Po edycji jesienno-zimowej przyszedł czas na wiosenną biegu, który jest wizytówką Góry Szybowcowej pod Jelenią Górą. To połączenie pasji i zaangażowania wielu ludzi by stworzyć wspaniałą imprezę w każdym wydaniu. I to im wychodzi.
Wiele pracy i serca pozwala rozwijać bieg, o którym coraz więcej ludzi w świecie biegowym słyszy. Pozwolę sobie podziękować Panu Krzysztofowi Majce, który z zapałem STOORuje tym przedsięwzięciem.
Tak więc na takim biegu nie mogło mnie zabraknąć. Po przeżyciach jesienno-zimowej edycji należało doświadczyć tej trasy w nieco złagodzonej formie. Oczywiście ponamawiałem kilka osób, by przekonały się co do wyjątkowości tej imprezy.
Przyjechaliśmy na dwie godziny przed startem, by spokojnie nacieszyć się tym miejscem. Wjeżdżamy na sam szczyt Góry Szybowcowej, z której roztacza się urzekająca panorama gór i miasta. Biuro zawodów tradycyjnie znajduje się w Restauracji Hexa 66, gdzie te sam twarze organizatorów i wolontariuszy – prawdopodobnie to rodzina i znajomi twórców biegu – działają by biegaczom ułatwić szybką rejestrację.
W niedzielę pogoda była idealna, słońce pozwoliło cieszyć się tym miejscem i widokami. Nie czuć napięcia przed biegiem. Takie to miejsce. Nawet ja dostałem swoje zadanie. Przed startem zorganizowano zajęcia biegowe dla dzieci – rewelacyjny pomysł – prowadzone przez trenera biegania.
Wychodząc z biura zawodów dostałem w „łapę” od organizatora worek z bandanami dla dzieciaków i słowami „weź porozdawaj dzieciaczkom te rzeczy” włączono mnie do współpracy. To jest klimat! W końcu biegacze to jedna wielka rodzina. Dziękuję za to. Było mi bardzo miło otrzymywać uśmiechy od przyszłych biegaczy.
W samo południe niespełna dwie setki biegaczy stanęło na starcie RUNEXTREME tuż przy budynku Aeroklubu. Po sygnale ruszyliśmy na trasę, którą postaram się opisać: zbieg, podbieg, zbieg, podbieg, nadal podbieg, niestety jeszcze podbiegamy, wreszcie zbieg, ale już podbieg, płasko, jednak krótko bo znów podbiegamy, nadal pod górkę, płasko, nie jednak nie, to podbieg, dłuuugi podbieg, no szczyt wreszcie, ale tylko po to by minąć metę i wbiec na ostatnią pętlę dłuuugim zbiegiem i cisząc się wypłaszczeniem paruset metrowym przejść w załamanie nerwowe widząc ostatni podbieg, przepraszam nie podbieg, podejście, które rozwala psychicznie i fizycznie niemal każdego.
Pot i łzy rozmiękczają glebę pod stopami biegaczy wspinającymi się do mety. Tak mniej więcej wygląda trasa tego biegu. Niezapomniana.
Ostatnia część to wisienka na torcie tej mordęgi, która zupełnie nie cieszy, bardziej odrzuca, ale zjeść i tak należy całą. Mimo wysiłku. Polecam każdemu bo wrażenia niebywałe. Meta to oczywiście medale wypalane, które za każdym razem inne i oddają wyjątkowość tego biegu i miejsca. Poczęstunek – zupa oraz rewelacyjna babka – w promieniach słońca pozwala odzyskać siły przed powrotem do domu. Zapraszam do doświadczenia tego biegu. STOOR z nami!
Michał Talaga, Ambasador Festiwalu Biegów