Walking od 5 lat nieprzerwalnie. Celem spotkań jest przede wszystkim promocja nordic walking w zimie i nocą, ale także promocja polskich gór i turystyki aktywnej z kijami do nordic walking.

- Od 5 lat podczas organizacji cyklu pokazujemy, że nordic walking to aktywność, którą można uprawiać wszędzie, w każdym terenie, o każdej porze roku i dnia, że sezon na nordic walking trwa cały rok! Podczas naszych profesjonalnych szkoleń instruktorskich, które prowadzimy w całym kraju, przekazujemy naszym kursantom wiedzę na temat nordic walking, m.in. że to nowoczesna forma ruchu, którą można uprawiać w każdym terenie, o każdej porze roku, dnia i nocy, a podczas cyklu NZG pokazujemy to w praktyce! - mówi Paulina Ruta, koordynator i pomysłodawca „N-Z-G”, prezes PSNW.

W tym roku hasłem przewodnim całego cyklu NZG jest „skała”, które oznacza, że nocni, zimowi zdobywcy podczas cyklu poznają najciekawsze polskie skały.

Miejsce biwakowe - Sokoliki – zostało wybrane nieprzypadkowo. To tutaj swoją przygodę ze wspinaczką zaczynali najwięksi światowi himalaiści, m.in. legenda polskiej wspinaczki Wanda Rutkiewicz. Bez wątpienia, jest to wyjątkowe i tajemnicze miejsce wśród skał i pięknych lasów z podstawowymi warunkami do bytowania... - wrzątek jedynie w bufecie, brak gniazdek z prądem, a uczestnicy mają do wyboru nocleg na polu namiotowym (we własnych namiotach) lub w 19-osobowym wspólnym pokoju schroniskowym. Już przed wejściem do schroniska dookoła rozlega się piękny zapach lasu i świeżego drewna... To miejsce, gdzie można zapomnieć o całym świecie i skupić się na sobie i kontakcie z przyrodą (zarówno ożywioną, jak i nieożywioną).

Celem biwakowiczów w tym roku są 3 skalne szczyty w 3 dni i 2 noce (w planie są 2 nocne wyprawy i 1 dzienna), a także wspólne ognisko przy schronisku, koncert poezji śpiewanej (na żywo) oraz wyjątkowa prelekcja Gościa Specjalnego - Jerzego Gorczycy, Człowieka Gór, który przekaże Uczestnikom wiedzę na temat wspinaczki, pokaże podstawowy sprzęt, a także odpowie na najbardziej nurtujące ich pytania. 

- Biwak to półmetek naszego cyklu Noc-Zima-Góry. Tydzień po biwaku zdobywamy z kijami nocą Ślężę (Masyw Ślęży), gdzie przyglądniemy się skalnym rzeźbom i wypijemy gorącą herbatę na szczycie. Finał cyklu zaplanowaliśmy na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w "Małych Dolomitach", a do udziału w nim zaprosiliśmy już Krzysztofa Wielickiego, który będzie naszym Gościem Specjalnym - dodaje zadowolona Ruta.

Zapraszamy wszystkich do udziału w naszym cyklu. Spotkajmy się na szczycie. Zabierzcie dobre nastawienie i przyjaciół, zapisy trwają!

Więcej informacji (regulamin, zapisy): TUTAJ

Biwak Zimowy – szczegóły: TUTAJ (*zostało kilka miejsc)

Zimowa Załoga Polskiego Stowarzyszenia Nordic Walking i NZG pozdrawia!Do zobaczenia!

Źródło: PSNW


 

IO w Pjongczangu: Sprinterzy-bobsleiści piszą historię

$
0
0

Bobsleje może nie mają tylu kibiców co skoki narciarskie czy biegówki, aleraz na cztery lata z ciekawością patrzymy rywalizację przy zawrotnych prędkościach w zlodzonych rynnach. Krótki rozpęd, później już tylko szybciej i trudniej po krętym torze. Co ciekawe, pod kaskami nową tożsamość ukrywa wielu sprinterów.

Zawodniczki z Nigerii chociaż nie zdobyły medalu w Pjongaczangu to i tak przeszły do historii. Zostały pierwszymi afrykańskimi bobsleistkami w historii zimowych igrzysk olimpijskich.

Seun Adigun i Ngozi Onwumere, uplasowały się na ostatnim, 20. miejscu w dwójce kobiet, ale ich występ był z zainteresowaniem śledzony na całym świecie.

Obie zawodniczki mają lekkoatletyczną przeszłość. Seun Adigun w 2012 roku uplasowała się na ósmej pozycji biegu na 60 m ppł podczas Halowych Mistrzostw Świata. To ona też przyczyniła się do tego, że w kraju w którym nie ma śniegu, powstała drużyna bobslejowa.

Urodzona w USA biegaczka, zaprosiła do współpracy inne sprinterki o nigeryjskich korzeniach. Jej koleżanki studiowały w USA, ale reprezentowały kraj pochodzenia swoich rodziców. Wspomniana Ngozi Onwumere brała udział m.in. w IAAF World Relays w 2015 roku.

Inspiracją dla Nigeryjek był słynny film „Regge na lodzie” (Cool runnings – red), opisujący losy Jamajczyków na igrzyskach w Calgary. Los chciał, że Afrykanki uplasowała się... tuż za parą pochodząca z wyspy Boba Marleya.

W zespole Jamajki wystartowała Carrie Russel - mistrzyni świata w sztafecie 4 x 100 m z 2013 roku, oraz urodzona w USA bobsleistka Jazmine Fenlator-Victorian. Warto odnotować, że był to pierwszy start bobslejowej drużyny kobiecej z Jamajki w zimowych igrzyskach.

