Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13088 articles
Browse latest View live

Bieg Pamięci im. gen. Błasika: "Nie mogło mnie tu zabraknąć" [ZDJĘCIA]

$
0
0

W Lesie Kabackim na warszawskim Ursynowie rozegrano dziś Bieg Pamięci im. gen. Błasika. Była to pierwsza edycja tych zawodów. Wydarzenie przyciągnęło żołnierzy, ale też biegaczy w cywilu.

Biegano na dystansie 11 km. Start i meta znajdowały się w okolicach Centrum Operacji Powietrznych - Dowództwa Komponentu Powietrznego. Pogoda nie sprzyjała, mimo prognozowanych zachmurzeń było gorąco i duszno. Na szczęście przełajowa trasa, wytyczona zacienionymi fragmentami lasu dawała trochę ochłody.

Zwycieżył porucznik Michał Breszka z Wyższej Szkoły Oficerskiej w Dęblinie, który uzyskał czas 38:02. - To jest piękna inicjatywa. Pan generał rozpoczynał ścieżkę rozwoju kariery od Dęblina i nie mogło mnie tu zabraknąć. Chciałem uczcić jego pamięć – mówił na mecie szczęśliwy.

– Od początku starałem się narzucać mocne tempo, niestety rywale tego nie wytrzymali. Jestem bardzo zadowolony z dzisiejszego czasu, trasa była tu bardzo dobra i piękna. Gratuluje organizatorom, którzy spisali się na medal – relacjonował por. Michał Breszka.

Drugi był Piotr Wijata z wynikiem 38:54 ze 4 Skrzydło Lotnictwa Szkolnego w Dęblinie. Na trzecim miejscu ze sporą stratą uplasował się Marcin Tomaczak z wynikiem 44:54

Wśród pań również górą była reprezentacja wojska. Wygrała por. Monika Kaczanowska z 1. Grójeckiego Ośrodka Radioelektronicznego, która uzyskała wynik 47:50. Druga była Ramona Przybyłowicz z 4 Skrzydła Lotnictwa Szkolnego, która trasę pokonała w 53:33. Trzecia była Edyta Kruk z czasem 55:31.

– Biegło się bardzo fajnie, bo trasa była malownicza. To miła odskocznia od imprez rozgrywanych na asfalcie. Biegłam przez większość czasu sama. Początek zaczęłam zbyt szybko, a później dużo osób mnie wyprzedzało. To na pewno nie było motywujące. Cieszę się jednak, że dobiegłam na pierwszej pozycji wśród pań. Bieg ma dla mnie dodatkową wartość, bo jestem oficerem Wojska Polskiego – powiedziała nam po biegu zwyciężczyni.

Pełne wyniki – TUTAJ

Bieg upamiętniał generała pilota Andrzeja Błasika dowódcę Sił Powietrznych, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu TU- 154 pod Smoleńskiem. Do tragedii doszło w drodze na obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskiej. Gen. Andrzej Błasik był pilotem klasy mistrzowskiej. Posiadał ogólny nalot 1592 godzin, w tym 482 godzin na samolocie Su-2.

W biegu wzięło udział blisko 120 oób. Na uczestników czekały pamiątkowe medale oraz wojskowa grochówką.

RZ



Granią Tatr: Medale MP Skurynning Ultra dla... [NA ŻYWO]

$
0
0

Robert Faron (Salco Garmin Team) i Magdalena Łączak (Salomon Suunto Team Polska) wygrali 3. Flexistav Bieg Granią Tatr i zdobyli złote medale pierwszych Mistrzostw Polski Skyrunning na dystansie ultra.  

Na trudną technicznie, ponad 70-kilometrową trasę wiodącą tytułową granią Tatr (+5000 m/-4950m)., ruszyło 360 zawodników. Chętnych do rywalizacji było o wiele więcej, ale Tatrzański Park Narodowy nie zgodził się na wyższą frekwencję. Szczęśliwców, którzy o 4 nad ranem stanęli na starcie na Siwej Polanie w Dolinie Chochołowskiej, wyłoniło losowanie.  

Od początku imponował Robert Faron. Na pierwszym pomiarze czasu - schronisku na Hali Ornak - miał blisko pół minuty przewagi nad Marcinem Rzeszótko i Bartoszem Gorczycą.

Im dalej i trudniej, bo na grani szalał dziś halny, Faron powiększał przewagę. Do Schroniska Murowaniec dotarł ponad 11 minut wcześniej niż drugi wówczas Bartosz Gorczyca (chwilę później wicemistrz Polski na ultradystansie z tego roku przez problemy żołądkowe zszedł z trasy).

Trzeci Przemysław Sobczyk - zwycięzca premierowej edycji Granią Tatr i drugi zawodnik drugiej edycji - tracił do Farona już ponad 13 minut. 

Na ostatnim z checkpointów - Wodogrzmotach Mickiewicza - Faron zdeklasował konkurencję, wypracowując ponad 16 minut przewagi nad Sobczykiem i aż 23 i pół minuty nad trzecim Marcinem Rzeszótko. 

Potem stało się jednak coś dziwnego, bo z kolejnymi kilometrami Faron dramatycznie tracił przewagę nad stawką. Do mety na Stadionie COS, przy Rondzie Kuźnickiego Robert Faron dotarł sprintem, oglądając się z niepokojem za plecy w poszukiwaniu rywali, po 9 godzinach, 36 minutach i 27 sekundach

Tylko 45 sekund do zwycięzcy stracił Marcin Rzeszótko.

Podium dopełnił Przemysław Sobczyk - do Farona stracił 9 minut.  

Świetnie spisał się Ambasador Festiwalu Biegów Paweł Góralczyk, brązowy medalista MP Skyrunning sprzed dwóch lat z Biegu Marduły. Od początku Paweł plasował się w ścisłej czołówce, ale wobec dobrej dyspozycji rywali zdołał przebić się na podium.

Sporo emocji dostarczył pojedynek Magdaleny Łączak i Magdaleny Kozielskiej. Na pierwszym fragmencie trasy ta druga miała nawet 5 minut przewagi nad pierwszą, wykorzystując perfekcyjnie znajomość terenu (tutaj mieszka i trenuje). Na Ornaku przewaga zmalała do minuty. Do Murowańca Kozielska już nie dotarła.

Magdalena Łączak za to sukcesywnie pięła się w klasyfikacji... open, meldując się na tym etapie na 12. miejscu, z 43-minutową przewagą nad Anną Arseniuk.

Na Wodogrzmotach przewaga Łączak nad Arseniuk urosła do blisko 80 minut. Na trzecim miejscu, z ledwie minutową stratą do drugiego miejsca podążała wówczas Iwona Kik.  

Magdalena Łączak niezagrożona dotarła do mety w czasie 10:53:32. Zajęła 10. miejsce open!

Półtorej godziny po zwyciężczyni do mety dotarła Anna Arseniuk (12:25:36). Cztery minuty do srebrnego medalu MP straciła Iwona Kik (12:29:43). Pozostałe Panie są jeszcze na trasie.  

Wyniki: 

Mężczyźni:

1. Robert Faron - 9:36:27
2. Marcin Rzeszótko - 9:37:12
3. Przemysław Sobczyk - 9:45:47
4. Paweł Góralczyk - 10:07:50
5. Paweł Dybek - 10:13:20
6. Miłosz Szcześniewski - 10:25:32
7. Piotr Brzoza - 10:30:51
8. Piotr Biernawski - 10:34:44
9. Marcin Dyrlaga - 10:46:08
10. Dominik Włodarkiewicz - 11:08:11 

Kobiety:

1. Magdalena Łączak - 10:53:32
2. Anna Arseniuk - 12:25:36
3. Iwona Kik - 12:29:43
4.
5.
 
Wyniki "na żywo": TUTAJ

red.

fot. facebook Granią Tatr i Salomonrunning.pl


Trwa próba bicia rekordu Głównego Szlaku Beskidzkiego

$
0
0

Dwa lata po tym jak Rafał Bielawa i Kamil Klich przebiegli Główny Szlak Beskidzki, ich rekordowy czas 151 godzin jest zagrożony. W piątek 18 sierpnia o 5.00 rano, na tę samą trasę z zachodu na wschód, z Ustronia do Wołosatego, wyruszył Robert Korab.

Rzeszowianin ma za sobą Lavaredo Ultra Trail, UTMB, TDS czy Spartathlon, który jest jego najdłuższym, pokonanym do tej pory dystansem. Jest świetnie znany uczestnikom Rzeźnika, Biegu 7 Szczytów, a przede wszystkim Ultramaratonu Podkarpackiego, na którym pełni funkcję sędziego.

Doświadczenia mu nie brakuje. Zaczął biegać w 2002 r. w ramach walki z nadwagą i nadciśnieniem. Po tych problemach nie ma już śladu, a on nadal biega. Nie brakuje mu również znajomości trasy. Już raz ją pokonał, tyle że w odwrotnym kierunku. Zrobił to treningowo, bez chęci uzyskania jakiegoś szczególnego wyniku. Wtedy zajęło mu to 9 dni, 2 godziny i 50 minut.

Teraz nie ma mowy o treningu. Próba pobicia rekordu GSB to jego główny start sezonu. Biegnie sam, bez zorganizowanego wsparcia z zewnątrz, z wyposażeniem w plecaku. Mimo doświadczenia i ambitnego celu, zrealizowanie zadania nie jest pewne.

Pierwszej doby Robert Korab pokonał 90 km, ale niestety zakończył dzień kontuzją kostki, która dała się ujarzmić stabilizatorem, ale nie przestała pobolewać. Początku wyprawy nie ułatwiała także upalna pogoda.

Jego poczynania na trasie, na której wcześniej rekordy bili: Piotr Kłosowicz i Łukasz Pawłowski, można śledzić TUTAJ. Na profilu facebook projektu Korab - Lurbel GSB pojawiają się również meldunki z wydarzeń próby ustanowienia nowego rekordu

IB


Sporting Maraton Leszno – jak na skrzydłach

$
0
0

Siódmy już Sporting Maraton Leszno - leszczyńska triada biegowa, rozgrywana w trzecią sobotę sierpnia, przeszła do historii – informuje Michał Talaga, Ambasador Festiwalu Biegów.

Biegi poprowadzone głównie po duktach leśnych Nadleśnictwa Karczma Borowa na dystansie maratonu, półmaratonu i ćwierćmaratonu, zawsze ściągają masę biegaczy z okolic. Tu przyjedziesz pobiegać z podobnymi sobie „zakręconymi” ludźmi, rzadziej pościgać się dla nagród. Bo tutaj liczy się Koleżeństwo biegaczy i ten nieuchwytny dla niewtajemniczonych, czytaj niebiegających, duch biegania.

Pętla leśna liczy sobie 10 km i 500 m. Organizator tradycyjnie „robi swoje”, czyli zapewnia biegaczom niezapomniane wrażenia oraz świetną obsługę wolontariuszy – „zapaleńców”. Spotykamy się tam co roku i tym razem natrafiłem na panie, które spotkałem rok temu na prowadzonym przeze mnie szkoleniu z samoobrony dla kobiet. Automatycznie człowiek czuje się bezpiecznie w takim towarzystwie.

Ponadto co roku można spotkać ikonę biegania, człowieka biegacza-konferansjera, którego opowieści można słuchać cały dzień. I tak też czyniłem. Co roku nowe wątki, nowe historie, słowem skarbnica wiedzy. Szacun.

Tu nie ma problemów z parkowaniem, z punktami odżywczymi czy posiłkiem po biegu. Dzieci mają szkółkę tenisa, kącik zabaw i animacji, kibice zróżnicowane zajęcia z instruktorami Fitness Klub Sporting, a także rozgrywany jest marsz Nordic Walking.