 

There are no words to really describe what this journey has been for me... Mentally, physically, emotionally, financially and more... 3 years ago I was told it would be impossible and I was stupid for taking on this idea, told I was unfit and complacent in my athletic position, told I was a traitor and would never compete competition not qualify for the Olympic Games... I knew I would struggle, I knew I would suffer, I knew it would be a constant uphill battle but what I envisioned at the end of the road meant too much for me not to press on! I knew that I had the ability to make it possible. . On Feb. 20th & 21st 2018 @_carrie_russell @mzaudra_segree @jambobsled and I stepped to the Alpensia Sliding Center start line making history as the first ever Women's Jamaican Winter Olympians. We knew we had the cabalities to do something special with our performance here and went out as always to try and win the race. Regardless of the drama, media politics, nah Sayers, even equipment malfunctions that caused significant haults to our final result we NEVER gave up, we NEVER waiverd from the challenges, we adapted to situations and hurdled over constant road blocks. . As I rise this morning after the race and reflect, I am filled with such joy and pride. We did the unexpected and impossible by going after it and earning it out right every step of the way. All those days on food rations, sled malfunctions, injuries, running out of gas on the way to training, having a constant negative balance in our bank accounts, no coach, sleeping on floors in basements, living out of my suitcase for the last 5 years, borrowing an emence amounts of funds, etc. We did it. We are OLYMPIANS, amongst the best of the best in the world! . Thank you to every single person who has cheered for us, sacrificed with us, even those who said we couldn't and were/are against us. In some way or another you helped make this possible and for that I am thankful for... For the motivation, the encouragement, the mentorship, the sponsorship, the life lessons and the friendships. This is just a chapter ( a very long one) but the story is far from over. . #HERstory #ourstory #history #legacy #Jambobsled

Post udostępniony przez Jazmine Fenlator-Victorian (@jazminefenlator)

Złoty medal zdobyły Niemki. Po brązowy krążek sięgnęły Kanadyjki Kaillie Humphries i Phylicia George. Ta druga to... dobrze znana lekkoatletka. Podczas igrzysk olimpijskich w Londynie zajęła szóste miejsce na 100 m ppł. Swój rekord życiowy w hali na 60 m ppł, ustanowiła w Łodzi, czasem 7.93 sek.

W dwójce podwójnej mężczyzn Polska zajęła 24. miejsce. Nasz duet startował w parze Mateusz Luty / Krzysztof Tylkowski. Ten drugi również swoją karierę ze sportem zaczynał od lekkiej atletyki. W 2006 roku był halowym mistrzem Polski juniorów w biegu na 400 m. Startował też mistrzostwach Europy w tej kategorii wiekowej. Bobsleje uprawia od czterech lat.

Z kolei w drużynie Wielkiej Brytanii, która zajęła 12. pozycję, pojechał Joel Fearon, którego rekord życiowy na 100 m wynosi 9.96 m - jest to trzeci wynik w historii lekkiej atletyki na Wyspach! Takich przykładów można by mnożyć. Dodajmy, że w rywalizacji bobsleistów złoto zdobyli Kanadyjczycy, ex aequo z niemiecką parą.

Rywalizacja bobsleistów w Pjongacznagu powoli dobiega końca. Do rozegrania zostały jeszcze czwórki mężczyzn.

RZ


Dyszka za dyszką. Trójmiejski Ultra Track na urodziny

$
0
0

Zawsze byłem ciekawy, jak to jest pobiec dalej niż maraton. Przygotowania nie były łatwe, ale w grudniu zaliczyłem jedną „trzydziestkę”, w styczniu „dwie”, więc byłem dobrej myśli - pisze Tomasz Szczykutowicz, Ambasador Festiwalu Biegów.

Pierwotnie dystans miał wynosić 65 km, ale organizatorzy zmierzyli na nowo trasę i wyszło 68. Wyzwanie.

Dwa dni przed startem kupiłem żele energetyczne i szoty magnezowe - nigdy nic nie wiadomo, co może się stać na tak długim dystansie. Tym bardziej w debiucie. Spakowałem się w piątek, po odebraniu numeru startowego. Dwu, a nawet trzykrotnie sprawdziłem, czy zabrałem wszystko.

Dzień startu zacząłem od porannej kawy, kilku kanapek z miodem i banana. Potem czekałem na biegową rodzinę, Andrzeja i Joannę. Mieli zawieźć mnie na start i też tak było. W Gdyni melduje się na 30 minut przed startem, spotykam sporo znajomych, z którymi rozmawiam o swoich planach. Gawędzimy w miłej atmosferze.

Zaliczam toaletę i ustawiam się na linii startu, gdzieś za elitą. Z niecierpliwością czekam na rozpoczęcie walki z tak długim dystansem. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Wyzwanie. Dobrze, że mam wielu wspaniałych znajomych, którzy startowali w TUT-cie i udzielili mi sporo cennych wskazówek. To dla mnie dużo znaczyło. Wiedziałem, że mam zacząć wolniej niż biegam swoje długie wybiegania, czyli jak na mnie tempo 6 min./km.

Ostatnie odliczanie i ruszam w lasy Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.

Pierwszy kilometr wypadł w 6:10 min./km, czyli wolniej niż planowałem. Ale to dobrze – myślałem sobie. Cały czas byłem dobrej myśli, nawet włączyłem sobie muzykę, by czas szybciej minął. Tak jak na krótszych dystansach tego nie robię, tak tu mi pomagała.

Kiedy zegarek oznajmiał mi, iż zbliżam się do 10 kilometra trasy, przyszedł czas na pierwszy żel energetyczny. Nawet sprawdziłem, jaki mam czas po tej „dyszce” i wyszło... zaskakująco dobrze - 51:25. Ale to był początek i w miarę płasko. Góry miały nadejść.

Przez kolejną część trasy piłem dużo, tak co 3-4 km, by nie odwodnić organizmu. Pomagał mi w tym plecak zakupiony miesiąc wcześniej. Oczywiście był testowany podczas treningu, tak trzeba.

Powoli zbliżałem się do 20. kilometra. Czułem się świetnie, przyszedł czas na drugi żel. Moja strategia polegała na tym, że co 10 km będę przyjmował dawkę energii. Czas odcinka - jeszcze szybciej niż poprzednio, a dokładnie 50:05. To oznaczało, że jest naprawdę płasko albo ja lecę jak szalony.

Zbliżał się punkt z bufetem, ale dziwnym trafem go omijam. Wtedy myślałem, że żele mi pomogą. Bo przecież, po co się zatrzymywać, tracić cenny czas. Niby organizm czuł się dobrze, ale podświadomość mówiła mi, że źle robię opuszczając bufet. No nic, lecę dalej.

Zbliżam się do 30. kilometra i trzeci żel, czas odcinka 54:34. Znak, że zwalniam, a więc zbliżają się góry, których nie widać w Trójmieście.

Muzyka cały czas grała i motywowała mnie do pracy, w pewnym momencie zacząłem nawet śpiewać pod nosem. Łyk wody na 35. kilometrze, powoli czuje, że opadam z sił. Dopada mnie lekki kryzys, ale nie na tyle, by się zatrzymać.

Myślałem przed startem, że głowa nie wytrzyma. Z nią było jednak całkiem dobrze. Kryzys to wina tego opuszczonego bufetu. Teraz nauczony doświadczeniem wiem, że trzeba dużo jeść, nie tylko wtedy gdy organizm się tego domaga. Na samych żelach przecież nie pociągnie.

40. kilometr trasy i ładuję kolejny zastrzyk energii w postaci żelu. Wiedziałem, że niedaleko za 5 km będzie punkt odżywczy, którego tak bardzo potrzebowałem. Mój organizm domaga się jedzenia, a przy takim wysiłku potrzebował go jeszcze więcej. Czas odcinka to 1:03:35.

W końcu dopadam do drugiego punktu odżywczego, zlokalizowanego na wysokości Auchan Osowa, gdzieś na 45. kilometrze trasy. Było wszystko, czego potrzebowałem - pepsi, czekolada, rodzynki, herbata, banany, drożdżówki, nawet Soplica... Smaku nie pamiętam, ale tego nie potrzebowałem. Spędziłem w tym miejscu około 10 minut, tak bardzo cieszyłem się, że mogę napełnić żołądek, odzyskać siły na kolejną część trasy. Dziękuje organizatorom, za wspaniały punkt i dosyć sporą ekipę kibiców, którzy napędzali mnie, by walczyć dalej.

Kryzys minął, biegnę w stronę mety. Z niecierpliwością czekam, aż mój support odnajdzie mnie na trasie. Byli to szaleńcy jak ja, wspomniani Joanna i Andrzej. Ale najpierw 50. kilometr i doładowanie w postaci żelu. Czas odcinka 1:14:34. Do końca zostało niewiele, ale nawet podczas tych kilometrów mogło się wszystko wydarzyć. Czuję swoje nogi, że już nie są tak lekkie, jak na początku, więc czasz na pierwszego szota magnezowego.

Jeszcze przed 58. kilometrem i ostatnim bufetem, napotykam na swoją biegową rodzinę. Mają mi towarzyszyć do końca i wspierać mnie jak tylko mogą. To było dla mnie piękne przeżycie. Przez kilka metrów krzyczę do Andrzeja, by nie szarżował, bo czekają go prawdziwe góry i osłabnie. On dalej leci, chyba zapomniał, że ja już trochę dystansu pokonałem.

Dobiegamy w trójkę do ostatniego punktu odżywczego. Ja znowu piję pepsi - tego dnia naprawdę mi pomagała. Wspaniali wolontariusze pytają, czy czegoś nie trzeba, czy chcę zupy. Serwowali dla wszystkich biegaczy świetną zupę rybną, wiele o niej słyszałem, więc musiałem spróbować. Biorę garść rodzynek, czekoladę i biegniemy na ostanie 10 km trasy.

Dobiegam do 60. kilometra. Kilka łyków wody, izotonik i sprawdzam zegarek, wiedziałem, że bateria jest na granicy wytrzymałości. Czas tej „dyszki” to 1:07:26. Do mety zostało 8 km i najtrudniejsza część trasy.

Razem z Joanną i Andrzejem biegniemy po mój – NASZ WSPÓLNY mały sukces. Zbliżamy się do najtrudniejszego terenu, największe wniesienia i zbiegi. To nie była łatwizna dla mnie, a wyzwanie dla nich. Kiedy zbliżam się do stromizny, napotykam innych uczestników krótszego z biegów imprezy, tzw. Grubej „15”. Jako, że sam walczę o jak najlepszy czas, staram się pomóc innym uczestnikom dając cenne wskazówki. Widać było uśmiech na twarzy wszystkich, których mijałem.

Po czasie uświadamiam sobie, że... zgubiłem mój support. Mieli mi pomagać, a zgubiły ich góry. Te, których w Trójmieście nie widać.