Jedynie tylko w tym roku organizator nie uwzględnił biegaczy odstających od przyjętego wzorca stereotypowego biegacza, bo na półtorej godziny przed biegiem zabrakło koszulek, skądinąd rewelacyjnych – i tym bardziej szkoda, w rozmiarach powyżej M. A w kompresyjnym topie powyżej pępka sięgającym, słabo się widziałem. A podaje się rozmiar w panelu zapisów. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Mogłem więc zapocić inną koszulkę z biegu sprzed kilku dni w pobliskim Kobylinie.

W tym roku na starcie stanęło sporo „ścigaczy” bo czasy jakie wystarczały rok temu na zajęcie pierwszego miejsca, dziś zaledwie starczyły na trzecie lub dalsze. Jednak tutaj najważniejszy jest klimat. Sporting Maraton Leszno 2017 mamy więc za sobą. Dziękujemy za atmosferę!

Michał Talaga, Ambasador Festiwalu Biegów


 

[AKT] Kto, gdzie, kiedy... Maratoński „Skarb Kibica”

$
0
0

Wakacje to nie dla wszystkich czas odpoczynku. Część krajowej elity zadeklarowała już, gdzie wystartuje w drugiej części sezonu i ruszyła z przygotowaniami do najważniejszych tegorocznych startów.

Rekordzista Polski w maratonie Henryk Szost wystartuje 29 października we Frankfurcie nad Menem. W 2013 roku zajął tam czwarte miejsce z wynikiem 2:09:37. Dwa lata wcześniej był dwunasty z rezultatem 2:09.39, będąc blisko pobicia ówczesnego rekordu Polski należącego do Grzegorza Gajdusa (2:09.23). Zwyciężył wówczas Kenijczyk Wilson Kipsang, ustanawiając rekord trasy 2:03.41.

To właśnie we Frankfurcie Henryk Szost wywalczył kwalifikację na Igrzyska do Londynu. Z pewnością znów będzie tam chciał powalczyć o złamanie bariery 2:10:00. Najlepszy wynik w karierze Szosta to 2.07:39 z 2012 rok z Otsu. W maju podczas Wojskowych Mistrzostw Świata w Ottawie zawodnik wywalczył brązowy medal z czasem 2:17:51.

Ciekawie będzie 15 października w Poznaniu, gdzie na trasie spotkają się Marcin Chabowski oraz Emil Dobrowolski. Obaj zawodnicy mają ze stolicy Wielkopolski bardzo dobre wspominania.

Marcin Chabowski zwyciężył 10. PKO Poznań Półmaratonie z czasem 1:03:15. Niestety zapalenie nerwu kulszowego wykluczyło go ze startu w Wojskowych Mistrzostwach Świata w Ottawie. Czwarty zawodnik mistrzostw Europy w półmaratonie z Amsterdamu wrócił już do treningów i ma apetyt na wygraną. Rekord życiowy w maratonie Chabowskiego to 2:10:07 z 2012 roku i jest to szósty wynik w historii polskiego maratonu.

Emil Dobrowolski zwyciężył maraton w Poznaniu w 2015 roku z czasem 2:13:50, co jest jego rekordem życiowym. W zeszłym roku miał bronić tytuły, ale ze startu wykluczyły go problemy ze ścięgnem Achillesa. Okazało się, że potrzebna będzie operacja. Biegacz już w maju ogłosił, że ponownie wystartuje w Poznaniu. Teraz nadrabia pracę, której nie mógł wykonać zimą czekając na zabieg. 

24 września w 39. PZU Maratonie Warszawskim wystartuje Błażej Brzeziński. Mistrz Polski w Polski w maratonie z 2011 roku, ma już za sobą jeden start w maratonie podczas Wojskowych Mistrzostwa Świata w Ottawie, o którym... dowiedział się 14 dni przed imprezą, zastępując Marcina Chabowskiego. W Kanadzie uzyskał rezultat 2:21:16. Rekord życiowy Brzezińskiego to 2:12:17 z Berlina 2013. W tym samym roku zdobył srebrny medal maratońskich MP, rozgrywanych w ramach Orlen Warsaw Marathon (czas 2:13:56).

Arkadiusz Gardzielewski– wojskowy mistrz świata na „królewskim dystansie”, zapowiedział swój start w 39. PZU Maratonie Warszawskim. Impreza odbędzie się 24 września. Obecnie zawodnik Śląska Wrocław przebywa na zgrupowaniu w Szklarskiej Porębie. Jak sam napisał, jest to jego 61. obóz przygotowawczy w tym miejscu. 

Pierwsza część sezonu dla wielokrotnego mistrza Polski na różnych dystansach była bardzo udana. Podczas półmaratonu w Pradze uzyskał wynik 1:04:20. Jest to jego najlepszy rezultat od lat na tym dystansie. W wojskowych mistrzostwach w Ottawie nabiegał wynik 2:13:43. Swój rekord życiowy - 2:11:34 - ustanowił w 2012 roku w Wiedniu.      

W 39. PZU Maratonie Warszawskim wystartuje Mariusz Giżyński– tegoroczny wicemistrz świata wojskowych na dystansie 42,195 km. Poziom krajowej czołówki w najstarszym stołecznym maratonie zapowiada się więc się najmocniejszy od lat. Doświadczony zawodnik jeszcze na początku roku planował start w Maratonie Berlińskim, ostatecznie padło na Warszawę, co tylko powinno ucieszyć kibiców.

Przypomnijmy, w Ottawie popularny „Giża” uzyskał rezultat 2:15:17. Na początku sezonu wywalczył też brązowy medal mistrzostw Polski w przełajach. Jego rekord życiowy wynosi - 2:11:20 z 2012 roku. 

Znamy już też maratońskie plany Mistrza Polski - Artura Kozłowskiego

RZ


Goral Marathon: Ulewa u styku trzech państw [ZDJĘCIA]

$
0
0

Kolejna edycja prawdziwie góralskiej imprezy odbyła się na Trójstyku, czyli tam, gdzie spotykają się granice Polski, Czech i Słowacji. Niestety, po passie dobrej pogody, która cieszył się Goral Marathon, przyszła pora deszczowa.

Już drugi sezon bieg odbywa się w strugach deszczu a piękna góralska biesiada zamienia się w walkę o przetrwanie. Stali bywalcy przyjeżdżają mimo tego, ale nie brakuje też debiutantów. Mówią, że skoro w deszczu bawią się tak dobrze, to w słońcu musi to być najlepszy bieg.

W tym roku aura zaskoczyła deszczem już w sobotę. Padało cały wieczór i całą noc a ciemne chmury szczelnie pokrywające niebo nie pozostawiały złudzeń. Mimo kiepskiej pogody, najwytrwalsi stanęli na starcie. Spadek frekwencji był wyraźnie zauważalny, zwłaszcza wśród rowerzystów, bo kategoria MTB też jest tutaj klasyfikowana. Podczas nieznacznie przeciągającego się powitania, ktoś zażartował, że organizatorzy będą czekać aż przestanie padać. – Ale maksymalnie trzy dni!

Uczestnicy mieli do wyboru maraton, którego trasa mierzyła przewrotnie 50 km, półmaraton o długości 26 km oraz minimaraton na dystansie 6 km. Dłuższe dystanse mogli też pokonać rowerzyści, ale z powodu deszczowej pogody było ich dzisiaj zaledwie kilkunastu. Tylko 30 osób stanęło na starcie biegu ultra. W stawce zabrakło między innymi ubiegłorocznego triumfatora biegu Roberta Farona, który dzień wcześniej wygrał Mistrzostwa Polski Skyrunning na dystansie ultra.

Zwycięzcą najtrudniejszego biegu został Grzegorz Rycyk, który na metę wbiegł z czasem 4:47:02. Był to jedyny Polak na podium. Drugie i trzecie miejsce przypadło Słowakom. Szybszy z nich Stanislav Klimo stracił do zwycięzcy prawie 11 minut (4:57:53) a drugi, Matej Oravec, ponad 22 minuty (5:09:24).

Najdłuższy dystans wybrały tylko trzy panie, które podzieliły pomiędzy siebie podium. Podobnie jak u mężczyzn, zwyciężyła Polka Anna Brzozowska z czasem 5:44:26, druga była Słowaczka Monika Domovcova (6:17:26) a trzecia jej rodaczka Stanislava Drdakowa (7:31:07).

Na dystansie 26 km bezkonkurencyjny okazał się Słowak Ján Jurčík, który uzyskał wynik 1:50:24. Dwie godziny udało się dzisiaj złamać tylko dwóm zawodnikom. Najlepsza wśród pań okazała się Justyna Adamus-Kowalska, która wbiegając na metę z czasem 2:05:54, wyprzedziła swoją rywalkę o 11 minut. – Startowałam na Trójstyku pierwszy raz i muszę przyznać, że trasa tutaj nie jest trudna. Jest bardzo dużo asfaltowych odcinków i zbiegów, więc można ją pobiec bardzo szybko. Na zbiegach można odpocząć a same podbiegi też nie są bardzo strome. Cały czas biegłam, nie musiałam nigdzie maszerować, nic nie straciłam – mówiła zwyciężczyni tuż za linią mety. – Przyjęłam swoje tempo od początku, nie oglądałam się za siebie, nawet nie wiem kto tam biegnie. Robiłam swoje. Szkoda tylko, że nie było słońca, bo pogoda dzisiaj kiepska. Ale czasem dobrze przetrzeć się na takiej trasie.

– Pogoda troszkę nie dopisała, ale okazało się, że wyszło mi to na dobre. Byłem 11. open i 5. W kategorii, więc nie jest źle – cieszył się na mecie Krzysztof Zmuda. Na Goral Marathon trafił także pierwszy raz: – Trasa była wymagająca, asfaltu było sporo, ale trasa raczej górska. Bardzo mi się podobało. Jeśli ktoś pierwszy raz chce startować w górskim terenie, to polecam tę imprezę. Może za rok pogoda bardziej dopisze…

Pełne wyniki – TUTAJ

KM


Diamentowa Liga: Dobre biegi Polaków w Birmingham

$
0
0

W angielskim Birmingham rozegrano ostatni mityng kwalifikacyjny Diamentowej Ligi. Przed nami już tylko finały które wyłonią zwycięzcą tegorocznej edycji. W Anglii wystartowało aż 11 Polaków.

Wydarzeniem dnia był bieg na dystansie 3000 m z udziałem Brytyjczyka Mo Faraha. Dla mistrza i wicemistrza świata z Londynu był to ostatni start na bieżni przed własną publicznością w karierze. Nie zawiódł i wygrał z wynikiem 7:38.64. Łatwo skóry nie oddał Hiszpan Adel Mechaal - wicemistrz Europy w biegu na 5000 m z Amsterdamu, który ostatecznie był drugi z blisko 2 sekundami straty.

Nasz reprezentant - Krystian Zalewski - zajął dziesiąte miejsce, z wynikiem 8:11.51.

Bieg z Farahem nie był zaliczany do cyklu Diamentowej Ligi. O punkty i miejsce w finale rywalizowały za to panie. Na 3000 m wygrała Holenderka Sifan Hassan, która rezultatem 8:28.90 ustanowiła nowy rekord kraju oraz poprawiła rekord mityngu. Również druga na mecie Konstanze Klosterhalfen, czasem 8:29.89, poprawiła rekord Niemiec.