Do mety pozostawało coraz mniej, popijam wodę i biegnę jak szalony. W oddali słyszę głos spikera. To znak, że meta blisko. Miałem tylko nadzieję, że spotkam najbliższych. Ostanie przyspieszenie - zegarek pokazywał cuda!. Drę się, krzyczę. Cuda! Tak nie widać mnie, a słychać. Ro oznaka, że biegnie szaleniec.

Wpadam z impetem na metę, nie można było mnie zatrzymać. Nawet teraz jestem ciekawy, skąd miałem tyle siły na takie przyspieszenie. Cieszyłem się jak nigdy, bo w końcu pokonałem coś więcej niż maraton. Czas ostatnich 8 km to 53:19, a całość zamknęła się w 6:54:04.

Na koniec, rozmowa z innymi biegaczami i oczywiście ciepły posiłek. Sporo tego było, po takim wysiłku organizm potrzebował.

W międzyczasie przybiegł mój support. Byli zachwyceni trasą i cieszyli się z uzyskanego rezultatu, jaki osiągnąłem. Pragnę wszystkim podziękować, którzy przyczynili się do tego, że wystartowałem w zawodach i tych, którzy wierzyli, że ukończę. Jesteście wspaniali! To wiele dla mnie znaczy. Tego słowami nie da się opisać.

Na koniec przyszło mi świętować moje urodziny, które były dzień wcześniej. Chyba zasłużyłem na to...

Tomasz Szczykutowicz, Ambasador Festiwalu Biegów


Dibaba, Sobańska, Szost... Półmaraton Warszawski – karta z historii

$
0
0

Za nieco ponad miesiąc wystartuje 13. edycja Półmaratonu Warszawskiego. Dzisiaj to jeden z najważniejszych biegów w tej części Europy. Tym bardziej trudno sobie wyobrazić, że te zawody mają zaledwie 12 lat.

Fundacja Maraton Warszawski postanowiła przypomnieć historię rywalizacji na dystansie 21,97 km w stolicy. Ciekawostek nie brakuje. Mało kto na przykład pamięta, że w pierwszej edycji Półmaratonu Warszawskiego debiutowała była mistrzyni świata i brązowa medalistka olimpijska w maratonie Mare Dibaba.

Na temat tegorocznej imprezy, wiemy już bardzo dużo. Poznaliśmy szczegółową trasę, która uległa w ostatnich dniach małej korekcie, a lista zgłoszeń to już niemal 13 000 osób. W trakcie pierwszej edycji w 2006 roku, do mety dobiegło 1066 osób. Dzisiaj może się wydawać, że to bardzo mało, ale to był dopiero początek popularności biegów w Polsce. W tamtych warunkach był to naprawdę dobry wynik – piszą warszawscy organizatorzy. - Jesteśmy przekonani, że z każdym rokiem przekonujemy kolejne osoby, że warto biegać i uprawiać aktywność fizyczną.

Druga edycja półmaratonu zyskała sponsora tytularnego, który był z imprezą przez kolejne 3 lata. Z kolei piąty półmaraton okazał się najlepszy w historii pod względem sportowym. Nie licząc zagranicznych biegaczy, w zawodach wzięło udział wiele gwiazd polskich biegów długodystansowych, m.in.: Karolina Jarzyńska (obecnie Nadolska), Magdalena Sobańska, Olga Kalendarova-Ochal, Marcin Chabowski, Henryk Szost, Artur Kozłowski, Adam Draczyński, Michał Kaczmarek, Radosław Kłeczek, Mariusz Giżyński, Paweł Ochal, Jakub Wiśniewski czy Piotr Pobłocki. Osiągane wyniki były na najwyższym poziomie. Karolina Jarzyńska pobiła 15-letni rekord Polski na półmaratońskim dystansie z czasem 1:11:37, co dało jej pewne zwycięstwo w klasyfikacji kobiet.

Kolejne edycje również były rekordowe. Meta 7. Półmaratonu Warszawskiego po raz pierwszy zlokalizowana została nieopodal Stadionu Narodowego, a kolejny 8. Półmaraton Warszawski stał się największym biegiem w Polsce i pierwszym, który przekroczył barierę liczbę 10 000 biegaczy.

W 2013 roku impreza odbyła się po raz pierwszy pod egidą sponsora tytularnego – PZU. Ciekawa trasa i wspaniała pogoda przyniosły efekt w postaci rekordowej ilości kibiców oblegających trasę biegu. Biegaczy, którzy ukończyli 9. PZU Półmaraton Warszawski wspierało dziesiątki tysięcy fanów.

Jedenasta edycja półmaratonu również przyniosła kolejną nowinkę. To właśnie w tym roku pierwszy raz uczestnicy mogli się zgłosić do biegu w ramach akcji „Biegam Dobrze”, organizując zbiórkę charytatywną na rzecz wybranej przez siebie fundacji.

Niezwykle ciekawa była zeszłoroczna, dwunasta edycja PZU Półmaratonu Warszawskiego. Do mety trzeci rok z rzędu dotarło ponad 12 000 biegaczy, ale w pamięć zapadł wszystkim głównie jeden – Florian Kropidłowski, który pokonał trasę, mając 82 lata. Najlepszy z Polaków, Yared Shegumo zajął wtedy siódme miejsce z czasem 1:03:45.

Za kilka tygodni, kibice, zawodnicy i organizatorzy będą pisać historię dalej. Do tej pory z roku na rok zawody były coraz atrakcyjniejsze. Nie inaczej powinno być tym razem. - Miejmy nadzieję, że pogoda dopisze i wszyscy uczestnicy będą mogli w wiosennej aurze pokonać 21 km i 97,5 metrów.