W zmaganiach na 800 m mężczyzn wygrał Nijel Amos z Botswany, który uzyskał rezultat 1:44.50. Drugi był dwukrotny wicemistrz świata Adam Kszczot z rezultatem 1:45.28. Trzecie miejsce zajął Marcin Lewandowski z najlepszym wynikiem w tym sezonie - 1:45.33. Dzięki wysokiej pozycji zawodnik Zawiszy Bydgoszcz wystartuje razem z reprezentacyjnym kolegą w finale 800 m Diamentowej Ligi w Brukseli. Wcześniej miał też zapewniony udział w biegu finałowym na 1500 m w Zurychu.

Dwie nasze reprezentantki - Angelika Cichocka i Sofia Ennaoui - wystartowały w biegu na 1500 m kobiet. Od początku z prowadzenia Brytyjki Jeanny Meadows skorzystała tylko Etiopka Gudaf Tsegay. Jej przewaga nad pozostałymi wynosiła nawet 20 metrów, aż do ostatniego okrążenia. Wtedy do pracy wzięła się kolejna Etiopka Dawit Seyaum, która odrobiła straty i wygrała z wynikiem 4:01.36. Angelika Cichocka była szósta z rezultatem 4:03.18. Natomiast Sofia Ennaoui dotarła do mety na dwunastym miejscu, z czasem 4:07.85. W finale konkurencji wystąpi tylko nasza Mistrzyni Europy z Amsterdamu. Angelika Cichocka prowadzi zresztą w klasyfikacji punktowej, jednak o wszystkim zdecyduje finałowy bieg w Brukseli.

W pozostałych konkurencjach rozgrywanych na Alexander Stadium:

W konkursie w skoku w wzwyż Sylwester Bednarek był 6 z wynikiem 2.20 m - wygrał Katarczyk Mutaz Essa Barshim z rewelacyjnym rezultatem 2.40 m. Po skoku zwycięzca... zabrał poprzeczkę na pamiątkę.

W konkursie trój skoku Anna Jagaciak-Michalska była piąta. Na tej samej pozycji znalazł się w pchnięciu pulą Michał Haratyk, natomiast Konrad Bukowiecki był dziewiąty.

W rzucie młotem, rozgrywanym jako konkurencja pokazowa zwyciężyli Joanna Fiodorow i Paweł Fajdek. O wygranej decydowała suma wyników uzyskanych przez naszych młociarzy. Polacy wyprzedzili duety z Niemiec i Wielkiej Brytanii.

W luźnej atmosferze, przed główną częścią mityngu, doszło do pojedynku chód vs bieg, pomiędzy chodziarzem Tom'em Bosworth'em– szóstym zawodnik IO na 20 km i rekordzistą świata w chodzie sportowym na dystansie mili, a jego rodakiem biegaczem średniodystansowym Adamem Clarkiem. Wygrał.... zobaczcie sami. Chodziarz miał do pokonania 1000 metrów, czyli 2,5 okrążenia wokół bieżni, a biegacz o jedno okrążenie więcej.

RZ


#SzykujsienaKrynice: "Mamy gęsią skórkę!"

$
0
0

Niewiele, bo 2 tygodnie pozostało do 8. PKO Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdroju. Czwórka naszych podopiecznych z projektu #SzykujsienaKrynice powoli schodzi z obciążeń, ale i nie zasypuje gruszek w popiele. TUTAJ znajdziecie plany treningowe całej naszej grupy, poniżej kilka słów od biegaczy. Wszystkim udziela się już stres przedstartowy. Tak bardzo, że... nawet zmieniają konkurencje! I to wcale nie na łatwiejsze! 

Ćwiczymy zgodnie z planem Wojtka Staszewskiego (Tomek czasami trochę dokłada): dużo podbiegów, długich wybiegań, treningów wytrzymałościowych (nasz ulubiony trening na schodach).Wszystkie górki w okolicy mamy zaliczone. Nie są to łatwe treningi, ale poważnie podchodzimy do startu i staramy się jak najlepiej przygotować

Wprawdzie liznęliśmy trochę gór, ale Krynica jest jest dla nas duīm wyzwaniem, w końcu to nasz prawdziwy pierwszy start ultra - czy damy radę? 

Jesteśmy świeżo po starcie kontrolnym w Gorce Utra Trail (Tomek 40 km - 14. miejsce w open, Asia 20 km - 5. kobieta): start bardzo udany, pokazał, że jest siła i moc, treningi idą w dobrym kierunku, forma rośnie.

Ale najważniejsze jest to, że było w tym biegu dużo przyjemności, nie przeszkadzały mocne podejścia i szybkie zbiegi, a na mecie mieliśmy siłę, żeby biec dalej.

Nie możemy się doczekać startu - mamy gęsią skórkę na samą myśl o ty co nas czeka!

Joanna i Tomasz Rębiś


W grudniu, jeszcze zanim wiadomo było, że będę brać udział w projekcie, zapisałam się na 3 biegi Festiwalu: Życiową Dziesiątkę, 15 km i półmaraton. Teraz jak jestem w projekcie, to oczywiście plany się zmieniły i chciałabym wystartować w Biegu 7 Dolin 34 km!

Podsumowując ostatnie tygodnie treningów - bywało bardzo różnie. Zaczynając od początku, przyzwyczajona do długich biegów z umiarkowaną intensywnością, w duchu trochę buntowałam się kiedy nagle pojawiło się w planie dużo podbiegów i krótszych treningów z konkretnym zadaniem. Nie dość, że mnie męczyły bardzo, to jeszcze tęskniłam za tymi kilometrami, kiedy mogłam biec i być, po prostu. 
 
Powoli zaczęłam akceptować i lubić też te krótsze treningi. Czerpałam z nich dużo radości i satysfakcji z pokonywania własnych słabości. Bieganie w ogóle, nagle zaczęło  być przyjemniejsze, z większą wiarą i odwagą wykonywałam każdy trening, motywacja rosła, pojawiły się życiówki. 

Przyszedł lipiec, niestety. Dużo pracy, zmęczenie i gdzieś się cały ten entuzjazm posypał. Nie był to łatwy miesiąc, zrezygnowałam z kilku treningów, reszta szła słabo, każdy podbieg był nie dość, że męczący to i stresował mnie bo przypominał mi o tym, że ja nawet nigdy nie byłam w górach i skoro zwykły wiadukt czy Agrykola mnie tak męczą to jak ja poradzę sobie w Krynicy. 

Pozwoliłam sobie na trochę gorszy czas, do końca lipca, bo akurat wtedy wyjeżdżałam na obóz biegowy, prowadzony przez Wojtka i Kingę, którzy przygotowują nas do Krynicy. Decydując się na udział w projekcie, szukałam nowych wyzwań. Cały ten czas przygotowań jak i pierwsze bieganie po górach na obozie to już dla mnie przygoda o jakiej marzyłam. Zaszło we mnie sporo zmian, zmieniły się priorytety, nagle otworzyły się oczy na to wszystko co mogę zyskać dzięki bieganiu, a mogę dużo więcej niż mi się do tej pory wydawało, coś więcej niż możliwość bycia sam na sam ze sobą i tym co dookoła. 

A bieganie po górach? Już kocham! I wiecie co? Dzięki projektowi, zdanie, że bieganie jest moją pasją nabrało prawdziwego znaczenia. Biorę je w całości, kocham je w całości. Nie tylko za radość (której jest najwięcej), ładne widoki, za endorfiny i medale, za życiówki i zdrowie, za dobrych ludzi, których spotyka się gdzieś po drodze ale też za cały ten trud, który trzeba włożyć w trening, za walkę z lenistwem, za błoto, które przelewa się w butach kiedy biegamy w niesprzyjających warunkach, bo on sprawia, że stajemy się silniejsi. Każda góra, którą uda się pokonać dodaje zacięcia, które przyda się w konsekwentnym dążeniu do celu. W bieganiu i w ogóle w życiu.

Stres, który miałam na początku w związku ze startem zamienił się w podekscytowanie i zniecierpliwienie. Wiem, że będzie to taka wisienka na torcie. Odliczam już dni i z radością dobiegnę do granic swoich możliwości i zobaczę co jest dalej.

Start w Krynicy będzie początkiem wspaniałej przygody jaką jest bieganie po górach. Na 34 km się napewno nie skończy! 

Magdalena Dziarnowska



3. Bieg Granią Tatr Ambasadora. "Mam nadzieję..."

$
0
0

Można powiedzieć że przeszedł już do historii. Długo wyczekiwany bieg w środowisku ultra. Można powiedzieć że takie polskie UTMB.

Apetyt na start miało wiele osób ale tylko 300 osób zostało dopuszczonych w trybie losowania. Taki limit ustalił TPN a sam bieg może odbyć się w trybie co dwa lata. Trasa bardzo wymagająca 71 km przewyższenia sięgające +/-5000m robią wrażenie. Turyści zwykle robią tą trasę w 3 dni. Najlepsi biegacze w nieco ponad 9 godzin.

Relacja Pawła Stacha, Ambasadora Festiwalu Biegów

Start 4:00 Siwa Polana. Przed biegiem obowiązkowa weryfikacja sprzętu. Przejście do ogródka biegowego i wyczekiwany start. Cisza i skupienie. 4:05 odliczenie i start. Poszli.

Migające czołówki rozświetlają dolinę Chochołowską. Pomimo wczesnej pory da się odczuć powiew ciepłego powietrza. Pierwszy odcine - prawie 8 km do schroniska - to rozgrzewka przed tym co nas dalej czeka. Przy schronisku skręcamy na Grześ.

Nadal jest ciemno. Gwiazdy rozświetlają niebo a księżyc jak mały rogalik przebija się przez drzewa. Przy szczycie Grzesia już zaczyna się rozwidniać. Na szczycie zaczyna mocno wiać. Tu zaczynają się mocne podejścia pierwsze na Rakoń i dalej na Wołowiec. Wieje z prędkością ponad 100 km/h. Piasek i drobny pył sypie się po oczach.

Jesteśmy już na Grani. Po wschodniej stronie obserwujemy piękny wschód słońca. Niebo bezchmurne. Rzadko bywa się w tym miejscu o tej porze. Piękne zjawisko - biegnąc granią polska cześć jest jasna, w pięknych barwach wschodzącego słońca, a strona słowacka jeszcze w cieniu, jakby jeszcze nie wstała.

Przy ostrym podejściu na Starorobociański mam wrażenie, że odlecę. Kije biegaczy dziwnie się wyginają, jakby były z gumy. Na szczycie kolejna kontrola sędziów, którzy spisują numery startowe i z uśmiechem nas dopingują. Jest pięknie! Teraz już będzie z „górki”...

Jeszcze tylko przejście przez siwe skały i dalej lekki podbieg, i z góry około 4 km do Schroniska na Hali Ornak. Tam czeka nas miły poczęstunek. Początek zbiegu bardzo ostry po pólkach skalnych dalej już wchodzimy w strefę leśną gdzie mijamy Iwanicką Przełęcz. To już 26. kilometr - 1/3 trasy z nami.

Na Ornaku „wypasiony” punkt żywieniowy oraz kibice w strefie supportu, zagrzewający biegaczy. Po krótkiej przekąsce i zatankowaniu płynów do flasków wyruszam w stronę Doliny Tomanowej, gdzie słonce już operuje pełnym blaskiem. Piękny letni dzień. Wiatr lekko muska rosnące trawy. Można by tu zostać na chwilę ale wiele drogi przed nami. Zwłaszcza teraz długie i żmudne podejście na Ciemniak. Modlę się i przeklinam. Pytam jak małe dziecko „ile jeszcze”.

Długie przytłaczające podejście dobija mnie. Pierwszy kryzys na trasie. Daję sobie słowo, jak zdobędę tę górę będę krzyczał: „nie pokonasz mnie Ciemniaku”. Nawet po wejściu Krzesanice i Małołączniak, nie cieszą mnie pięknę widoki na Grani Tatr skąpane w słońcu. Jest ciepło, nawet za ciepło.

Na przełęczy pod Kopą Kondracką ujawnia się piękny widok na Dolinę Kondratową i śpiącego rycerz na Giewoncie. Ta część Grani Tatr jest naprawdę piękna o tej porze. Można by tu zostać i podziwiać widoki ale już w zasięgu wzroku ujawnia się stacja na Kasprowym wierchu. Co prawda do tego punktu jeszcze około 2 km, ale świadomość osiągnięcia tego szczytu dodaje otuchy, że już później z góry Doliną Gąsienicową wzdłuż kolejki do kolejnego punktu żywieniowego w Schronisku Murowaniec. Żar leje się z nieba.

Po drodze turyści którzy tak tłumnie już spacerują dopingują nas. To 40. kilometr trasy.

Po zatankowaniu płynów i zarzuceniu paru ciastek z owsianką ruszamy dalej. Przed nami drugi gwóźdź programu - Krzyżne. Nie wiem dlaczego lubię tę górę, w odróżnieniu do Ciemniaka. Krajobraz otaczających skał pokrytych zielonym nalotem. Prawie żadnej roślinności. Bardzo surowo.

Podejście bardzo ostre pozostawia wielu biegaczy na chwilę spoczynku, by zaczerpnąć oddech. Ciężko tam po 40 km zmagań zebrać się na raz na szczyt. Ale napieram i... udaje zdobyć szczyt.

Słońce zachodzi za chmury i zgodnie z zapowiedziami już czuć zmianę pogody. Takie były prognozy organizatorów. Byle by przejść Krzyżne i zejście przez Dolinę 5 Stawów bez deszczu i burzy.

Na Krzyżnym krzyczę - no to teraz już tylko z górki! Ale początkowe zejście bardzo ciężkie. Nie wiem, czy nie wolał bym dalej napierać w górę czy zsuwać się po trasie. Bardzo ostre zejście ok. 300 metórw z osuwającym kamieniami i żwirkiem i dalej bardziej płasko po półkach skalnych. Piękny widok na dolinę Pięciu Stawów i Siklawę.

Przy Schronisku w Dolinie 5 Stawów tłum kibiców wiwatuje. To dodaje nam otuchy. Sędzia dorzuca, że tylko 4,5 km zbiegu do Wodogrzmotów Mickiewicza.

Tłumy turystów nie ułatwiają szybkiego zejścia. Jest bardzo ciasno. Początek to zakręcone schody półkami skalnymi, dalej już przyjemnie przez przecinki leśne.

No i stało się. Zaczyna padać zgodnie z prognozami. Na szczęście jesteśmy już przy Wodogrzmotach. Na punkcie miała być tylko woda… A tu niespodzianka - izo, cola. Jak to smakuje po 10 godzina biegu!

Przed nami ostatni etap wyprawy. Lekki zbieg asfaltem i dalej w lewo na Psią Trawkę i Przełęcz Waksmundzką. Zaczyna się ulewa. Woda po kostki przelewa się przez ścieżki niczym górski potok.

Podejście na Wielki Kopieniec w strugach deszczu. Nie mam suchej nitki na sobie. Im bliżej końca, tym droga się dłuży. Jeszcze tylko zbieg z pod Nosala do Kuźnic i dalej asfaltem do mety, około 2 km. Nie wiem czy łatwiej pogórskich ścieżkach czy klepać asfalt. Nogi tak obolałe, że już mi wszystko jedno.

Wbiegamy na stadion COS, gdzie usytuowana jest jakże upragniona meta. Nie mogę uwierzyć udało się zdobyć Grań. Czas 12:22:20. Miejsce 27. open w 1. Mistrzostwach Polski w Skyrunningu w kategorii Ultra. Dopiero teraz do mnie dociera! Jak na amatora traktującego biegi bardziej jako pasja i przyjemność, a nie stricte rywalizację, to całkiem nieźle.

Ten bieg ma coś w sobie iż przyciąga tak wielu fanów biegu Ultra. Nie tylko mocno ograniczony limit osób, które mogą wziąć udział i dwuletni cykl starotwy. Wielkie brawa dla organizatorów za perfekcyjne przygotowanie całego biegu. Wsparcie wolontariuszy i sędziów na całej trasie. Pięknie. Zapewne będę chciał tu wrócić. Pozostaje nadzieja że uda się zmierzyć jeszcze z Granią Tatr w następnej edycji.

Paweł Stach, Ambasador Festiwalu Biegów

fot. Bartłomiej Trela, PokonajAstme.pl


7. Półmaraton J. Kusocińskiego: Deszcz... pomógł. Sypnęło życiówkami! [ZDJĘCIA]

$
0
0

W strugach deszczu rozegrano 7. Półmaraton im. Janusza Kusocińskiego. Uczestnicy, których nie odstraszyły warunki pogodowe mieli powody do radości - impreza obfitowała w nowe rekordy życiowe!

Półmaraton odbył się na tradycyjnej trasie z Błonia do Borzęcina Dużego. Miejsce rozgrywania zawodów jest nieprzypadkowe. To właśnie w pobliskim Ołtarzewie, na terenie Powiatu Warszawskiego Zachodniego legendarny Janusz Kusociński spędził swoje dzieciństwo.

W tym roku wprowadzono małą korektę trasy. Ze względu na remonty dróg wróciła agrafka na 15 km. Ale nie to, a aura zostanie w pamięci uczestników. Organizatorzy wspominali, że ostatni raz tak trudne warunki mieli podczas trzeciej edycji w 2013 roku. Z drugiej strony, deszczowa pogoda sprzyjała szybkiemu bieganiu. Co prawda koszulki uczestników były nieco cięższe niż zwykle, a do butów dostawała się woda (gminne drogi słabo odprowadzały opady), ale chyba nikt ze startujących nie zamieniłby takiej pogody na upał.

 

Deszczowy @polmaratonpwz obfitował w życiowki #półmaraton #halfmarathon #bieg #running #festiwalbiegów #sport #rain

Post udostępniony przez Robert Zakrzewski (@robert_zakrzewski)

W tych warunkach najlepiej poradził sobie Andrzej Starzyński, z rezultatem 1:08:10. Drugi na mecie zameldował się Pavlo Veretskiy z czasem 1:10:19. Na trzecim miejscu uplasował się Tomasz Mikulski z pobliskiej Gminy Kampinos, który uzyskał wynik 1:11:19.

– Cieszę się bardzo z tego biegu, bo biegałem praktycznie na własnym terenie. Zależało mi na wygranej w klasyfikacji „Powiat”. Moim planem było doganiać kolejnych rywali. Udało mi się to koło 14. kilometra, bo zawodnik z Ukrainy uciekł mi na starcie. Postanowiłem się go trzymać. Na 500 metrów przed metą ruszyłem ile fabryka dała – relacjonował Tomasz Mikulski. – Dla mnie takie warunki, bieganie w deszczu, były wymarzone. W nich czuje się najlepiej. Rekord życiowy poprawiłem dziś o 2 minuty, a czuje że jest jeszcze zapas! – cieszył się nasz rozmówca.

Wśród pań najlepsza okazała się Ukrainka Valentyna Kiliarska, która uzyskała wynik 1:24:03. Chwilę za nią metę przekroczyła Warszawianka Justyna Śliwiak, z rezultatem 1:24:22. Trzecia była Marta Barcewicz z rezultatem 1:24:44.

– Warunki były dziś fantastyczne! Taka pogoda jest lepsza niż 30 stopni i więcej. Przez całą trasę padało, ale było to naturalne chłodzenie. Od początku ruszyłyśmy we trzy. Starałam się trzymać dziewczyn bo wiedziałam, że tak będzie mi łatwiej biec, ale w pewnym momencie zawodniczka z Ukrainy odskoczyła. Im jednak było bliżej mety, tym mocniej próbowałam się oderwać od trzeciej zawodniczki – opisywała Justyna Śliwak.

– Bardzo się cieszę. Biegam od dwóch lat. Do tej imprezy mam szczególny sentyment, bo to był mój debiut w biegu ulicznym. W 2015 roku byłam szósta z czasem 1:36:52. Teraz jestem druga z wynikiem o 12 minut lepszym. Poprawiam się regularnie. Teraz szykuje się do jesiennego maratonu, jeszcze waham się gdzie wystartować – mówiła nam biegaczka ze stolicy.

Pobiegły w sumie 472 osoby. Jest to niewielki spadek frekwencji w porównaniu z zeszłym rokiem, gdy zmagania ukończyło 550 uczestników. Nie wszyscy może chcieli przyjechać do Błonia widząc zachmurzone niebo...

Półmaraton z Błonia do Borzęcina upamiętnia Janusza Kusocińskiego - złotego medalistę olimpijskiego z Los Angeles w biegu na 10 000 m oraz srebrnego medalistę mistrzostw Europy na dystansie 5000 m. „Kusy” był uczestnikiem kampanii wrześniowej, walczył w obronie Warszawy. Został rozstrzelany 21 czerwca 1940 w Palmirach.

RZ



 

Pobiednicki Półmaraton POMAGAM podtopiony. Nowy termin wkrótce

$
0
0

W minioną niedzielę pogoda nie rozpieszczała organizatorów imprez biegowych. Z powodu trudnych warunków atmosferycznych został odwołany charytatywny Pobiednicki Półmaraton POMAGAM.

Wg. planów biegacze mieli poznać tereny gminy Igołomia-Wawrzeńczyce w województwie małopolskim. Start i metę zawodów zaplanowano w Pobiedniku Małym. Zysk z wydarzenia przekazany miał być na pomoc i rehabilitację małego Konrada, mieszkańca Pobiednika Wielkiego. Chłopiec jest wcześniakiem z dystrofią wewnątrzmaciczną, wzmożonym napięciem mięśniowym, a także uszkodzoną prawą półkulą mózgową.

Bieg nie odbył się jednak z powodu fatalnej pogody. Organizatorzy informują, że nie było szans na rozegranie biegu w zaplanowanym terminie., bo cała trasa przebiega drogami lokalnymi z dala od głównych traktów i po kilku godzinach deszczu nie nadawała się do rozgrywania zawodów. Komunikat został wydany rano, na kilka godzin przed imprezą.

- Niestety po nocnych opadach drogi nie nadawały się do przebiegnięcia, ani też do przejazdu. Deszcz padał okropnie. Wozy strażackie zabezpieczające impreze i uczestników nie mogły tamtędy przejechać. Sprawdziliśmy też miejsce, gdzie miała odbywać się dekoracja zawodników i piknik - teren został całkowicie zalany. Ciężko było chodzić, a co dopiero bawić się. A miało odbyć się odbyć tem wiele wydarzeń towarzyszących, warsztaty - powiedziała nam Sandra Jazgar, współorganizatorka imprezy.

Organizatorzy nie chcą zwlekać z rozegraniem tegorocznej edycji. Szczegóły są jeszcze ustalane, niebawem poznamy termin tej kameralnej imprezy.

Pierwszą edycję Pobiednickiego Półmaratonu Pomagam. Ukończyło ją 21 osób. Zwyciężyli Sylwester Augustyński z wynikiem 1:27:15 i Aleksandra Włodarczyk z rezultatem 2:25:50. Wcześniej organizowano tam biegi na 10 km.

RZ


Półmaraton Chmielakowy: W upale po piwo. Biegał Ambasador [ZDJĘCIA]

$
0
0

W środku sierpnia jak co roku w Krasnymstawie ma miejsce jedna z najciekawszych imprez kulturalnych na Lubelszczyźnie, czyli Chmielaki Krasnostawskie, a w ich ramach jeden z lepszych średniej wielkości biegów w Polsce, czyli Półmaraton Chmielakowy. Byłem w zeszłym roku i bardzo mi się podobało, w tym do samego końca nie wiedziałem czy uda mi się przyjechać. Ale dałem radę. 