Zapisy do biegu nadal trwają. Aby wziąć udział w półmaratonie, wystarczy wejść na stronę pzupolmaratonwarszawski.com i kliknąć przycisk „Zapisz się”. Z końcem lutego wzrasta stawka opłaty startowej. Nie warto więc zwlekać do ostatniej chwili, szczególnie, że po 22 marca liczba pakietów będzie ograniczona.

źródło: Fundacja „Maraton Warszawski”


Do rekordów bieżnia niepotrzebna. Mamy dowód! [WIDEO]

$
0
0

W miniony weekend w Magglingen rozegrano Halowe Mistrzostwa Szwajcarii. W oczy rzuca się nie tylko to „jak” (dobrze), ale przede wszystkim „po czym” biegano.

Zamiast wyznaczonych torów - linie do koszykówki oraz siatkówki. Zamiast bieżni - parkiet znany z lekcji wychowania fizycznego. W takich warunkach Mujinga Kambundji - brązowa medalistka mistrzostw Europy z Amsterdamu, ustanowiła halowy rekord kraju w biegu na 60 m. Jej wynik - 7.03 sek - jest obecnie drugim na światowych listach!

Do halowego rekordu Europy Rosjanki Iriny Priwałowej, wynoszącego 6.92 z 1993 roku, jeszcze trochę brakuje, ale i tak bieg Szwajcarki robi wrażenie.

Jarosław Żórawski, przewodniczący Wojewódzkiego Kolegium Sędziów na Mazowszu jest zaskoczony tym w jakich warunkach rozegrano mistrzostwa.

- Przepisy rozgrywania zawodów lekkoatletycznych jednoznacznie stwierdzają, wszystkie biegi w hali na dystansach od 60 do 200 metrów powinny odbywać się od startu do mety całkowicie po torach. Artykuł 212, punkt 2 informuję, że bieżnia prosta powinna mieć przynajmniej 6 torów, a maksymalnie 8 torów, oddzielonych i ograniczonych z obu stron białymi liniami o szerokości 5 centymetrów. W przypadku braku linii wytyczających tory, ciężko stwierdzić, czy dany zawodnik biegł po swoim torze, nie przeszkadzając sąsiadom, w tym przypadku sąsiadkom. Istnieją więc podstawy, żeby rekord nie został uznany.

Dla porównania, tak wyglądał bieg liderki światowych list Javianne Oliver, która podczas halowych mistrzostw USA uzyskała swój rekord życiowy i prowadzi na światowych listach wynikiem 7.02.

 

RZ



Marcin Świerc w międzynarodowym BUFF® Pro Teamie. Bardzo na tym skorzysta

$
0
0

Dobra wiadomość nadeszła z Katalonii. Najlepszy obecnie polski biegacz ultra Marcin Świerc, trzykrotny zwycięzca i polski rekordzista Biegu 7 Dolin na Festiwalu Biegowym w Krynicy, został członkiem międzynarodowego BUFF® Pro Teamu.

Ubiegłoroczne wyczyny Marcina, zwłaszcza 2 miejsce w CCC w Chamonix, pierwsze w historii podium polskiego biegacza w biegu festiwalu UTMB, zrobiły swoje, przyniosły wzrost notowań zawodnika także w stawce światowej.

Po powrocie z Alp, Świerc opuścił ekipę Salomon Suunto i został członkiem nowo utworzonego BUFF® Team Polska. Wczoraj wieczorem (22 lutego) obie strony zrobiły krok dalej.

BUFF® Pro Team to kilka wielkich nazwisk biegów ultra. W ogłoszonym właśnie nowym składzie ekipy na rok 2018 są przede wszystkim Hiszpanka Núria Picas, zwyciężczyni UTMB i Hong Kong 100 w 2017 r. oraz Amerykanin Zach Miller, wicemistrz 2017 The North Face 50 Mile, a także Sheila Avilés, Zaid Ait Malek, Iván Camps, Gerard Morales, Manuela Vilaseca, Ernest Ausirò, Adrià Duarri i nowo pozyskany zawodnik Eugeni Gil.

Teraz dołącza do nich pierwszy Polak – Marcin Świerc, którego głównym celem jest zwycięstwo w UTMB w 2019 roku.

Jak Marcin Świerc na tym skorzysta? Wydaje się, że bardzo. Dołączenie do międzynarodowego Pro Teamu firmy Buff to realne korzyści nie tylko marketingowe, wzmocnienie i promocja wizerunku polskiego biegacza, ale także finansowe.

Na pewno wzrośnie wynagrodzenie w gotówce, które najlepszy polski biegacz otrzymuje od sponsora. Nie są to wielkie pieniądze, porównania z czołowymi maratończykami ulicznymi nie ma, ale pensja nieco wyższa od średniej krajowej jest nie do pogardzenia i zapewnia codzienny spokój.

Przynależność do BUFF® Pro Teamu gwarantuje zawodnikowi nieograniczone wsparcie sprzętowe, finansowanie obozów treningowych i wybranych przez niego startów oraz pomoc i pokrycie kosztów logistyki (przeloty, hotele, pakiety startowe). W tej chwili Marcin przebywa na obozie w Kenii, w lipcu planowany jest długi wyjazd w Alpy, w rejon Chamonix, na rekonesans trasy TDS, w którym wystartuje w tegorocznym festiwalu UTMB.

Na każdych zawodach, w których weźmie udział, Marcin Świerc będzie miał zagwarantowane wsparcie serwisu na trasie, a w sezonie przygotowawczym mógł uczestniczyć we wspólnych treningach z innymi biegaczami zespołu.

Nie zmieni się natomiast tegoroczny kalendarz startów Marcina. Jak nam powiedział Radosław Kasprzak, przedstawiciel Buffa na Polskę, firma nie ingeruje w plany startowe zawodników teamu. I tak na przykład Świerc, który w czerwcu pobiegnie w Lavaredo Ultra-Trail, nie musi brać udziału tydzień później we własnej imprezie Buffa – Epic Trial, który odbywa się tydzień po LUT.

Korzyści marketingowe także są istotne. Wizerunek Marcina Świerca, jak pozostałych członków BUFF® Pro Teamu, będzie promowany w 70 krajach świata, w których sponsor jest na rynku. Polak będzie też testował i miał wpływ na jakość nowych produktów.

To też przekłada się na realne korzyści. Pod koniec przyszłego tygodnia w sklepach ma pojawić się kolekcja produktów (chusta, czapki, opaska) zaprojektowanych przez Marcina i sygnowanych jego nazwiskiem.

Wygląda na to, że przy okazji Marcin Świerc przeciera szlaki innym polskim biegaczom. Nieoficjalnie wiadomo nam, że menedżerowie międzynarodowego zespołu Buffa pilnie przyglądają się Martynie Kantor.

29-letnia biegaczka, która na ostatnim Festiwalu Biegowym w Krynicy wygrała Tauron Ultramaraton 64 km, zmieniła trenera (rozpoczęła współpracę z Hubertem Duklanowskim) i chce w tym roku skonfrontować się z czołówką. W ten weekend bierze udział w  Transgrancanarii w biegu na 30 km, w czerwcu natomiast planuje (podobnie jak Marcin Świerc i kilku innych zawodników BUFF® Pro Teamu) start w Lavaredo Ultra-Trail. 

Piotr Falkowski

zdj. Jan Nyka - fotografia, BUFF blog



„Warto tutaj być”. Bieg Pamięci Deportowanych Górnoślązaków [ZDJĘCIA]

$
0
0

Trzeci już Bieg Pamięci Deportowanych Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku, który odbył się w czwartkowy wieczór w Radzionkowie był częścią obchodów trzeciej rocznicy utworzenia Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945. To właśnie ono, wraz ze stowarzyszeniem Cidry Lotajom, było organizatorem wydarzenia. Wzięło w nim udział ponad 200 biegaczy z okolicznych miast.

Chociaż na mecie czekały medale, na trasie nie było walki o miejsca ani ścigania się. Mierzącą 5 km trasę wszyscy pokonali razem, pod eskortą policji. Nie było też pomiaru czasu. Nikt z uczestników nie miał jednak wątpliwości czy warto opłacić start w tej imprezie. Po raz pierwszy poza historycznym, miała ona również charakter charytatywny. Całość opłat została przekazana na pomoc dla Bartka Zimroza – mieszkańca Radzionkowa, który w październiku ubiegłego roku uległ poważnemu wypadkowi na motorowerze. Doznał rozległych obrażeń mózgu i do dnia dzisiejszego jest w śpiączce. Wymaga specjalistycznej rehabilitacji oraz zakupu sprzętu, który pozwoli mieć nadzieję na przebudzenie Bartka i jego powrót do zdrowia.

– Bardzo fajna i ważna inicjatywa – mówi krótko Joanna Sikora, która na bieg przyjechała z mężem Mariuszem z Tarnowskich Gór. – Trasa bardzo fajna, spokojna. Dla biegaczy nie mają znaczenia zimno i deszcz, my biegamy zawsze. Dzisiaj to nie jest współzawodnictwo, biegniemy dla kogoś. Jesteśmy, integrujemy się. Czcimy czyjąś pamięć. Kiedyś ktoś gdzieś coś dla nas zrobił a my dzisiaj możemy chociaż w taki sposób to uczcić i utrwalić pamięć. Biegłem dzisiaj wolniej niż na co dzień, ale to nieważne. Nie o tempo dzisiaj chodziło, ale o pamięć i pomoc – podsumowuje, akcentując podwójne znacznie dzisiejszego biegu.

By lepiej zrozumieć wydarzenie, dla upamiętnienia którego powstał bieg, można było za darmo zwiedzić Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku. Szacuje się, że przymusowo teren Górnego Śląska opuściło wtedy od 33 do 40 tysięcy osób. Została również otwarta wystawa czasowa pod tytułem "Życie sportowe żołnierzy polskich w niewoli niemieckiej w latach 1939-1945".

– Jestem tutaj drugi raz. W ubiegłym roku troszkę przypadkowo się dowiedziałem o biegu, ale zafascynowało mnie samo miejsce, historia i idea memoriału. Uważam, że warto tutaj być – zapewnia Marek Szadkowski z Bytomia. – A że w takim mrozie? Nie ma złej pogody do biegania, są tylko słabe charaktery. To trudna, fascynująca historia. Każdy powinien się z nią zapoznać i każdemu polecam odwiedziny w muzeum w Centrum Deportacji Górnoślązaków. Każdemu polecam też ruch. Mamy więc tutaj dosłownie coś dla ciała, coś dla ducha. Powodów, by wziąć udział jest bardzo dużo.

KM


Ze 196 maratonów zostało mu już „tylko” 176

$
0
0

20 maratonów w 20 krajach ma już za sobą Nick Buttler, który postanowił pokonać 42,195 km w każdym oficjalnie uznanym kraju.