W porównaniu z zeszłym rokiem trasa w teorii taka sama, ale w praktyce została odwrócona, więc jednak zupełnie inna jeśli chodzi o intensywność i rozłożenie występujących na niej podbiegów i zbiegów. Szczególnie ostatni podbieg przed metą był wymagający.

Start w sobotni poranek o 9:00 i od razu widać było, że organizatorzy, tak jak i przed rokiem postarali się z pogodą, aż chyba nawet za bardzo, bo dopisywało bezchmurne niebo i blisko 30 stopniowa temperatura. Było upalnie.

Dla mnie osobiście była to pierwsza część maratonu w Krasnymstawie, bo po biegu wybierałem Grand Prix w Konkursie Piw, więc biorąc pod uwagę egzotyczne warunki pogodowe, potraktowałem bieg treningowo, w pełni skupiając się na zwiedzaniu i podziwianiu malowniczej trasy, która obejmowała zarówno rynek miejski z wystawiającymi się browarami, okoliczne pola i stawy oraz leśny szlak, który dawał zbawienny cień w okolicy połowy trasy. Serio, jak tutaj jest ładnie!

Organizatorzy zamówili pogodę i wydać było, że byli przygotowani na to co może czekać na uczestników na trasie. Koszulka bez rękawów, dzięki czemu wreszcie złapałem opaleniznę na ramionach, rozstawione schładzające natryski oraz zabezpieczenie medyczne z dużą liczbą ratowników, dzięki którym czułem się po prostu bezpiecznie, bo szybko i sprawnie reagowali.

Tutaj też gigantyczne podziękowania dla mieszkańców, którzy wychodzili z domów na trasę, świetnie dopingowali i sami z siebie włączali wodę tworząc dodatkowe kurtyny wodne oraz dodatkowe punkty z wodą. Bank rozbiła pani dopingująca hasłem "biegnijcie szybciej, bo zaraz miss bez was wybiorą".

Dla mnie był to super spędzony czas, wynik zachowawczy, ale i fajny trening przed ostatnim biegiem w ramach Korony Półmaratonów Polskich.

Skoro jest w nazwie biegu jest chmiel to nie jest niespodzianką, że na mecie czekało zasłużone zimne piwo. W sam raz na schłodzenie.

Bieg ukończyło 519 osób, co jest wzrostem w porównaniu z 459 w zeszłym roku. Podium przejęte przez reprezentantów Kenii. Zwycięzca Melly Edwin Cheryiyot uzyskał czas 1:14:16. Wśród kobiet zwyciężczyni, Kipchaya Pamela Jemeli ukończyła bieg z czasem 1:23:07. Pełne wyniki - TUTAJ.

Najszybszy z Polaków, Bartosz Ceberak był czwarty. Jako pierwsza Polka, na czwartym miejscu wśród kobiet, bieg ukończyła Aleksandra Jakubczak.

Sama ceremonia ukoronowania zwycięzców też doniosła, bo odbywała się na scenie, na której były konkrety.

Michał Sułkowski, Ambasador Festiwalu Biegów


"Spersonalizowany" Runbertów ruszył z zapisami. „Tylko 15 minut od centrum Warszawy”

$
0
0

Wystartowały zapisy do jubileuszowej piątej edycji Runbertowa. Na uczestników tradycyjnie czekać będą medale wzorowane na wojskowych nieśmiertelnikach, ale po raz pierwszy zostaną one spersonalizowane.

Impreza rozgrywana jest na terenie warszawskiego Rembertowa. Dzielnica znana jest ze swojej wojskowej historii. Znajduje się tam jednostka, a także uczelnia wyższa kształcąca kadry oficerskie - Akademia Sztuki Wojennej (dawna Akademia Obrony Narodowej). To właśnie na terenie akademii znajdować będzie się start, meta oraz biuro zawodów.

– Uczelnia zajmuje dużą cześć dzielnicy Rembertów. Chociaż jest to bieg uliczny, to chcemy zaznaczać elementy związane z wojskowością. W zeszłym roku była to m.in. grochówka dla uczestników. Co prawda niektórzy boją się, że bieg rozgrywany jest gdzieś daleko, pytają gdzie ten Rembertów, ale wszystko odbywa się zaledwie 15 minut od centrum Warszawy. Dojazd SKM jest bardzo dobry. Warto tu przyjechać i poznać tę cześć miasta – zachęca Rafał Jachimiak, organizator biegu.

Uczestnicy sprawdzą się na atestowane trasie liczącej 5 km. Bieg prowadzi uliczkami na terenie Rembertowa. Trasa jest płaska i szybka, chociaż posiada sporo zakrętów.

– Trasa nie uległa zmianie. Start i meta znajdują się na terenie Kampusu. Następnie uczestnicy podążają okolicznymi ulicami. Jest może trochę zakrętów, ale uzyskiwane tu wyniki pokazują, że można biegać szybko – objaśnia organizator.

Limit startujących wynosi 700 osób. Dla tych którzy ukończą zawody przewidziane są spersonalizowane nieśmiertelniki z imieniem i nazwiskiem właściciela. Możliwe będzie też umieszczenie na pamiętce grupy krwi. A to nie koniec niespodzianek.

Osoby, które zgłoszą się do połowy września otrzymają spersonalizowany medal. Na krązku znajdzie się m.in. imię i nazwisko biegacza. Jeśli ktoś poda grupę krwi, to taką informację również znajdzie na swoim nieśmiertelniku. – Uważam, że to wyróżni nasz medal spośród pozostałych. Kolejne tajemnice będziemy ujawniać im bliżej imprezy – mówi Rafał Jachimiak.

Imprezę zaplanowano na 8 października. Oprócz klasyfikacji generalnej kobiet i mężczyzn, rywalizacja o nagrody toczyć będzie również w kat. specjalanej „Mieszkańcy Rembertowa” oraz o „Akademicki Puchar Warszawy w biegach ulicznych na 5 km”. Nie zabraknie też biegów dla dzieci.

– Próbujemy zachęcić studentów do biegania. Zdajemy sobie sprawę, że nie jest to łatwe bo chętniej biegać zaczynają ludzie w wieku 28 lat i więcej. Staramy się jednak promować aktywność wśród żaków. Szukamy też przyczyn i elementów, które zachęciłyby środowisko studenckie do startów. Widać, że coraz częściej uczelnie są organizatorami biegów. Dużo osób stara zachęca się zachęcać młodzież – wskazuje orgnaizator Runbertowa.

Ubiegłoroczną edycję Runbertowa ukończyło 362 osób. Zwyciężyli Jakub Nowak z wynikiem 15:13, oraz Anna Szyszka z rezultatem 17:50.

RZ


Zbadali... fekalia maratończyków

$
0
0

„Przez 2 tygodnie jeździłem po Bostonie i zbierałem fekalia, które umieszczałem w suchym lodzie w samochodzie” - napisał jeden z badaczy, który próbki kału bostońskich maratończyków pozyskiwał w celu przeprowadzenia pionierskich badań. Ich zakończeniem ma być opracowanie skutecznego probiotyku, przeznaczonego dla sportowców uprawiających dyscypliny wytrzymałościowe. Dlaczego akurat probiotyku?

Naukowcy doszli do wniosku w znacznym stopniu jesteśmy bakteriami i od bakterii jelitowych zależy jakość metabolizmu. Mają one również swoją rolę do odegrania w zapaleniach w organizmie, w procesie regeneracji i w funkcjach neurologicznych. A skoro tak, to mogłyby pomóc w osiąganiu wyników poprzez ułatwianie regeneracji i wzmacnianie psychiki. Pytanie badawcze brzmiało: czy gdyby florę bakteryjną czy tzw. mikrobiom (ogół mikroorganizmów żyjących w ciele danej osoby) Michela Jordana przenieść do organizmu innego sportowca, to mógłby z tego powstać drugi geniusz sportu czy niekoniecznie? Na razie odpowiedź na to pytanie nie padła, ale badania trwają.

Na tym etapie naukowcy zebrali odchody 20 maratończyków przed i po Boston Marathon 2015 r. Okazało się, że jest różnica. W kale pozyskanym po maratonie pojawiła się bakteria służąca rozkładowi kwasu mlekowego. Potencjalnie ma ona możliwość pomagania podczas regeneracji, zapobiegając zakwaszeniu i bólom mięśni.

Teraz wpływ bakterii jelitowych na możliwości sportowe zostanie przetestowany na zwierzętach, ale na tym nie koniec. Naukowcy są w trakcie innych eksperymentów opartych na fekaliach sportowców. Tym razem porównują różnice w zawartości kału pomiędzy ultramaratończykami uczestniczącymi w biegach na dystansie 160 km a olimpijskimi wioślarzami. Próbują odpowiedzieć na pytanie, czy charakter uprawianej dyscypliny może się przełożyć na wystąpienie lub brak konkretnych typów bakterii.

Uczeni z Harvard Medical School raczej nie mogą zaliczyć tych badań do szczególnie przyjemnych, ale opracowanie specyfiku, który za pomocą bakterii jelitowych wpływa na odporność psychiczną i wyniki sportowe byłoby przełomowym odkryciem.

IB

źródło


Kolejny bieg przez Amerykę

$
0
0

55-letnia Brytyjka Mimi Anderson niczym Forrest Gump przemierzy biegiem USA. Ma ambitny cel pokonać 2850 mil (ok 4586 km) w 53 dni. Jeśli jej się uda to pobije z nawiązką Rekord Guinnessa w tej transamerykańskiej wyprawie.

Obecnie rekord należy do pochodzącej z RPA Mavis Hutchinson, która w 1978 roku trasę z Los Angeles do Nowego Jorku pokonała w 69 dni, 2 godziny i 40 minut. Była zresztą pierwszą kobietą która tego dokonała. Jej rezultat był wielokrotnie atakowany. W 1993 roku lepszy wynik o 5 dni uzyskała Lorna Michael, ale nie złożyła niezbędnych wniosków do biura Księgi Rekordów Guinnessa.

Rok temu z rekordem próbowała się zmierzyć Amerykanka Lisa Smith - Batchen, zwyciężczyni Maratonu Piasków z 1999 r. Chciała ona pobić nie kobiecy najlepszy czas w historii należący do Franka Giannino Jr. i wynoszący 46 dni 8 godzin i 36 minut z 1980 roku. Biegaczka przez pierwszy tydzień pokonywała nawet po 66 mile (106 km). Później jednak zaczęła mieć problemy żołądkowe i musiała zakończyć wyprawę.

Brytyjka Anderson swój „Amerykański Sen” zacznie spełniać 7 września. Wystartuje z Los Angeles i wyprawę zakończy w Nowym Jorku i przebiegnie przez 12 stanów. Jak twierdzi to nie pierwszy raz, gdy podejmuje się podjąć tak ogromnego wyzwania. Jej pierwszym biegiem długodystansowym w jakim wystartowała był wymagający Maraton Złotych Piasków na Saharze.

Biegać zaczęła prawie 20 lat temu. Teraz jest wielokrotną rekordzistką Guinessa m.in. w najszybszym kobiecym przebiegnięciu Irlandii (345 mil) w czasie 3 dni 15 godziny, 36 min i 23 sekund oraz w najszybszym kobiecym przebiegnięciu Wielkiej Brytanii (840 mil) w czasie 12 dni, 15 godzin i 46 minut w 2008 roku. Brytyjka przyznała, że przez 15 lat cierpiała na anoreksję. To właśnie sport pomógł jej w walce z chorobą. Początkowo biegała tylko po 5 minut na lokalnej siłowni.

Podczas próby bicia rekordu będzie prowadzona zbiórka na rzecz fundacji charytatywnej „Free to Run”, która umożliwi kobietom z terenów dotkniętych konfliktami zbrojnymi zaangażować się w sport i aktywność na świeżym powietrzu. Znaleźć chwilę odskoczni od codziennych spraw.

RZ

Fot: http://www.mimirunsusa.com



Prime Food Triathlon Przechlewo już w najbliższy weekend

$
0
0

Sportowe zmagania z udziałem ponad 900 Tribohaterów o wielkich sercach do walki (m.in. Agnieszki Jerzyk, Kacpra Adama, Piotra Ławickiego), a także dodatkowe pozasportowe atrakcje czekają na wszystkich przybywających nad Jezioro Końskie w dniach 26-27 sierpnia 2017. Odbędzie się tu jubileuszowa, piąta edycja Prime Food Triathlon Przechlewo – święta triathlonu i dobrej zabawy o niepowtarzalnej atmosferze tworzonej przez uczestników, kibiców i wolontariuszy.

Zawodnicy z czołówki polskiego triathlonu i pasjonaci tej dyscypliny sportu sprawdzą się w Przechlewie w pływaniu, kolarstwie i bieganiu na trzech dystansach indywidualnych: 112,99 km (tzw. „połówce”), 56,5 km (tzw. „ćwiartce”), 28,25 km (czyli „sprincie”) oraz na jednym drużynowym (56,5 km). W ramach imprezy odbędą się także Klubowe Mistrzostwa Cyklu Tri Tour z udziałem najlepszych krajowych ekip w tym sezonie. Swoją obecność zapowiedzieli m.in. okoliczni Tribohaterzy (ok. 48 z samego Przechlewa, ok. 12 z Człuchowa, ok. 17 z Chojnic, ok. 4 z Kartuz), zawodnicy z Trójmiasta (ok. 73), Koszalina (ok. 22), Słupska (ok. 22), a także dalszych części Polski (m.in. Poznania, Zielonej Góry, Katowic).

– Święto triathlonu i dobrej zabawy rozpoczniemy oficjalnie w sobotni poranek, jednak triathlonowe „miasteczko” zacznie powstawać nad Jeziorem Końskim już kilka dni wcześniej. Stopniowo będzie ono zapełniać się wspaniałymi triathlonowymi ekipami i kibicami aż do weekendowego finału. Warto wybrać się do Przechlewa, by na własne oczy zobaczyć, jak sportowo zmienia się najbliższa okolica i złapać triathlonowego bakcyla dzięki gorącej atmosferze tworzonej przez zawodników, wolontariuszy, okolicznych mieszkańców oraz pozostałych sympatyków triathlonu – zapowiada Paweł Nowak, prezes zarządu firmy Prime Food i jeden z organizatorów.

Tegoroczną nowością będzie projekt „Ty startujesz – Tribohater radzi!”. W ramach niego przez cały czas trwania Prime Food Triathlon Przechlewo jego uczestnicy będą mogli uzyskać przedstartowe wskazówki od doświadczonych zawodników.

Kibicuj i się baw

Organizatorzy zachęcają wszystkich zarówno do żywiołowego wspierania uczestników Prime Food Triathlon Przechlewo 2017 (walczących o miano Tribohaterów), jak również udziału w licznych pozasportowych atrakcjach. W sobotni wieczór (o godz. 20) na scenie głównej zaśpiewa Ania Karwan – finalistka VII edycji programu „The Voice of Poland”, znana także z roli Uli w serialu „Barwy szczęścia”. Wstęp wolny. W weekend odbędą się również konkursy z nagrodami (typowania, kibicowania oraz konkurs dla wolontariuszy). Na wszystkich sympatyków triathlonu będą czekać też: strefa EXPO i gastro (z niespodziankami od podopiecznych Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych Powiatu Człuchowskiego i partnerów imprezy), akcja krwiodawstwa oraz rejestracja w bazie potencjalnych dawców szpiku (organizowane przez Człuchowskie Stowarzyszenie Honorowych Dawców Krwi i fundację DKMS). Coś dla siebie znajdą też dzieci. Junior Football Academy Przechlewo zaprosi ich do Mini Triathlonu – zabawy łączącej konkurencje sprawnościowe, artystyczne i edukacyjne. O dobre nastroje najmłodszych zadbają ponadto Klaun Szczudlarz i Żuk Emil (prowadzący pokaz Zumby).

– Jestem przekonany, że każdy, kto w najbliższy/kolejny weekend odwiedzi teren naszych zawodów, znajdzie tu coś dla siebie. Jubileuszowa edycja będzie prawdziwym ukoronowaniem ponad pięciu lat pracy zespołu organizacyjnego i zapowiedzią tego, co szykujemy w kolejnych sezonach. Zapraszam do sportowej i pozasportowej zabawy! Wierzę, że nasze wspólne zaangażowanie przełoży się na doskonałe wyniki i niezapomniane wrażenia uczestników, jak również ogromne wsparcie dla potrzebujących – dodaje Paweł Nowak, prezes zarządu firmy Prime Food, jeden z organizatorów, a także triathlonista - jak co roku weźmie on udział w zawodach.

Start i meta Prime Food Triathlon Przechlewo 2017 zlokalizowane zostaną na terenie Ośrodka Sportu i Rekreacji w Przechlewie. Areną etapu pływackiego będzie Jezioro Końskie, a trasa rowerowa i biegowa powiodą po malowniczej okolicy. Najważniejsze informacje na temat imprezy można znaleźć na stronie www.triathlonprzechlewo.pl.

mat. pras.


Główny Szlak Beskidzki Marka Palucha i Grzegorza Bojdy

$
0
0

Przybywa chętnych do zmierzenia się z 500-kilometrową trasą z Bieszczad do Ustronia (i w odwrotnym kierunku). Poniżej zapis czerwcowej wyprawy Marka Palucha i Grzegorza Bojdy, pióra tego pierwszego. 

Marek Paluch: Na wstępie. Główny Szlak Beskidzki (GSB) BIESZCZADY-USTROŃ, lub odwrotnie, został wytyczony w okresie międzywojennym. Przebieg części zachodniej (Ustroń-Krynica) został zaprojektowany przez Kazimierza Sosnowskiego i ukończono go w 1929 roku. Wschodnia część według projektu Mieczysława Orłowicza, została ukończona w 1935.Przejście dla przeciętnego trekingowca to 21 dni. 14 dni to już opcja dla wytrawnych, a poniżej 14 dni - dla tych niespełna rozumu.

Dziękuje rodzinie, znajomym za wsprarcie, gdy miałem chwile zwątpienia a nie obyło się bez załamek, myślałem o waszym dopingu!!

Pomysł żeby przejść ten szlak drzemał we mnie już 3 lata temu. Wtedy powoli przygotowywałem ekwipunek który mógłby mi się przydać w trasie ale w tym czasie chłopak który miał ze mną iść w ostatniej chwili zrezygnował a ja zostałem sam a rodzina napierała, żebym nie szedł solo tylko z kimś...

Trochę czasu mineło człowiek zaczął biegać, wyrobił sobie kondycji i pare miesiecy temu Grzegorz Bojda zaproponował mi GSB, ale na biegowo. Błyskawicznie się zgodziłem, zaczeliśmy od ustalenia terminu (czerwiec, bo mamy wtedy najdłuższe dni). Choć początkowy cel kilometrarzowy był sporo zawyżony, to uzgodniliśmy razem, że bedziemy starać się pokonywać dziennie +/- 50 km. 

Naszym planem było pokonanie dystansu ze wschodu na zachód, bowiem w zamysle lżej porusza się w stronę domu niż oddala od niego. Z uwagi na poważne wyzwanie starałem się zasięgnąć jak najwiecej informacji od znajomych, którzy dotychczas przeszli ten szlak. Wskazówki bardzo się przydały lecz najwięcej doświdczenia człowiek nabiera gdy znajduje się w danej sytuacji. 

2 czerwiec 2017, nadszedł czas wyjazdu

Pobudka 4 rano. W przeddzień o dziwo, spakowałem się calutki. Tłukliśmy się cały dzień autobusami do celu - Wołosatego. Problemy zaczeły się już w Krakowie, gdzie autobusy prywatne nie były zbyt duże i miały określonoą liczbę pasażerów - wszystko na rezerwacje. W pierwszy autobus do Sanoka (o ile pamiętam) nie udało się wsiąść. Dopiero po około godzinie udało się wyjechać z Krakowa ale do Krosna. 

Podróż była bardzo długa, sądziliśmy, że z Krosna napewno coś pojedzie (tym bardziej że to piątek) w strone Ustrzyk. Okazało się, podobnie jak w Krakowie - wszystko na wcześniejszą rezerwację. Już nie wspomnę, że 90% kursów startuje dopiero od lipca do sierpnia. Ale nie poddawaliśmy się. Po ponad 13 godzinach w trasie udało się dostać na kwaterę w Ustrzykach Górnych. Byliśmy dosyć zmęczeni z samej podróży autobusami i momentalnie zasneliśmy żeby kolejnego dnia wstać ok. 4:00 rano i ogarnąć się na pierwszy odcinek

3 czerwiec 2017, Wołosate - Smerek (~60 km)

Ambitnie wstaliśmy, szybkie żarcie uzupełnienie bidonów, bukłaków i o 5:02 ruszyliśmy. Najbardziej krajobrazowy odcinek i bardzo wymagający, suma przewyższeń ponad 5 000m, gdy w dodatku temperatura nie spadała poniżej 25 stopni. Było ciężko ale widoki rekompenoswały wysiłek! W samych Bieszczadach trzeba było spędzić z kilkanaście dni, a nie tylko dwa. Zrobiliśmy wtedy ~60km bowiem musieliśmy jeszcze dostać się na kwatere ze Smereka do Wetliny, oddalonej 2,5 km. Już dosyć zmęczeni szybko do spania bo kolejny odcinek kolejnego dnia.

4 czerwiec 2017, Smerek - Komańcza (~55km)

Godz 5:01 i już w drodzę. Poranny chłód wspierał nas aby pokonać jak najdłuższy dystans zanim słońce nie wypali nam gałek ocznych. Wszystko idzie po naszej myśli, na 22. kilometrze dobiliśmy do Cisnej, gdzie udaliśmy się na jakieś żarcie - oczywiście w kultowej restauracji "Siekierazada" wsunąłem posiłek, jakby to było ostatnim w moim życiu. Po paru minutach odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. 

Nadal wymagająca 4,5k suma przwyższeń, od słońca chronił nas las. Byliśmy już na ok. 50. kilometrze,  gdy dobiliśmy do jakiegoś asfaltowego odcinku. To była wioseczka Duszatyn. Widzimy z daleka jakieś parasolki oczy nam się zaświeciły, że to może być jakiś bar i... faktycznie! Cieszyliśmy się jak dzieci gdy udało nam się spocząć. Plecak już mnie tak uwierał, że całe barki miałem poharatane od ciężaru, ale taki problem to nie problem. Lecimy na kwatere do Komańczy - ostatnie 5 km wg. mapy. Ostatni odcinek prowawdził dalej przez coś na kształt asfaltu, ale znaki na drodzę kierowały nas przez jakiś ostatni pagórek - pewnie coś zdążyło się zmienić. Już bardzo zmęczeni dotarliśmy do 
celu ok. 20:00. Z uwagi na to że to była niedziela, w dodatku święto katolickie, to wszystko pozamykane. W zamyśle chcieliśmy zrobić zakupy na wieczór i zapasy na kolejny dzień...