Zaczął od Toronto na początku stycznia, w tej chwili jest na Karaibach i podróżuje w kierunku Kostaryki. Podróży jest w tym projekcie więcej niż samego biegania. W ciągu pierwszego miesiąca „Running the World 196”, Brytyjczyk dwudziestokrotnie wsiadał do samolotu. W tym samym czasie zaliczył 13 maratonów.

Nogi Butlera odczuwają już trudy biegania. Jak sam napisał, dorobił się już kolekcji plastrów i opatrunków. Maratonów nie ułatwiają również zmiany pogody, ale większym wyzwaniem od biegania jest organizacja kolejnych startów. W drodze na Kubę zapomniał wizy, co było powodem wielogodzinnego przestoju na lotnisku. Na Jamajce został zmuszony do biegania po 300-metrowej pętli. Po drodze jego dron został skonfiskowany.

Przed nim jeszcze 176 maratonów, część w krajach jeszcze mniej przyjaźnie patrzących na maratończyków i cudzoziemców w ogóle.

Na szczęście, Butlera spotykają również pozytywne zdarzenia. W Salwadorze czekało na niego 40 biegaczy, a maraton zakończył z medalem wykonanym przez miejscowego artystę. Trafia też na pomocnych ludzi, oferujących mu nocleg, pranie czy posiłek.

Najbliższy maraton pobiegnie w Kostaryce. Później będzie się przemieszczał pomiędzy kolejnymi krajami Ameryki Południowej. W Polsce zobaczymy go dopiero w grudniu. Brytyjczyk podjął się wyzwania pokonania maratonu w każdym kraju w celach charytatywnych. Chce zebrać 250 tys. funtówdla organizacji wspierających chorych na raka prostaty. Na razie na koncie zbiórki jest 5% tej kwoty.

Fanpage projektu: www.facebook.com/runningtheworld196

IB


Znani i lubiani wbiegną Na Szczyt Rondo 1

$
0
0

Kilka minut morderczego wysiłku, aby wspomóc podopiecznych Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce? Czemu nie! Tak przynajmniej uważają aktorzy Aleksandra Radwan, Anna Dereszowska i Krzysztof Wieszczek oraz dziennikarz sportowy Tomasz Smokowski, wezmą udział w sobotnim Biegu Na Szczyt Rondo 1.

– Bardzo się cieszę, że mogę wziąć udział w tym wydarzeniu i zrobić coś dobrego dla potrzebujących – mówi Aleksandra Radwan (na zdjęciu), znana z desek warszawskich teatrów i popularnych seriali telewizyjnych. – Trochę obawiam się tych 38 pięter. Lubię biegać, w zeszłym roku ukończyłam Runmageddon Classic, ale teraz kondycja jest dopiero w odbudowie, więc mam nadzieję, że przeżyję – śmieje się aktorka.

Znani aktorzy, sportowcy i dziennikarze od lat biorą udział w Biegu Na Szczyt Rondo 1. W ten sposób zbierają dodatkowe środki na rzecz Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Każdy pokonany przez nich schodek, to złotówka na rzecz podopiecznych tej organizacji. Z zebranych pieniędzy są finansowane wyjazdy wakacyjne dla dzieci. W poprzednich edycjach w biegu brali udział m.in.: Paulina Sykut-Jeżyna, Karolina Gorczyca, Tomasz Sianecki , Grzegorz Łapanowski i Waldemar Błaszczyk.

– Planowałem start w Biegu Na Szczyt Rondo 1 już rok temu, jednak wówczas na drodze stanęły zobowiązania zawodowe i napięty kalendarz. Cieszę się, że tym razem udało się wszystko zgrać i będę mógł podjąć się tego wyzwania, a przy okazji wspomóc dzieci z SOS Wiosek Dziecięcych – mówi Krzysztof Wieszczek, aktor filmowy i teatralny, znany również z udziału w programie „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami.”, który wygrał w parze z Agnieszką Kaczorowską.

Stawkę tegorocznych uczestników VIP uzupełni Tomasz Smokowski, dziennikarz sportowy znany każdemu fanowi piłki nożnej w naszym kraju, a prywatnie od wielu lat zapalony biegacz.

8. Bieg na Szczyt Rondo 1 w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

mat. pras.


Grunt to rodzinka. Wilson Kipsang po rekordy z.... bratem

$
0
0

Kenijczyk Wilson Kipsang Kiprotich wraca na trasę Maratonu Tokijskiego by bronić tytułu. Dodatkowo chciałby się zmierzyć z wynikiem osiągniętym przed rokiem w stolicy Japonii. Pomóc w realizacji celów ma jego brat - Noah, który będzie jednym z pacemakerów.

Były rekordzista świata w maratonie i brązowy medalistka olimpijski z Londynu zwyciężył rok temu w Tokio z czasem 2:03:58 – najlepszym uzyskanym kiedykolwiek na japońskiej ziemi. Nie jest to jednak rekord życiowy biegacza. Najszybciej pobiegł w 2016 roku w Berlinie, uzyskując rezultat 2:03:13.

Kipsang wraca więc do stolicy Japonii. Chce wygrać, ale też poprawić rekord trasy. Nie wykluczone, że spróbuje zaatakować rekord świata rodaka Denissa Kimetto (2:02:57). Już w zeszłym roku na konferencji prasowej zapowiadał, że chce pobiec od niego o siedem sekund szybciej. Podczas dzisiejszej, porannej konferencji czasowej potwierdził, że i tym razem chce zaatakować ten wynik.

W osiągnięciu jak najlepszego wyniku pomóc ma m.in. młodszy brat - Noah Kiprotich. 29-latek w zeszłym roku wygrał półmaraton w Udine z wynikiem 1:01:12. Panowie obaj razem przygotowywali się do startu.