5 czerwiec 2017, Komańcza-Iwonicz Zdrój (~50,3 km)

Poniedziałek, pobudka po 5:00 i punkt 6:00, niczym nadgorliwi klienci sklepu spożywczego zrobiliśmy zakupy. Śniadanie z 10 jaj na boczku. Wyglądało jak obiad, bo nie wiedzieliśmy kiedy bedziemy mieć kolejny przystanek, a plecak był tak wyładowany innym ekwipunkiem, że nie dało rady pomieścić np. kanapki. Wyszliśmy w drogę dopiero o 7:23

Z uwagi na to, że zaczął się nam Beskid Niski, wiedziałem co nas czeka. Tym bardziej że uczestniczyłem w ubiegłym roku w ultra przebiegnięciu całego Beskidu Niskiego jednym chaustem, ale wtedy pokonywało się trase dzięki oznaczeniom od organizatora, a teraz musieliśmy sami nawigować. Tak się tego bałem, bo wszyscy mnie przestrzegali przed tym terenem. W dużym skrócie - mało zabudowań, miejscowości oddalone od siebie po 20-30 km, dużo łąk, co jakiś czas zniszczony łemkowski cmentarz, niekończące się błoto kałuże, mokradeł, chaszcze, pokrzywy, ciernie. To jest właśnie Beskid Niski. Spotykamy po drodzę pierwszych turystów, którzy byli w trakcie przechodzenia szlaku w przeciwną stronę z Ustronia do Wołosatego. Wymiana paru zdań dodaje powera do pokonywania kolejnych kilometrów.

6 czerwiec 2017, Iwonicz Zdrój- Przełęcz Hałkowska (nocleg pod wiatą, ~48 km)

W tym dniu dużo się działo! 5:46 już w drodzę, podchodząc pod Cergową 716m wysokość skromna, ale podjeście pod nią nie należało do łatwych. Na szczęście wszystko szło zgodnie z planem. Zbiegając z Cergowej, Grześka chwycił bardzo mocny ból mięsnia czworogłowego (chyba, bo rehabilitantem nie jestem). Nie potrafił swobodnie schodzić, a o zbieganiu nie było mowy. Pare minut póżniej ja zaliczyłem glebę, łamiąc jeden kijek trekingowy. Mieliśmy kryzys co robić, ale Grzesiek sam powiedział, że na tym etapie nie chce odpuszczać, a ja na jedym kiju też sobie dam radę choć ciężko. 

Najbliższy punkt gdzie można było się posilić mieścił się na 21. kilometrze odcinka, w Chyrowej. Porządnie pojedliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Pare kilometrów póżniej doszło do małej pomyłki i weszlismy na jakąś górkę, ale nie po szlaku. Rozszyfrowujemy mapę nic nam nie przychodzi do głowy a chcieliśmy się udać w stronę wioseczki Kąty. Naraz wyjeżdża pod góre jakiś samochód terenowy, patrze że oblepione sponorami oraz nalepkami Łemkowyna Ultra Trail. Okazało się że w środku zupełnego odludzia spotykamy organizatorów tej imprezy. Oczywiście nie mogłem się powstrzymać i powiedziałem, że uczestniczyłem w ubiegłym roku na ich zawodach i jestem zapisany w tym roku. Bardzo budująca rozmowa, zapytaliśmy się gdzie do Kąt i już dalszy ciąg udało się iść po szlaku. Nadal bardzo gorąco. Spaliśmy na przełęczy pod zadaszeniem karimata śpiwór gleba i ryczące jelenie w nocy,haha.

7 czerwiec 2017, Przełęcz Hałkowska - Hańczowa (~51 km)

W nocy padało, po czym gdy się obudziliśmy przed 5-tą i szybkim ogarnięciu, zjedzeniu jakiejś konserwy z bułką i uzupełnieniu bidonów ruszyliśmy w deszczu. Padało bez przerwy około godziny, ale zdążyło nas porządnie zlać. Ale nie było to powodem przerwania, cel był jeden - napieramy i już... Po deszczu kałuże miały odpowiedni Łemkowski wygląd. Nie dało się ich przeskoczyć ani ominąć. 

Dobiliśmy wreszcie (piszę wreszcie bo sam koniec szliśmy po błocie dosłonie wsysające buty) po ~20 km do Bacówki Bartne. Bez prądu, tam udało nam się zamówić pierogi po Łemkowsku tuż przed wycieczką 
szkolną, porcja 12zł z kaszą gryczaną i czosnkiem niedziewidzim, były wielkie i zjedliśmy je ze smakiem! Po chwili ruszylismy w dalszą drogę. Celem na kolejny nocleg była Hańczowa - nocleg oddalony od szlaku ok. 3 km. 

Zdeterminowani szliśmy ładnie po asfalcie. Najlepsze spanie na całej trasie - Agroturystyka pod Grzybkiem. Rewelacyjne warunki za niską cene (35 zł od osoby). Kuchnia do naszej dyspozycji, łazienka odstawiona lepiej niż w niejednym hotelu, a gospodyni była tak serdeczna, że chciała nam zrobić coś do zjedzenia a nawet podwieść do sklepu. Nie skorzystaliśmy, choć do tego sklepu musieliśmy drałować ok. 2,5 km z Hańczowej do Wysowej Zdroju. Ekspedientki w sklepie miały inny akcent, co utkwiło w pamięci, i były uśmiechnięte. Rozmowa z jakimś miejscowym też nam się udała... ta otwartość w małych miejscowościach to zupełnie inny świat niż ta gonitwa w większych miejcowościach.

8 czerwiec 2017, Hańczowa - schronisko na Cyrlej (~ 55 km)

Przełomowy dla nas odcinek, bowiem kończyliśmy Beskid Niski a zarazem zaczynaliśmy "cywilizację" - Beskid Sądecki. Ostatni odcinek Beskidu Niskiego - tu czekał nas najwyższy szczyt tego rejonu, czyli Kozie Żebro. Ajajaj - podjeście dało w kość, pot lał się strumieniami. Póżniej już z górki w stronę Krynicy. Już dzień wcześniej mówimy sobie nawzajem, że w Krynicy wysyłamy pocztą nadbagaż, który bardzo utrudnia kontynuowanie wyzwania. Paczka z moimi gratami oraz rzeczami Grześka ważyła niemal 5 kg. 

Tak naprawdę już przy samym początku nie obiawiałem się tak bardzo, że ja nie wytrzymym fizycznie a najwięcej wątpliwości miałem czy sprzęt da radę. Gdybym szedł nadal z takim ciężarem, to raczej sprzęt (m.in. plecak) nie wytrzymałby. Jak tylko ubraliśmy plecaki po opróżnieniu zbednych rzeczy to dosłownie chciało się pokonywać kolejne kilometry - ciężar przy podejściach już nie przeszkadzał. 

Załatwiliśmy pocztę, następnie do apteki, a na koniec jedzenie. Ruszyliśmy na Jaworzynę Krynicką - tu już zupełna cywilizacja. A dosłownie 20 km wcześniej spokój, cisza... Taka zmiana otoczenia na tak krótkiej odległości dała do myślenia. Do noclegu dobrneliśmy do Cyrlej tuź przed 20:00 gospodyni już zamykała drzwi. Poprosiliśmy o nocleg i o jakieś jedzenie, choć już bufet miała zamknięty. Udało się. Rachunek za tą dobroć był równie wypasiony jak to jedzenie...

9 czerwiec 2017, Cryla - Studzionki (~55 km)

Gospodyni ze schroniska zrobiła dla nas dzień wcześniej mini stół szwedzki na rano i mogliśmy spokojnie zrobić sobie rano kanapki. Trochę jedzenia zostało i udało nam się schować do plecaka - już było gdzie. Ruszylismy w drogę o 5:20 zbieg do miejscowość Rytro - 380m n.p.m, a kolejno ostro pod górę do wysokości 1255 m n.p.m. W drodzę miła rozmowa z miejscową, póżniej klepanie kilometrów. Idzie gładko aż do momentu gdy według mapy wnioskowałem że Studzionki bedą już za niedługo i teoretycznie ciągle z górki, prawda okazała się zupełnie inna. Męczące ostatnie 10 km polegało na zbiegu, a póżniej znów pod górę i tak z kila razy a w naszych głowach tylko odpoczynek i jakieś piwko. Wtedy kolejne kryzysy. Udało nam się dotrzeć do gospody na 920m n.p.m. nocleg bardzo tani 20 zł, na ścianach dywany z myszką Miki itp. klimaty, ale najważniwjsze to wypocząć przed kolejnym dniem,

10 czerwiec 2017, Studzionki - Jordanów (~56 km)

Wyszliśmy na trasę o 5:20 odcinek zaczeliśmy na podejsciu na Turbacz 1309m. Tam oczywiście poranna kawa atmosfera też dosyć miła, jakaś ekipa kobiet śpiewała piosenki w rytm akustycznej gitarki. A my w tym czasie piliśmy kawkę, co niektórzy piwo. Momentalnie spaliłem wszystko na podjeściach.

Zbieg do Rabki Zdrój, tam oczywiście jedzenie. Niestety chyba zmęczenia materiału dało sie we znaki. Staliśmy się ofariami pomyłki, która kosztowała nas dodatkowe 13 km w bardzo ostrym deszczu. Dopiekło nam konkretnie, co zrobić, wkurzenie na samą sytuacje zaowocowało tym, że miało się dużą teterminację by dobić do tego Jordanowa. Choć gdyby nie pomyłka to doszlibyśmy do Bystrej koło Jordanowa, ale cóż. Kwatera w Jordanowie nie urywała d*** z jednym małym talerzykiem, bez sztućców, ale co tam, nie mieliśmy wtedy za dużego wyboru bo w Jordanowie byliśmy zbyt póżno, najważniejsze jak zwyklę to wyspać się.

11 czerwiec 2017, Jordanów - Studencka Baza Namiotowo Głuchaczki (~56 km)

Dzień zaczął nam się od kolejnego nie wypału i w centrum pomyliliśmy drogi, zamiast podąrzać w stronę królowej Beskidów, to wracaliśmy się do Rabki. Ajaj, gdy dobiliśmy na odpowiedni szlak było dopiero ok. 8:40 rano, ale nasza mobilizacja była tak duza, że twardo napieraliśmy do przodu. Hala Krupowa, póżniej już ostra jazda w dół w strone przełęczy Krowiarek. W ten dzień nasze tempo było największe. Rozmowa z kasjerem przed Babiogórskim Parkiem Narodowym też dosyć śmieszna, gadamy że biegniemy z Bieszczad a on do nas że jesteśmy powaleni. Podszedłem jeszcze raz do jego kanciapy, gdzie sprzedawał różne gadżety. Chciałem kupić energetyka, choć nie korzystam z tego ale czasami trzeba podnieść ciśnienie. Cena 5 zł a on mi sprzedał za 2zł jak powiedział za wariactwo (Grzesiek jestem Ci wynien 3zł, hehe). Podobnych reakcji była cała masa, ale jednakowoż miło odbierana. 

Po zbiegnięciu z Babiej zaczął nam się nudny niezbyt ciekawy odcinek granicznym szlakiem polsko-słowackim, nie pamiętam z niego zbyt wiele. Cel kilometrażowy to jak zwykle około 50 km staneło na Bazie namiotowej Głuchaczki. To poprostu zadaszenie całe z drewna z dziurawą podłogą i tabliczką "ścisła ochrona myszy polnej". Już było póżno a plan na dziś w miare wykonany to trzeba było tam spać ja na drewnianym stole a Grzesiek na drewnianym blacie, karimata śpiwór folia NRC i do spania. 

12 czerwiec 2017, Baza Studencka - Barania Góra (~56 km)

W nocy klasycznie jakieś jelenie ryczące świerszcze i myszy w okół. Pobudka była okrutna bo zimna. Wstaliśmy przed 4:00 rano, wyszliśmy nadzwyczaj szybko bo o 4:30 po zjedzeniu konserwy z bułką. Bez kawy!. Było baaaaaardzo ciężko się rozkręcić, po pojawieniu się kolejnego z kolei odgniotu na stopie, dreptało się leniwie. Dopiero pierwsze 2 kawy na Hali Miziowej oraz pomidorówka dodały energii, choć musieliśmy jeszcze trochę opdocząć w schronisku. 

Po odpoczynku powoli się rozkręcaliśmy. Po drodze Rysianka i długi zbieg czerwonym w stronę Węgierskiej Górski. Tam kolejny checkpoint i posiłek. Ostatni cel to Barania Góra i Przysłop. Trochę popadało w tym czasie, ale tak z umiarem dla orzeżwiewnia. Pod górę jeszcze dobrze się podchodziło, ale z góry na dół te ok. 30 min w dół ze szcztytu do schroniska z każdym krokiem masakrował nam stopy.

13 czerwiec 2017, Barania Góra - Ustroń Centrum PKP (39 km)

Nadszedł czas na ostatni odcinek. Wstaliśmy klasycznie po 4:00 rano. Powolne przygotowania, niestety wychodziliśmy bez kawy. Ten brak kofeiny sprawił nie lada problem. Choć odcinek najkrótszy to poranek był bardzo ciężki, z bólem głowy. Po ok. 10 km natrafiliśmy na jakieś gospodarstwo, udało się zaczepić Panią w gumofilcach, kursującą miedzy domem a szopą z prośbą, by zrobiła nam dwie fusiary. Udało się! Odzyskaliśmy siły. 

Niby najkrótszy dystans ze wszystkich ale równie męczący, bo nie byliśmy przyzwyczajeni robić mniej niż 50 km. Dzwonią do nas znajomi - "kiedy bedziemy na mecie?". Mówimy że po 16:00 i tak się stało. 

Powitanie w Ustroniu przerosło nasze oczekiwania! Szampan, piwo, transaprenty, flagi, huczne przywitanie!! Aż mi się łezka zakręciła! 517, a faktycznie 570 km w nogach za żarciem i noclegiem...

Marek Paluch


Medal olimpijski z dostawą do domu. Shalane Flanagan świętuje

$
0
0

Dziewięć lat po igrzyskach w Pekinie Amerykanka Shalane Flanagan została srebrną medalistką w biegu na 10 000m. Radością podzieliła się w portalach społecznościowych.

W 2008 roku w stolicy Chin Flanagan była trzecia, z wynikiem 30:22.22. Zwyciężyła Etiopka Tirunesh Dibaba z rezultatem 29:54.66. Drugie miejsce zajęła Turczynka Elvan Abeylegesse, która została potem zdyskwalifikowana za stosowanie dopingu.

Retrospektywne badanie próbki pobranej od Turczynki po mistrzostwach świata w 2007 roku wykryło stosowanie stanozololu. Informacja ta podana została w marcu tego roku. Według przepisów próbki mogą być badane właśnie przez okres 10 lat. Biegaczka została ukarana dwuletnią dyskwalifikacją, a jej wyniki zostały anulowane.

Shalane Flanagan w domowym zaciszu mogła cieszyć ze zdobycia srebrnego medalu. Zanim otrzymała krążek, musiała musiała oddać przedstawicielowi Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego ten z brązu. Amerukanka sama zrezygnowała z oficjalnej ceremonii wręczenia medalu, chociaż krajowy komitet czynił takie starania. Biegaczka wybrała jednak skromną uroczystość, z udziałem rodziny i trenera.

Dodajmy, że Flanagan cztery razy startowała na igrzyskach w 2004, 2008, 2012 i 2016 roku. W Rio zajęła szóste miejsce w biegu maratońskim.

Powody do radości ma z pewnością też Kenijka Linet Masai, która w Pekinie na 10 000m była czwarta. Teraz też powinna otrzymać swój brązowy krążek.

To jednak nie koniec roszad. W stolicy Chin zawieszona Elvan Abeylegesse była druga także na 5000 m (wygrała Tirunesh Dibaba). Srebrny medal powinna więc otrzymać kolejna Etiopka - Meseret Defar, która na metę wbiegła jako trzecia. Czwarta była Kenijka Sylvia Jebiwott Kibet, której należy się brąz.

Do zmian doszło też w klasyfikacji mistrzostw świata w Osace na dystansie 10 000 m. Zwyciężyła Tirunesh Dibaba, a zawsze druga Elvan Abeylegesse została wymazana z tabel po dopingowej wpadce. Srebro otrzymała trzecia w Japonii Amerykanka Kara Graucher. Brąz przypadł czwartej Brytyjce Joanne Pavey. Ceremonia odbyła się podczas mistrzostw świata w Londynie.

RZ


Letni Bieg Piastów z PKO Bankiem Polskim. biegaj i pomagaj!

$
0
0

W weekend 26-27 sierpnia odbędzie się 5. Letni Bieg Piastów pod patronatem PKO Banku Polskiego. Zawodnicy będą rywalizowali na różnych dystansach w malowniczym otoczeniu Gór Izerskich i Karkonoszy. Zachęcamy uczestników do udziału w akcji charytatywnej „biegnę dla Janiny i Kuby".

Letni Bieg Piastów to trwające dwa dni biegi górskie na kilku dystansach. W sobotę 26 sierpnia o godz. 9.00 wystartuje Ultramaraton Jakuszycki, następnie godzinę później Półmaraton Jakuszycki. O godz. 10.20 odbędzie się Wyprawa Zuchów na odcinku ok. 1 km dla dzieci z klas 1-6 szkół podstawowych. W niedzielę 27 sierpnia o godz. 10.00 ruszy Jakuszycka Jedenastka, zaraz po niej Marsz Nordic Walking na tej samej trasie 11 km oraz Bieg Przedszkolaka na odcinku ok. 250 m. Wszystkie zawody wystartują z Polany Jakuszyckiej w Szklarskiej Porębie. Uczestników Letniego Biegu Piastów czekają trasy z urozmaiconą nawierzchnią: od ziemi, trawy, kamieni, drewnianych kładek i korzeni po asfalt. Ich zaletą są łagodne, pofalowane profile, na których może utrzymać się biegacz na średnim poziomie umiejętności.

– PKO Bank Polski po raz kolejny wspiera zimową oraz letnią edycję Biegu Piastów. Jest to wydarzenie dla wszystkich – od rodzin z małymi dziećmi po ultramaratończyków. Dodatkowych wrażeń dostarczają widoki na najładniejsze miejsca Gór Izerskich i Karkonoszy. Zapraszamy do bycia razem z nami w najbliższy weekend i kibicowania zawodnikom. Uczestników zachęcamy do udziału w akcji charytatywnej dla Janiny i Kuby – mówi Edyta Sadowska, zastępca dyrektora Oddziału 1 PKO Banku Polskiego w Jeleniej Górze.

37-letnia Janina choruje na toczeń układowy i reumatoidalne zapalenie stawów. Wymaga specjalistycznego leczenia, na które zbierane są środki. Jej 9-letni syn Kuba cierpi na dziecięce porażenie mózgowe i inne powikłania. Jest po operacji nóg, a do codziennego funkcjonowania potrzebuje specjalnego sprzętu, m.in. ortez oraz rehabilitacji. Janina i Kuba są podopiecznymi Fundacji „Złotowianka”.

Zaangażowanie uczestników, którzy przypną do koszulki kartkę „biegnę dla Janiny i Kuby” i dotrą z nią do mety, zostanie przeliczone na konkretną pomoc – Fundacja PKO Banku Polskiego przekaże darowiznę na pomoc dla tych dwóch osób. Kartki będzie można odbierać u przedstawicieli PKO Banku Polskiego w Biurze Zawodów (Polana Jakuszycka, Hala Expo) w sobotę 26 sierpnia w godz. 7.30-16.00 oraz w niedzielę 27 sierpnia w godz. 7.30-9.50. Uczestnicy wszystkich zawodów odbywających się w ramach Letniego Biegu Piastów mogą przyłączyć się do akcji charytatywnej.

PKO Bank Polski realizuje od 2013 r. autorski program „PKO Bank Polski Biegajmy razem” i wspiera największe imprezy biegowe w całej Polsce, w tym Letni i Zimowy Bieg Piastów. Podczas wszystkich tych wydarzeń organizowane są akcje charytatywne „biegnę dla…”, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. W ubiegłym roku podczas Letniego Biegu Piastów zawodnicy pomogli w ten sposób 14-letnim siostrom Dominice i Agnieszce, które urodziły się z mózgowym porażeniem dziecięcym. Od 2013 r. odbyły się 294 takie akcje, w których wzięło udział ponad 106 tys. osób. Od początku istnienia programu Fundacja wsparła 315 beneficjentów kwotą ponad 4,1 mln zł.

źródło: PKO Bank Polski


W sobotę MP kobiet na 10 km. Komu medale? Typujemy

$
0
0

W sobotę w Łodzi rozegrane zostaną Mistrzostwa Polski kobiet na 10 km. Zmagania toczyć będą się w ramach Biegu Fabrykanta. O medale powalczy 26 zawodniczek.

Niezależnie która z biegaczek zwycięży, będzie to jej pierwszy złoty medal zdobyty na tym dystansie. Do tej pory mistrzostwa rozegrano pięć razy, z czego trzy tytuły zdobyła Iwona Lewandowska (obecnie Bernardelli), a raz górą były Katarzyna Kowalska i Dominika Nowakowska.

Sposórd zgłoszony zawodniczek główną faworytką wydaje się uczestniczka londyńskich mistrzostw świata w maratonie - Izabela Trzaskalska. Zawodniczka AZS UMCS Lublin w zeszłym roku wywalczyła srebrny medal z czasem 34:05. W tym roku biegała jednak dużo szybciej, m.in. zwyciężając w Gnieźnie z rezultatem 33:21. Jej rekord życiowy to 32:46 z Koła z 2016 roku.

Swojej szansy szukać będzie trzykrotna olimpijka Monika Stefanowicz. Doświadczona zawodniczka w 2014 roku wywalczyła brąz na tym dystansie, teraz z pewnością chciałaby stanąć na wyższym stopniu podium. Trzy lata temu w Bielsku-Białej brązowy krążek dał wynik 34:21. Rekord życiowy Stefanowicz to 33.27 z 2014 roku.

Do walki o złoty medal powinna włączyć się Katarzyna Rutkowska. Zawodniczka Podlasia Białystok jest aktualną mistrzynią kraju na dystansie 5 000 i 10 000 m na stadionie. Jej rekord życiowy na bieżni to 33:07.28. Rok temu w Lubawie uzyskała wynik 37:29, co jednak nie oddaje jej wysokiej formy. Nie tak dawno podczas Biegu św. Dominika na 5 km była druga z wynikiem 16:58.

Apetyt na medal mają też Ewa Jagielska - brązowa medalistka mistrzostw Polski na 5 km z 2016 roku, łodzianka Monika Kaczmarek - brązowa medalistka mistrzostw Polski w maratonie z 2016 roku, Izabela Parszczyńska - która rok temu zajęła czwarte miejsce podczas mistrzostw Polski na 10 km, Aleksandra Brzezińska - czwarta zawodniczka w biegu na 10 000 m z Rybnika i żona Błażeja znanego maratończyka, czy też Kamila Pobłocka-Dobrowolska wielokrotna medalistka Młodzieżowych Mistrzostw Polski na 10 000m, która czeka na medal w seniorskiej karierze.

Początek zmagań o godzinie 18:30 na terenie Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Bieg otwarty zgromadzi ponad 1700 osób.

RZ


 

 

Viewing all 13088 articles
Browse latest View live