– Mam zaszczyt być w grupie najszybszych pacemakerów Maratonu Tokijskiego. Naszą misją jest pomóc mojemu bratu poprawić rekord trasy i jeśli to możliwe, złamać rekord świata – stwierdził Noah Kiprotich w rozmowie z Daily Nation.

Maraton Tokijski rozegrany zostanie w niedziele 25 lutego. Start o 9:05 czasu lokalnego. Dla osób, które chcą zarwać noc, przewidywana jest transmisja „na żywo” - TUTAJ.

Skład elity biegu poznaliśmy już wcześniej (ZOBACZ). Chociaż nie ma w niej Polaków, to znaczy oczywiście, że naszych-biegaczy zabraknie w stolicy Japonii.

RZ


 

Maratony na świecie: Olimpijski maraton w zasięgu ręki

$
0
0

Start w Igrzyskach Olimpijskich jest tylko dla wybranych, ale marzenie o olimpijskim maratonie można zrealizować nawet w tym roku. Jak to możliwe? Na początku kwietnia po raz czwarty odbędzie się Olympia Marathon, którego metę ulokowano w starożytnej Olimpii. To tam narodziły się Igrzyska Olimpijskie, zwane pierwotnie Igrzyskami Panhelleńskimi. Oczywiście nie rozgrywano w ich trakcie biegu maratońskiego, który dołączył do olimpijskich konkurencji dopiero podczas pierwszej nowożytnej Olimpiady w 1896 roku (i mierzył wówczas okrągłe 40 km), ale w pewien sposób i tak wywodzi się z Olimpii. Gdyby nie igrzyska, kto wie, czy dzisiaj biegalibyśmy maratony?

To właśnie w Olimpii rozpala się słynny ogień olimpijski, którym później, w dniu rozpoczęcia igrzysk zapala się znicz olimpijski. Tradycyjnie już, ogień zapala się za pomocą zogniskowanych promieni słonecznych.

Z pewnością nie jest to maraton, który można zaliczyć do największych europejskich imprez. W minionym roku na mecie zameldowało się około 270 osób, z czego tylko 76 ukończyło królewski dystans a reszta pokonała jego połowę. Jednak jest warty uwagi ze względu na historyczne miejsce, w którym się odbywa, piękną trasę i… tani pakiet startowy. Udział w maratonie kosztuje tylko 15 euro!

Minusem jest jedynie termin imprezy: maraton przypada dokładnie w Wielkanoc, ale naszą. W Grecji Święta Wielkanocne przypadają tydzień później.

TERMIN

Maraton odbędzie się 1.04.2018 o 9:00.

POGODA

Średnia temperatura kwietnia to 15 stopni Celsjusza, minimalna 10 a maksymalna 20. To miesiąc ze stosunkowo niskimi sumami opadów, który poprzedza suche i ciepłe lato. Można się spodziewać pogody dobrej do biegania: kilkunastu stopni i braku opadów.

TRASA

Bieg rozpoczyna się w Amaladii, przebiega przez Pyrgos i kończy w starożytnej Olimpii. Choć bieg odbywa się na Półwyspie Peloponeski, całą jego trasę poprowadzono w głębi lądu, nie ma więc okazji, by zobaczyć wybrzeże Morza Śródziemnego. Jednak z pewnością po drodze jest na co popatrzeć. Trasa w całości przebiega przez obszar turystyczny, pełen starożytnych miast i osad. Jest niemal płasko. Na zawodników czekają jednak trzy kilkudziesięciometrowe podbiegi.

Organizatorzy zapewniają punkty z wodą co 2,5 km a stacje odżywcze co 5 km. Będą one oferować izotoniki i żele energetyczne.

Limit czasu na pokonanie trasy to 6 godzin.

IMPREZY TOWARZYSZĄCE

Maratonowi towarzyszy półmaraton z Pyrgos do Olimpii. Dzień wcześniej odbywa się bieg na dystansie 12 km z Elis do Amaladii. Łącznie trasa biegu 12 km oraz maratonu przypomina drogę, jaką w starożytności odbywali zawodnicy trenujący do igrzysk panhelleńskich właśnie w Elis. Dwa dni rpzed ich rozpoczęciem wyruszali stamtąd do Olimpii.

ZAPISY

Zapisy są dostępne na TEJ stronie http://www.myrace.gr/event/147/registrations.html. Opłata startowa w wersji podstawowej wynosi 15 euro, w wersji rozszerzonej, czyli z koszulką techniczną 20 euro. Przy zapisach grupowych (od 10 osób) organizator zapewnia dodatkowe 2 euro zniżki od osoby. Należy mieć ukończone 18 lat.

WYMAGANE DOKUMENTY

Dowód osobisty lub paszport.

WYJAZD

Najlepszą i najtańszą opcją dojazdu będzie lot do Aten i dalsza podróż autokarami lub wynajętym samochodem. Przy okazji można zwiedzić Korynt, Spartę i inne miejscowości znane z podręczników do historii.

KOSZTY POBYTU

Grecja nie należy do drogich krajów, nawet jeśli wybieramy się w rejon turystyczny. Dwuosobowy pokój w terminie maratonu można wynająć już za 120-150 zł.

INNE BIEGI

W bezpośredniej okolicy dzień przed maratonem odbywa się bieg z Elis do Amaladii, śladami starożytnych olimpijczyków. Jeśli szukamy innego maratonu, równie ciekawego historycznie, warto zainteresować się maratonem w Atenach, który w tym roku odbędzie się 11 listopada.

Strona maratonu: www.olympiamarathon.gr

KM


Viewing all 13088 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>